Jakiś dźwięk. Cichy plusk w strumyku odprowadzającym wodę z basenu do sąsiedniej groty. Parę metrów ode mnie.
Oddaj mi moje ręce!
Nie wiem jak! Weź je sobie!
Ruszyłam po cichu wzdłuż ściany w stronę wyjścia. Melanie próbowała wydostać mi się z głowy, ale ona również nie mogła odnaleźć furtki.
Kolejny odgłos. Oddech. Tym razem nie od strony strumienia, lecz…
przy wyjściu. Zamarłam.
Gdzie on jest?
Nie wiem!
Znowu słyszałam tylko rzekę. Czy Kyle był sam? Czy miał kogoś do pomocy, czekającego w drzwiach? Jak blisko już podszedł?
Włosy na rękach i nogach stanęły mi dęba. Wyczuwałam w powietrzu dziwne napięcie, tak jakbym czuła jego bezszelestne ruchy. Zawróciłam powoli tam, skąd przyszłam.
Wiedziałam, że nie będzie czekał bez końca. Z tego, co mówił, wynikało, że nie ma zbyt wiele czasu. W każdej chwili mógł ktoś przyjść. Z drugiej strony, więcej było takich, którzy raczej przymkną oko na to, co się dzieje, niż spróbują go powstrzymać, a osób, które mogłyby tego dokonać, było jeszcze mniej. Chyba tylko Jeb ze swoją strzelbą mógł tu coś wskórać. Wprawdzie Jared nie był od Kyle’a słabszy, ale mniej mu zależało. Tym razem pewnie nie stanąłby z nim do walki.
Kolejny dźwięk. Chyba krok w okolicach drzwi. A może się przesłyszałam? Jak długo jeszcze potrwa ta gra? Straciłam rachubę czasu, nie miałam pojęcia, ile minęło sekund albo minut.
Przygotuj się . Melanie czuła, że zabawa w kotka i myszkę powoli dobiega końca. Chciała, żebym mocniej ścisnęła kamień w dłoni.
Postanowiłam jednak spróbować najpierw ucieczki. Nawet gdybym się przemogła i stanęła do walki, nie byłabym przecież równorzędnym przeciwnikiem. Kyle ważył pewnie dwa razy więcej ode mnie i miał dłuższe ramiona.
Uniosłam dłoń, w której trzymałam garść kamyków, mierząc w kierunku przejścia do ubikacji. Liczyłam, że uda mi się go zmylić, tak by pomyślał, że chcę się tam schować i czekać na pomoc. Uderzyły o ścianę z takim hałasem, aż schowałam głowę w ramiona.
Znowu oddech przy wyjściu. Miękkie kroki. Przynęta zadziałała. Ruszyłam wzdłuż ściany najciszej, jak umiałam.
Co, jeśli jest ich dwóch?
Nie wiem.
Byłam już bardzo blisko wyjścia. Byle tylko dostać się do tunelu, pomyślałam. Tam mnie nie dogoni, jestem lżejsza i szyb…
Usłyszałam krok, tym razem wyraźnie. Postawił nogę w strumyku. Przyspieszyłam.
Ciszę przerwał ogromny plusk. Wzdrygnęłam się, opryskana wodą. Część chlusnęła głośno o ścianę.
Idzie przez basen! Biegnij!
Wahałam się o sekundę za długo. Wielkie palce schwyciły mnie za kostkę i łydkę. Szarpnęłam nogą i upadlam jak długa na ziemię, wyślizgując mu się z dłoni. Złapał mnie za but. Natychmiast wyszarpnęłam z niego stopę.
Leżałam na ziemi, ale on też, więc rzuciłam się czym prędzej do ucieczki, rozdzierając sobie kolana o skalną podłogę.
Kyle chrząknął i chwycił się mojej bosej pięty, ale nie miał na czym oprzeć palców i od razu mu się wysmyknęłam. Wyrwałam do przodu na nogach, lecz mocno pochylona, tak że w każdej chwili mogłam się znowu przewrócić, poruszałam się bowiem niemal równolegle do podłogi. Utrzymywałam równowagę jedynie siłą woli.
Nikogo więcej nie było. Nikt nie czekał przy wejściu, żeby mnie złapać. Zaczęłam pędzić przed siebie. Czułam, jak rośnie we mnie nadzieja i wzbiera adrenalina. Wpadłam biegiem do pieczary z rzeką, myśląc jedynie o tym, by dotrzeć do tunelu. Słyszałam za sobą dyszenie Kyle’a – blisko, ale nie dość blisko. Z każdym krokiem odbijałam się mocniej od ziemi, powiększałam przewagę.
Nagle poczułam ostry, przeszywający ból w nodze. Wśród szumu rzeki rozległ się odgłos dwóch kamieni uderzających o podłogę – tego, który ściskałam w dłoni, oraz tego, który mnie ugodził.
