Pagórek kwiatów zatrząsł się i z ziemi wyłoniła się blada dłoń, gorączkowo zaciskając palce. Po chwili były już dwie dłonie i czubek głowy. Zombi wysuwał się z mogiły, jakby wyciągały go stamtąd niewidzialne sznurki.
Nowy animator zachwiał się. Ukląkł na miękkiej ziemi wśród zwiędłych kwiatów. Magia osłabła, straciła moc. Animator ugryzł więcej, niż był w stanie przełknąć. O jednego zombi za dużo. Truposz wciąż wypełzał z mogiły. Nadal próbował uwolnić nogi, ale nikt go już nie kontrolował. Lawrence Kirkland przywołał nieboszczyka, lecz nie potrafił nad nim zapanować. Zombi prawie wydostał się z grobu, ale nie podlegał niczyjej władzy. Nie został spętany mocą animatora. To właśnie tacy jak ten zombi, pozbawiony wszelkiej kontroli, przydawali naszej profesji złej renomy. Jeden z adwokatów zapytał:
– Nic panu nie jest?
Lawrence Kirkland pokiwał głową, ale był zbyt wyczerpany, aby móc mówić. Czy w ogóle zdawał sobie sprawę, co się stało? Czy wiedział, co zrobił? Chyba nie. Nie był dostatecznie przerażony. Podeszłam do grupki zebranej przy grobie.
– Nie mogliśmy się pani doczekać, panno Blake – rzekł jeden z adwokatów. – Pani… współpracownik wydaje się być w kiepskiej formie.
Posłałam im szeroki, zawodowy uśmiech. Nic złego się nie dzieje. Ten zombi nie wyrwie się z kręgu i nie zacznie szaleć. Możecie mi zaufać. Podeszłam do granicy krwawego kręgu. Poczułam, że mnie od siebie odpycha. To było jak podmuch wiatru. Krąg został zamknięty, a ja byłam na zewnątrz. Nie wejdę do środka, dopóki Lawrence sam mnie nie wpuści. Tymczasem młody osunął się na czworakach, jego dłonie znikły wśród kwiatów pokrywających mogiłę. Głowę zwiesił nisko, jakby był zbyt wyczerpany, aby ją unieść. Zapewne tak właśnie było.
– Lawrensie – przemówiłam półgłosem. – Lawrensie Kirklandzie.
Powoli, jak w zwolnionym tempie odwrócił głowę. Nawet w ciemnościach dostrzegłam w jego bladych oczach potworne zmęczenie. Trzęsły mu się ręce. Boże, dopomóż nam.
Wychyliłam się w jego stronę, aby zebrani przy mogile nie usłyszeli moich słów. Spróbujemy tak długo, jak się da, zachować pozory spokoju. Niech klientka myśli, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Może się uda. Jeśli los będzie nam sprzyjał, zombi po prostu odejdzie. W przeciwnym razie komuś stanie się krzywda. Zmarli są zwykle tolerancyjni wobec żyjących i potrafią przebaczać, ale to nie jest regułą. Jeżeli Andrew Doughal nienawidził któregoś ze swych krewnych, ta noc mogła niebawem spłynąć krwią.
– Lawrensie, musisz przełamać krąg i wpuścić mnie do środka – powiedziałam. Tylko na mnie popatrzył, wzrok miał mętny, chyba nie rozumiał, co do niego mówiłam. Cholera. – Przerwij krąg, Lawrensie, zrób to teraz.
Zombi uwolnił się już do kolan. Jego biała, odświętna koszula odcinała się wyraźnie na tle czarnej marynarki. Wieczność pełna niewygód. Jak na nieboszczyka Doughal prezentował się całkiem nieźle. Był blady, miał gęste, siwe włosy. Skóra, choć pomarszczona i blada, pozbawiona była oznak zgnilizny. Dzieciak nieźle się spisał jak na trzeciego truposza przywołanego w ciągu jednej nocy. Gdyby jeszcze tylko zdołał nad nim zapanować, byłoby bosko i moglibyśmy raz dwa wrócić do domu.
– Lawrensie, proszę cię, przerwij krąg! – Powiedział coś, zbyt cicho, abym go mogła dobrze usłyszeć. Nachyliłam się na tyle, na ile pozwalała mi bariera krwi. – Co takiego? – spytałam z niedowierzaniem.
– Larry, mam na imię Larry.
Uśmiechnęłam się. To było tak absurdalne, że aż śmieszne. Obok niego z mogiły wypełzał niekontrolowany przez nikogo zombi, a ten chłopak obruszał się, że nie zwracam się do niego w należyty sposób. Może te przeżycia okazały się zbyt silne dla jego psychiki. Oby nie.
– Otwórz krąg, Larry – rzekłam.
