– Gladdie?
– Tak?
– Kocham cię, Gladdie. Zawsze cię kochałem.
– Wiem, Walter. Ja… ja ciebie też. Wiesz jak bardzo.
Walter westchnął.
Zobaczyłam, jak Doktor pochyla się nad nim ze strzykawką, i zamknęłam oczy.
– Spij spokojnie, przyjacielu – zamamrotał.
Palce Waltera odprężyły się i poluzowały. Nadal je ściskałam – teraz to ja nie chciałam go puścić.
Minęły trzy minuty i zrobiło się tak cicho, że słyszałam jedynie własny oddech. Niejednostajny, urywany, przypominający łkanie.
Ktoś poklepał mnie po ramieniu.
– Odszedł – powiedział Doktor napiętym głosem. – Już nie cierpi. Wyciągnął moją dłoń z ręki zmarłego, obrócił mnie ostrożnie i ułożył w wygodniejszej pozycji. Ale prawie nie odczułam zmiany. Teraz, gdy wiedziałam, że Walter już mnie nie słyszy, łkałam głośniej. Złapałam się za rwący bok.
– Jak tam sobie chcesz. Skoro musisz – wymamrotał Jared tonem urazy. Próbowałam otworzyć oczy, ale nie dałam rady.
Coś ukłuło mnie w ramię. Nie pamiętałam, żebym miała tam jakąś ranę. I to jeszcze w tak dziwnym miejscu, po wewnętrznej stronie łokcia.
Morfina , szepnęła Melanie.
Powoli odpływałyśmy. Nie czułam nawet niepokoju, choć przecież powinnam.
Nikt się ze mną nie pożegnał, pomyślałam otępiałe. Nie liczyłam na Jareda… ale Jeb… Doktor… Iana nie było…
Nie umierasz , zapewniła mnie Mel. Zasypiasz .
*
Kiedy się obudziłam, sufit był ciemny, gwiaździsty. Noc. Mnóstwo gwiazd. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie jestem. Nic nie przesłaniało mi nieba, nie widziałam ani kawałka sufitu. Wszędzie tylko gwiazdy, gwiazdy, gwiazdy…
Wiatr delikatnie omiótł mi twarz. Pachniał… pyłem i… czymś jeszcze, czymś dziwnym. Nieobecnością. Nie czułam stęchlizny ani siarki. Powietrze było suche.
– Wanda? – szepnął ktoś, dotykając mojego zdrowego policzka.
Ruszyłam oczami i ujrzałam nad sobą oświetloną przez gwiazdy twarz Iana. Jego dłoń była chłodniejsza niż wiatr, lecz miła w dotyku, ponieważ powietrze było bardzo suche. Co to za miejsce?
– Wanda? Spisz? Nie mogą dłużej czekać.
Mówił szeptem, więc odpowiedziałam równie cicho.
– Co?
– Zaraz zaczną. Pomyślałem, że będziesz chciała przy tym być.
– Ocknęła się? – rozległ się głos Jeba.
– Co zaczną?
– Pogrzeb Waltera.
Próbowałam usiąść, ale ciało miałam jak z waty. Ian położył mi dłoń na czole. Nie chciał, żebym wstawała.
Zaczęłam obracać głową, by zobaczyć więcej…
Byliśmy na zewnątrz.
N a z e w n ą t r z.
Po lewej niczym miniaturowa góra wznosił się usypany stos głazów porośnięty krzakami. Po prawej rozciągała się i ginęła w ciemnościach pustynna równina. Spojrzałam wzdłuż ciała i zobaczyłam gromadę ludzi pod gołym niebem. Byli jacyś nieswoi. Dobrze ich rozumiałam – czuli się odsłonięci.
Znów spróbowałam wstać. Chciałam podejść bliżej, zobaczyć więcej. Ian wciąż mi nie pozwalał.
– Spokojnie – powiedział. – Nie podnoś się.
– Pomóż mi – poprosiłam.
– Wanda?
Najpierw usłyszałam głos Jamiego, a po chwili zobaczyłam jego samego. Biegł w moją stronę, włosy mu podskakiwały.
Palcami wyczułam pod sobą krawędź maty. Jak się tu dostałam?
– Nie poczekali – powiedział Jamie do Iana. – Zaraz skończą.
– Pomóżcie mi wstać.
Jamie wyciągnął rękę, ale Ian potrząsnął głową.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie wsunął pode mnie ręce, uważając szczególnie na obolałe miejsca. Kiedy dźwignął mnie z ziemi, głowa przechyliła mi się na bok jak tonący statek. Jęknęłam.
– Co mi dał Doktor?
