– Altruizm przychodzi mu łatwiej niż kłamstwa – zauważył Jared.
– Robisz mi to na złość? – zapytałam. Moja cierpliwość nie tyle się kończyła, co nie było po niej śladu. Jak długo już nie spałam? Bardziej niż noga bolała mnie tylko głowa. Każdy oddech sprawiał mi ból w boku. Uświadomiłam sobie, nie bez pewnego zdziwienia, że jestem w bardzo złym nastroju. – Bo jeżeli tak, to muszę przyznać, że dobrze ci idzie.
Jared i Wes spojrzeli na mnie ze zdumieniem. Byłam pewna, że miny pozostałych wyglądają podobnie. Może z wyjątkiem Jeba, który jak nikt inny umiał zachować twarz pokerzysty.
– Jestem k o b i e t ą – żachnęłam się. – I całe to mówienie o mnie per „on” strasznie działa mi na nerwy.
Jared zamrugał, zbity z tropu. Po chwili jednak odzyskał srogi wyraz.
– Bo jesteś przebrana w kobiece ciało?
Wes spojrzał na niego krzywo.
– Bo jestem s o b ą – syknęłam.
– Według czyjej definicji?
– Chociażby według waszej. Należę do płci, która wydaje na świat młode. A może to niewystarczająco kobiece?
Zamknęło mu to usta. Poczułam namiastkę samozadowolenia.
I słusznie , przyklasnęła mi Melanie. Zachowuje się jak świnia.
Dzięki.
My, dziewczyny, musimy się trzymać razem.
– Nigdy nam o tym nie opowiadałaś – powiedział cicho Wes, podczas gdy Jared zastanawiał się nad ripostą. – Jak to u was wygląda?
Jego oliwkowa cera nabrała rumieńców, jak gdyby dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że wypowiedział te słowa na głos.
– To znaczy, nie musisz odpowiadać, jeżeli to nietaktowne pytanie.
Zaśmiałam się. Byłam w dziwnym, rozchwianym nastroju. Miałam głupawkę, jak to ujęła Mel.
– Nie, nie pytasz o nic… niestosownego. U nas to nie przebiega w tak… skomplikowany sposób jak u was. – Zaśmiałam się znowu i zrobiło mi się ciepło. Pamiętałam to aż nazbyt wyraźnie.
Masz kosmate myśli.
T o twoje myśli , odparowałam.
– A więc?… – zapytał Wes.
Westchnęłam.
– Wśród nas jest bardzo niewiele… Matek. To znaczy, niezupełnie Matek. Tak się nas nazywa, ale tak naprawdę chodzi o samą możliwość macierzyństwa… – Zaczęłam o tym rozmyślać i szybko spoważniałam. W świecie dusz w ogóle nie było żywych Matek, trwały jedynie w pamięci potomnych.
– Masz taką m o ż l i w o ś ć? – zapytał sztywno Jared.
Wiedziałam, że wszyscy mnie słuchają. Nawet Doktor zastygł z uchem nachylonym nad piersią Kyle’a.
Nie odpowiedziałam na to pytanie.
– Jesteśmy… trochę jak ule pszczół albo jak mrówki. Mamy mnóstwo bezpłciowych osobników i królową…
– Królową? – powtórzył za mną Wes, spoglądając dziwnie.
– Nie do końca. Ale na każde pięć, dziesięć tysięcy dusz przypada tylko jedna Matka. Czasem nawet mniej. Nie ma żelaznej reguły.
– A ile jest trutni? – zapytał Wes.
– Nie, nie – nie ma żadnych trutni. Mówiłam, to prostsze.
Czekali, aż im wszystko wyjaśnię. Przełknęłam ślinę. Nie powinnam była poruszać tego tematu. Nie miałam ochoty dłużej o tym rozprawiać. Czy naprawdę nie mogłam przecierpieć, że Jared mówi o mnie „on”?
Nie zamierzali mi teraz odpuścić. Zmarszczyłam brwi, lecz kontynuowałam. Przecież sama zaczęłam.
– Matki… się dzielą. Każda… komórka – chyba tak to byście nazwali, choć różnimy się od was budową – no więc każda komórka staje się nową duszą. Każda nowa dusza nosi w sobie okruch pamięci matki, ślad po niej.
– Ile komórek? – zapytał Doktor zaciekawiony. – Ile młodych?
Wzruszyłam ramionami.
– Około miliona.
Otworzyli szeroko oczy w przerażeniu. Wes odsunął się ode mnie, ale powtarzałam sobie, że nie powinnam czuć się urażona.