Podpełzł bliżej, nieomal osuwając się twarzą w stertę kwiatów. Przesunął dłonią w poprzek krwawej linii. Czar prysnął. Krąg mocy przestał istnieć. Ot tak, i już. Teraz wszystko zależało ode mnie.
– Gdzie masz nóż? – Chciał obejrzeć się przez ramię, ale był na to za słaby. W świetle księżyca dostrzegłam błysk ostrza leżącego po drugiej stronie grobu. – Odpoczywaj – poradziłam chłopakowi. – Ja się tym zajmę.
Zwinął się w kłębek, otulając się ramionami, jakby było mu chłodno. Starałam się nie zwracać na niego uwagi. Teraz najważniejszy był dla mnie zombi.
Nóż leżał obok zarżniętego kurczaka, którego wykorzystał, aby przywołać zombi. Wzięłam nóż do ręki i spojrzałam na nieboszczyka. Andrew Doughal opierał się o swój nagrobek i usiłował zorientować się w sytuacji. Dla zmarłego to wcale nie jest proste. Potrzeba kilku minut, aby pobudzić martwe komórki mózgowe. Umysł nie całkiem wierzy, że powinien pracować. A jednak w końcu zaczyna funkcjonować.
Podwinęłam rękaw mojej skórzanej kurtki i wzięłam głęboki oddech. To był jedyny sposób, ale nie musiałam go lubić. Przeciągnęłam ostrzem po nadgarstku. Pojawiła się cienka, ciemna kreska. Skóra rozszczepiła się i popłynęła krew, niemal czarna w blasku księżyca. Ból był ostry, palący. Drobne skaleczenia zawsze bolą bardziej niż te poważne, przynajmniej na początku. Rana była nieduża, nie pozostanie nawet blizna. Jedynie rozcinając sobie lub komuś innemu nadgarstek, mogłam ponownie zamknąć krąg. Było już za późno, aby zdobyć drugiego kurczaka i powtórzyć rytuał. Musiałam uratować, ile się da, w przeciwnym razie zombi uwolni się zupełnie i zacznie szaleć. Szalejący zombi, nad którymi nikt nie panuje, mają skłonność do pożerania ludzi.
Zombi wciąż siedział na nagrobku. Wpatrywał się w przestrzeń pustymi oczami. Gdyby Larry był dość silny, Andrew Doughal mógłby mówić, a nawet myśleć samodzielnie. Teraz był jedynie trupem oczekującym na wydanie rozkazu lub pojedynczą zbłąkaną myśl.
Wspięłam się na pagórek mieczyków, chryzantem i goździków. Zapach kwiatów mieszał się z trupim odorem. Stanęłam po kolana wśród schnących kwiatów i pomachałam krwawiącą ręką tuż przed twarzą nieboszczyka. Blade oczy podążyły za moją dłonią. Przypominały oczy śniętej ryby. Andrew Doughala nie było w tym ciele, ale było tam coś innego, coś co wyczuło krew i znało jej wartość.
Wiem, że zombi nie mają dusz. Prawdę mówiąc, mogę ożywiać zmarłych dopiero po trzech dniach od ich śmierci. Tyle potrzeba, aby dusza odeszła w zaświaty. I tyle samo potrzeba czasu, aby powstał wampir. Zadziwiający zbieg okoliczności, prawda? Skoro jednak nie dusza ożywia trupa, to co? Magia. Moja lub Larry’ego. Może. A jednak w tym ciele coś było. Po odejściu duszy coś wypełniło pustkę. Przy udanej animacji pustkę wypełniała magia. A teraz? Nie miałam pojęcia. Nie byłam nawet pewna, czy chcę to wiedzieć. Czy to istotne? Grunt, żebym zdołała zapobiec tragedii. Otóż to. Właśnie. Może, jeśli powtórzę to dostatecznie dużą ilość razy, zdołam w to nawet uwierzyć.
Podsunęłam trupowi krwawiący nadgarstek. Stwór zawahał się przez chwilę. Gdyby się nie skusił, miałabym nielichy problem. Zombi patrzył na mnie. Upuściłam nóż i ścisnęłam skórę wokół rany. Pociekła gęsta, lepka krew. Zombi schwycił mnie za rękę. Blade palce były chłodne i silne. Stwór przyłożył usta do rany i zaczął ssać. Przywarł do mego nadgarstka, jego szczęki poruszały się konwulsyjnie, przełykał tak szybko, jak tylko mógł. Zostanie mi po nim rekordowa malinka. Ale to nic. Spróbowałam uwolnić dłoń, lecz w odpowiedzi zombi tylko zaczął ssać mocniej. Nie chciał mnie puścić. No to pięknie.
Читать дальше