Jared wskazywał na mnie otwartą dłonią. Czułam na sobie oczy wszystkich osób zgromadzonych w ciemnej grocie.
– O s k a r ż y s z go, Wando?
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć, że odezwał się w mojej obronie, że odezwał się do m n i e, że wypowiedział moje imię. Melanie również była w szoku, a ponadto silnie rozdarta. Radował ją ten serdeczny wyraz twarzy, ciepłe spojrzenie, którego tak dawno już nie widziała. Ale to moje imię padło z jego ust…
Potrzebowałam paru sekund, żeby odzyskać głos.
– Zaszło jedno wielkie nieporozumienie – szepnęłam. – Oboje upadliśmy, bo załamała się podłoga. Nic więcej się nie wydarzyło. – Powiedziałam to szeptem, ponieważ miałam nadzieję, że dzięki temu nikt nie usłyszy kłamliwej nuty w moim głosie, ale gdy tylko zamilkłam, Ian zaczął się śmiać pod nosem. Trąciłam go łokciem, lecz nic sobie ze mnie nie robił.
Nawet Jared się do mnie uśmiechnął.
– Sami widzicie. Próbuje jeszcze kłamać w jego obronie.
– Przy czym „próbuje” jest tu słowem kluczowym – dodał Ian.
– A gdzie jest powiedziane, że kłamie? Kto ma na to dowód? – zapytała surowo Maggie, zajmując puste miejsce obok Kyle’a. – Kto ma dowód na to, że to, co brzmi w jej ustach jak fałsz, nie jest prawdą?
– Mag… – zaczął Jeb.
– Zamknij się, Jebediah, teraz ja mówię. Nie rozumiem, o co ta cała awantura. Nikt z nas nie został zaatakowany. Ten przebiegły intruz na nikogo się nie poskarżył. Marnujemy tylko czas.
– Popieram – dodała Sharon głośno i wyraźnie.
Doktor posłał jej zranione spojrzenie.
Trudy zerwała się na nogi.
– Nie możemy pozwolić, by wśród nas żył morderca – i czekać, aż w końcu mu się powiedzie!
– M o r d e r s t w o to pojęcie względne – syknęła Maggie. – Według mnie o morderstwie można mówić tylko wtedy, gdy zabito człowieka.
Poczułam na ramionach rękę Iana. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że cała się trzęsę, dopóki nie przylgnął do mnie nieruchomym ciałem.
– C z ł o w i e k to także pojęcie względne – odparł Jared, mierząc ją wzrokiem. – Zawsze mi się wydawało, że warunkiem człowieczeństwa jest choćby odrobina współczucia i miłosierdzia.
– Zagłosujmy – zaproponowała Sharon, zanim jej matka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. – Niech podniosą rękę ci, którzy uważają, że Kyle powinien zostać i że nie należy go karać za to… nieporozumienie. – Wypowiadając słowo, którego wcześniej użyłam ja, zerknęła groźnie na Iana.
Ludzie zaczęli podnosić ręce. Przyglądałam się coraz bardziej skrzywionej twarzy Jareda.
Próbowałam unieść dłoń, lecz Ian jeszcze mocniej przycisnął mi ręce do tułowia i wydał przez nos odgłos poirytowania. Uniosłam ją najwyżej, jak mogłam. W ostatecznym rozrachunku mój głos okazał się jednak niepotrzebny.
Jeb liczył na głos.
– Dziesięć… piętnaście… dwadzieścia… dwadzieścia trzy. No dobra, mamy wyraźną większość.
Nie rozglądałam się, by zobaczyć, kto jak głosował. Wystarczyło mi, że dookoła mnie wszyscy trzymali ręce założone na piersiach i z nadzieją w oczach spoglądali na Jeba.
Jamie opuścił swoje dotychczasowe miejsce i wcisnął się między Trudy a mnie. Objął mnie ręką w pasie, tuż pod ramieniem Iana.
– Może twoje dusze miały rację – powiedział surowym tonem, na tyle głośno, by większość mogła go usłyszeć. – Większość ludzi to zwykłe…
– Cicho! – syknęłam.
– No dobra – rzekł Jeb. Wszyscy zamilkli. Spojrzał na Kyle’a, później na mnie, w końcu na Jareda. – No dobra, jestem gotów uznać zdanie większości.
– Jeb… – odezwali się jednocześnie Jared i Ian.