– Trochę morfiny, żebyś straciła przytomność. Zresztą i tak potrzebowałaś snu.
Zmarszczyłam brwi.
– Ktoś kiedyś może jej potrzebować bardziej.
– Cii.
Usłyszałam w oddali cichy glos. Obróciłam głowę.
Ponownie ukazała mi się gromada ludzi. Stali w nierównym szeregu przed niewielkim, ciemnym otworem wykopanym przez wiatr w stercie kamieni.
Poznałam głos Trudy.
– Walter zawsze umiał dostrzec we wszystkim jasną stronę. Potrafił doszukać się jasnej strony w czarnej dziurze. Będzie mi tego brakować.
Jakaś postać uczyniła krok do przodu. To była Trudy – poznałam ją po ciemnoszarym warkoczu. Rzuciła do dziury garść czegoś drobnego. Piasku. Opadł na ziemię, cichutko szeleszcząc.
Trudy stanęła z powrotem u boku męża, a wtedy on wystąpił naprzód.
– W końcu odnajdzie Gladys. Jest teraz szczęśliwszy. – Geoffrey rzucił swoją garść piasku.
Ian stanął ze mną na prawym krańcu szeregu, na tyle blisko, że widziałam czarne wnętrze groty. Na ziemi przed nami czerniał jakiś podłużny kształt, wokół niego stali w półkolu wszyscy ludzie z jaskiń.
Wszyscy – dosłownie wszyscy.
Teraz Kyle zrobił krok do przodu.
Zadrżałam, a wtedy Ian przycisnął mnie lekko do siebie.
Kyle nie spoglądał w naszą stronę. Widziałam jego twarz z profilu. Prawe oko miał tak spuchnięte, że ledwie się otwierało.
– Walter do końca pozostał człowiekiem – odezwał się. – To najlepsze, co mogło go spotkać. – Rzucił garść piachu na czarny prostokąt i zajął z powrotem swoje miejsce.
Obok niego stał Jared. Ruszył przed siebie i zatrzymał się u brzegu grobu.
– Walter był dobry na wskroś. Nikt z nas mu nie dorównywał. – Rzucił swoją garść.
Następny był Jamie. Jared poklepał go po ramieniu, gdy się mijali.
– Walter był dzielny – powiedział Jamie. – Nie bał się umierać, nie bał się żyć i… nie bał się u w i e r z y ć. Podejmował własne decyzje i to były słuszne decyzje. – Rzucił garść piasku, obrócił się i wrócił na miejsce, spoglądając mi w oczy.
– Twoja kolej – odezwał się, stanąwszy obok. Andy zbliżał się już do grobu z łopatą w ręku.
– Poczekaj – powiedział Jamie półgłosem niosącym się wśród ciszy. – Jeszcze Wanda i Ian.
Dookoła rozległ się szmer niezadowolenia. Miałam wrażenie, że mózg próbuje mi się wyrwać z czaszki.
– Okażmy trochę szacunku – odezwał się Jeb, głośniej niż Jamie. Jak dla mnie zbyt głośno.
W pierwszej chwili chciałam dać znak Andy’emu, żeby zaczynał, i poprosić Iana, by mnie stamtąd zabrał. To był ludzki rytuał, ludzka żałoba. Ale ja też byłam pogrążona w żałobie. I miałam coś do powiedzenia.
– Ian, pomóż mi wziąć trochę piasku.
Ian przykucnął, dzięki czemu mogłam nabrać w garść drobnych kamyczków. Oparł mój ciężar na kolanie, by samemu też po nie sięgnąć. Potem wyprostował się i poniósł mnie nad grób.
Nie widziałam, co jest w dziurze. W cieniu skały było ciemno, a grób wydawał się bardzo głęboki.
Ian przemówił pierwszy.
– Walter był wszystkim tym, co w ludziach najlepsze i najjaśniejsze – powiedział, rozrzucając piasek. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałam, jak ziarenka lądują cicho na dnie.
Ian spojrzał na mnie.
Pod rozgwieżdżonym niebem zapanowała zupełna cisza. Nawet wiatr ustał. Mówiłam szeptem, ale wiedziałam, że wszyscy mnie słyszą.
– Miałeś serce niezatrute nienawiścią. Twoje istnienie jest dowodem naszego błędu. Nie mieliśmy prawa odbierać ci tego świata, Walterze. Mam nadzieję, że twoje marzenia się ziszczą. Mam nadzieję, że odnajdziesz Gladdie.
Rozwarłam palce, przepuszczając przez nie kamyki. Czekałam, dopóki nie usłyszałam, jak rozpryskują się cicho na ciele Waltera na dnie ciemnego grobu.
Читать дальше