Doktor zagwizdał pod nosem. Był jedyną osobą, która chciała słuchać dalej. Aaron i Andy wyglądali na zaniepokojonych. Nigdy wcześniej nie słuchali moich opowieści, nie wiedzieli, jak dużo potrafię mówić.
– Kiedy to się dzieje? Potrzeba jakiegoś katalizatora?
– To wybór. Własnowolna decyzja. Tylko tak umieramy. Poświęcamy się dla nowego pokolenia.
– Mogłabyś to zrobić w każdej chwili, podzielić wszystkie komórki, ot tak, po prostu?
– Może nie „ot tak, po prostu”, ale tak.
– Czy to bardzo złożone?
– Decyzja, owszem. Sam proces jest… bolesny.
– Bolesny?
Czemu go to dziwiło? Przecież na Ziemi było podobnie.
Mężczyźni , prychnęła Mel.
– Bardzo – powiedziałam. – Wszystkie dusze pamiętają, co czuła wtedy ich Matka.
Doktor gładził się po brodzie, zafascynowany.
– Ciekawe, jak przebiegała ewolucja waszego gatunku… zanim wykształciło się społeczeństwo z królowymi-samobójczyniami. – Myślami był gdzieś daleko.
– Altruizm – powiedział cicho Wes.
– Hmm. Tak – przytaknął Doktor.
Zamknęłam oczy, żałując, że się w ogóle odzywałam. Kręciło mi się w głowie. Nie byłam pewna, czy to po prostu zmęczenie, czy może rana głowy.
– Ach – westchnął cicho Doktor. – Spałaś chyba jeszcze mniej niż ja, prawda? Należy ci się odpoczynek.
– Nic mi nie jest – wymamrotałam, ale nie otworzyłam oczu.
– No to pięknie – rzucił ktoś pod nosem. – Mamy w jaskiniach pieprzoną królową matkę obcych. Za chwilę może się zamienić w milion małych robali.
– Cii.
– Nic by wam nie zrobiły – odpowiedziałam, nie otwierając oczu. – Bez żywicieli od razu by poumierały. – Skrzywiłam się na myśl o tak niewyobrażalnej tragedii. Milion malutkich, bezbronnych duszyczek, srebrzystych niemowląt, usychających…
Nikt nic nie powiedział, ale czułam w powietrzu ulgę.
Byłam bardzo zmęczona. Nie obchodziło mnie już nawet, że parę kroków dalej leży Kyle. Ani że dwaj z mężczyzn, którzy go przynieśli, wezmą jego stronę, gdy się ocknie. Obchodził mnie jedynie sen.
Ale oczywiście wtedy obudził się Walter.
– Au – zajęczał cichutko. – Gladdie?
Ja także jęknęłam i obróciłam się ku niemu. Ból w nodze wykrzywił mi twarz, ale nie byłam w stanie przekręcić tułowia. Wyciągnęłam do niego ręce i chwyciłam go za dłoń.
– Już – szepnęłam.
Walter odetchnął z ulgą.
Doktor uciszył protestujących Andy’ego i Aarona.
– Wanda odmawia sobie snu i spokoju, żeby mu ulżyć. Ma obolałe dłonie od ściskania go za rękę. A wy co dla niego zrobiliście?
Walter jęknął przeciągle, z początku nisko i głęboko, lecz jego głos szybko przeszedł w wizg.
Doktor skrzywił się.
– Aaron, Andy, Wes… Moglibyście, hm, powiedzieć Sharon, żeby przyszła?
– Wszyscy trzej?
– Wynocha – przetłumaczył Jeb.
Jedyną odpowiedzią było szuranie stóp zmierzających ku wyjściu.
– Wando – szepnął Doktor, nachylając mi się nad uchem. – On bardzo cierpi. Nie mogę pozwolić, żeby całkiem odzyskał przytomność.
Próbowałam równo oddychać.
– To lepiej, że mnie nie poznaje. Że bierze mnie za Gladdie.
Otworzyłam oczy. Jeb stal przy łóżku Waltera; twarz chorego wyglądała, jakby nadal spał.
– Żegnaj, Walt – powiedział Jeb. – Do zobaczenia po tamtej stronie.
Odstąpił od łóżka.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Będzie nam ciebie brakowało – odezwał się cicho Jared.
Doktor znów odpakowywał morfinę z szeleszczącego papieru.
– Gladdie? – załkał Walt. – Boli mnie.
– Cii. Zaraz przestanie. Doktor da ci zastrzyk.
Читать дальше