– Mój dom, moje reguły – przypomniał im Jeb. – Nigdy o tym nie zapominajcie. A teraz posłuchaj mnie, Kyle. I ty lepiej też, Magnolio. Jeśli ktoś jeszcze spróbuje zrobić Wandzie krzywdę, czeka go nie sąd, lecz pochówek. – Jakby dla podkreślenia wagi swych słów, poklepał kolbę strzelby.
Wzdrygnęłam się.
Magnolia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie.
Kyle kiwnął głową, najwyraźniej przystając na te warunki.
Jeb rozglądał się po rozrzuconym tłumie, patrząc w oczy wszystkim z wyjątkiem grupki skupionej wokół mnie.
– Sąd zakończony – ogłosił wreszcie. – Kto gra w piłkę?
Wiara
Atmosfera się rozluźniła, po półkolu przebiegł tym razem szmer ożywienia. Spojrzałam na Jamiego. Zacisnął usta i wzruszył ramionami.
– Jeb chce tylko, żeby wszystko wróciło do normalności. To było kilka ciężkich dni. Pogrzeb Waltera…
Skrzywiłam się.
Zobaczyłam, że Jeb uśmiecha się szeroko do Jareda. Ten przez chwilę się opierał, po czym westchnął i przewrócił oczami. Obrócił się i ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia.
– Jared przywiózł nową piłkę? – zapytał ktoś.
– Bosko – skomentował stojący obok mnie Wes.
– Będą grać – zamamrotała Trudy i potrząsnęła głową.
– Jeżeli to pomoże rozładować emocje… – odparła pod nosem Lily, wzruszając ramionami.
Mówiły cicho, ale dochodziły mnie również inne, donośniejsze głosy.
– Tylko uważaj tym razem na piłkę – powiedział Aaron do Kyle’a. Stanął nad nim z wyciągniętą dłonią.
Kyle chwycił za nią i podniósł się powoli. Kiedy już stał wyprostowany, prawie sięgał głową wiszących lamp.
– Z tamtą coś było nie tak – odparł, uśmiechając się. – Wada konstrukcyjna.
– Andy kapitanem – zawołał ktoś.
– Ja proponuję Lily – krzyknął Wes, wstając z ziemi, po czym zaczął się rozciągać.
– Andy i Lily.
– Tak, Andy i Lily.
– Biorę Kyle’a – powiedział szybko Andy.
– Ian – odpowiedziała natychmiast Lily.
– Jared.
– Brandt.
Jamie podniósł się z ziemi i stanął na palcach, żeby dodać sobie wzrostu.
– Paige.
– Heidi.
– Aaron.
– Wes.
Ustalanie składów trwało dalej. Jamie rozpromienił się, gdy Lily wzięła go do drużyny, choć miała do wyboru jeszcze połowę dorosłych. Nawet Maggie i Jeb zostali przydzieleni do zespołów. Liczba zawodników była parzysta, dopóki Jared nie przyprowadził Luciny z dwoma podekscytowanymi chłopcami. W ręku miał nową, lśniącą piłkę nożną. Trzymał ją w górze, a Isaiah, starszy z chłopców, podskakiwał, próbując mu ją wytrącić.
– Wanda? – zapytała Lily.
Potrząsnęłam głową, wskazując palcem na chorą nogę.
– No tak. Przepraszam.
Jestem dobra w piłkę , odezwała się Mel, rozczarowana. To znaczy byłam.
Ledwie chodzę , przypomniałam jej.
– Ja chyba sobie dzisiaj odpuszczę – rzekł Ian.
– Nie – zaprotestował Wes. – Oni mają Kyle’a i Jareda. Bez ciebie jesteśmy załatwieni.
– Zagraj – odezwałam się do niego. – Ja… będę pilnować wyniku.
Popatrzył na mnie, układając usta w cienką, napiętą linię.
– Nie bardzo jestem w nastroju do gry.
– Potrzebują cię.
Prychnął.
– No dalej, Ian – namawiał go Jamie.
– Chcę popatrzeć – powiedziałam. – Ale to będzie… nudne, jeżeli jedna drużyna będzie miała zbyt dużą przewagę.
– Wando – westchnął Ian. – Jesteś najgorszym kłamcą, jakiego w życiu spotkałem.
Wstał jednak i zaczął się rozciągać wraz z Wesem.
Paige ustawiła słupki – cztery lampy.
Spróbowałam wstać, gdyż siedziałam na samym środku groty. W słabym świetle nikt nie zwracał na mnie uwagi. Atmosfera zdecydowanie się poprawiła, zawodnicy obu drużyn czekali w napięciu na rozpoczęcie gry. Jeb miał rację. Potrzebowali tego, jakkolwiek dziwne mogło mi się to wydawać.
Читать дальше