Zraniona noga przekręciła się pode mną i upadłam plecami na ziemię. Kyle dopadł do mnie w mgnieniu oka.
Przygniótł mnie swoim ciężarem do podłogi, tak że uderzyłam głową o skałę i zadzwoniło mi w uszach. Nie byłam w stanie się ruszyć ani tym bardziej dźwignąć.
Krzycz!
Z piersi wydarł mi się przenikliwy wrzask. Nie sądziłam, że uda mi się narobić tyle hałasu – ktoś na pewno mnie usłyszał. Oby to był Jeb. Oby miał ze sobą broń.
– Uch! – zaprotestował Kyle. Jego wielka dłoń zakrywała mi prawie całą twarz. Zacisnął ją na moich ustach.
Zaczęliśmy się toczyć. Tak bardzo mnie tym zaskoczył, że nawet nie próbowałam tego wykorzystać. Przeciągał mnie płynnie nad i pod sobą. Byłam oszołomiona, wciąż kręciło mi się w głowie, ale gdy tylko zanurzył mnie w wodzie, wszystko stało się jasne.
Chwycił mnie mocno za kark i wepchnął do chłodnego, płytkiego strumyka płynącego krętym torem w stronę łaźni. Było za późno, by nabrać powietrza. Łyknęłam już sporo wody.
Kiedy wlała mi się do płuc, moje ciało ogarnęła panika. Broniło się z nadspodziewaną siłą. Kończyny miotały się we wszystkie strony, szyja wyśliznęła się z uścisku. Próbował mnie lepiej chwycić, a wtedy ja zamiast schować się głębiej, tak jak się spodziewał, instynktownie poderwałam głowę. Nieznacznie, ale to wystarczyło, żeby wynurzyć brodę ze strumienia, wykasłać trochę wody i zaczerpnąć powietrza.
Próbował zanurzyć mnie z powrotem, ale tak się pod nim wiłam i szarpałam, że jego własny ciężar tylko mu przeszkadzał. Targał mną kaszel, ciało wciąż zmagało się z wodą w płucach.
– Dość tego! – warknął Kyle. Zszedł ze mnie. Próbowałam się odczołgać.
– Nawet o tym nie myśl – rzucił przez zęby.
Wiedziałam, że to już koniec.
Z ranną nogą było coś nie tak. Zdrętwiała i odmawiała posłuszeństwa. Mogłam się tylko odpychać rękoma i drugą nogą, ale nie szło mi to najlepiej, bo przeszkadzał mi kaszel. Nie byłam też w stanie znowu krzyknąć.
Kyle chwycił mnie za nadgarstek i poderwał z ziemi. Noga ugięła mi się pod ciężarem ciała i osunęłam się na niego.
Wtedy jedną ręką ścisnął mi nadgarstki, a drugą objął w pasie. Podniósł mnie z podłogi i przycisnął do boku jak nieporęczny worek mąki. Wywijałam w powietrzu zdrową nogą.
– Miejmy to z głowy.
Przesadził strumień jednym susem i zaniósł mnie do pierwszego z brzegu otworu w podłodze. Uderzyła mnie w twarz para z gorącego źródła.
Zamierzał wrzucić mnie do ciemnej dziury na pastwę bystrej, wrzącej wody.
– Nie, nie! – krzyczałam, ale zbyt cicho i chrapliwie, by ktokolwiek mógł mnie usłyszeć.
Miotałam się gorączkowo. Uderzyłam kolanem w jedną ze skalnych kolumn, a po chwili zaczepiłam o nią stopę, próbując mu się wyrwać, ale wyszarpnął mnie, dysząc gniewnie.
Przynajmniej musiał poluzować nieco uścisk, dzięki czemu mogłam wykonać jeszcze jeden manewr. Raz już mi się udał, więc postanowiłam spróbować znowu. Zamiast się wyrywać, objęłam go nogami w pasie i, nie zważając na ból, zacisnęłam zdrową stopę na tej zdrętwiałej, by mocno się go uczepić.
– Złaź ze mnie, ty… – Kiedy próbował mnie zrzucić, udało mi się uwolnić nadgarstek. Owinęłam mu rękę wokół szyi i złapałam go za gęstą czuprynę. Gdybym spadła teraz w rzeczną czeluść, poleciałby ze mną.
Kyle zasyczał, puścił na chwilę moją nogę i zdzielił mnie pięścią w bok.
Jęknęłam z bólu, ale udało mi się złapać go za włosy drugą ręką.
Objął mnie rękoma, jakbyśmy się przytulali, a nie walczyli w śmiertelnym zwarciu. Potem chwycił mnie z obu stron za talię i naparł z całej siły, próbując przerwać klincz.
Читать дальше