Po prostu… przeraża mnie ta… ostateczność. To takie nieodwracalne. To mój przyjaciel. Nigdy więcej go nie zobaczę.
A ilu przyjaciół poleciałaś odwiedzić na innych planetach?
Jeszcze nigdy nie miałam takich przyjaciół jak tu.
Przyjaciele z poprzednich wcieleń zlewali mi się w głowie. Dusze były do siebie bardzo podobne, pod pewnymi względami wręcz identyczne. Walter był inny – nie dało się go nikim zastąpić.
Tuliłam jego głowę, kapiąc na nią łzami. Próbowałam zdusić płacz, ale nadaremnie. Był to raczej lament niż szloch.
Wiem, wiem. Kolejny pierwszy raz , szepnęła Melanie ze współczuciem. Współczuła mi – to również był pierwszy raz.
– Wando? – odezwał się Doktor.
Potrząsnęłam tylko głową. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć.
– Chyba za długo tu siedzisz. – Poczułam na ramieniu jego ciepłą, lekką dłoń. – Powinnaś odpocząć.
Jeszcze raz potrząsnęłam głową, wciąż popłakując.
– Jesteś wykończona – przekonywał. – Idź się umyć, rozprostować. Zjedz coś.
Spojrzałam mu w oczy.
– Czy Walter będzie tu, kiedy wrócę? – wymamrotałam przez łzy.
Przymrużył oczy.
– Chcesz tego?
– Chciałabym się pożegnać. To mój przyjaciel.
Poklepał mnie po ramieniu.
– Wiem, Wando, wiem. Ja też. Wcale mi się nie spieszy. Idź się przewietrzyć i wróć. Walter jeszcze trochę pośpi.
Jego zmęczona twarz miała szczery wyraz. Ufałam mu.
Przytaknęłam i ostrożnie oparłam głowę Waltera na poduszce. Pomyślałam, że może łatwiej mi będzie sobie z tym poradzić, jeśli odpocznę trochę od tego miejsca. Nie wiedziałam jednak, jak to właściwie jest – pożegnać kogoś na zawsze.
Wychodząc, musiałam jeszcze spojrzeć na Jareda – chcąc nie chcąc, byłam w nim zakochana. Mel pragnęła tego samego, najlepiej bez mojego udziału. Jak gdyby jedno nie wykluczało drugiego.
Jared patrzył na mnie. Odniosłam wrażenie, że już od dłuższego czasu. Twarz miał opanowaną, ale znów pojawił się na niej cień zdumienia i podejrzenia. Byłam już tym zmęczona. Nawet gdybym istotnie była dobrą aktorką, po co miałabym to wszystko przed nim odgrywać? Wiadome było, że Walter już nigdy nie stanie w mojej obronie. Po co miałabym go sobie „urabiać”?
Przez jedną długą sekundę spoglądałam Jaredowi w oczy, po czym obróciłam się i ruszyłam w głąb tunelu, czarnego jak smoła, a mimo to bardziej przyjaznego niż tamto srogie oblicze.
Zasadzka
W jaskiniach było cicho, słońce jeszcze nie wstało. Lusterka nad głównym placem szarzały dopiero bladym brzaskiem świtającego dnia.
Moje jedyne ubrania zostały u Jamiego i Jareda. Zakradłam się do ich pokoju. Nie bałam się, bo wiedziałam, że Jared jest w szpitalu.
Jamie spał twardo, zwinięty w kulkę w górnym rogu materaca. Zwykle nie spał tak przykurczony, ale tym razem miał powód. Resztę łóżka zajmował Ian, wystając rękoma i stopami poza wszystkie cztery brzegi.
Nie wiedzieć czemu, strasznie mnie to rozbawiło. Musiałam zagryźć pięść, żeby zdusić śmiech. Zabrałam prędko moją starą brudną koszulkę oraz szorty i wymknęłam się na korytarz, wciąż powstrzymując się od chichotu.
Masz głupawkę , skomentowała Melanie. Potrzebujesz snu .
Później. Jak już… Urwałam w pół zdania, otrzeźwiona ponurą myślą. Znów nastała zupełna cisza.
Ruszyłam do łaźni, ani na chwilę nie zwalniając kroku. Ufałam Doktorowi, ale… Co, jeśli zmieni zdanie? Jared mógł go przekonać. Nie miałam całego dnia.
Kiedy dotarłam do skrzyżowania korytarzy, wydało mi się, że coś usłyszałam. Obejrzałam się, ale nikogo nie było. Ludzie budzili się dopiero ze snu. Zbliżała się pora śniadania i kolejny dzień pracy. Trzeba było przekopać wschodnie pole, o ile uprzątnięto je z suchych łodyg. Może znajdę trochę czasu, żeby pomóc… później…
Podążałam znajomą trasą do pieczary z rzekami, ale myślami byłam w tysiącu innych miejsc. Nie mogłam się na niczym skupić. Za każdym razem, gdy próbowałam skoncentrować umysł na rzeczy lub osobie – na Walterze, Jaredzie, śniadaniu, pracy, kąpieli – świtała mi w głowie jakaś nowa myśl. Melanie miała rację, potrzebowałam snu. Sama też była rozkojarzona. Jej myśli krążyły wokół Jareda, ale były równie chaotyczne jak moje. Zdążyłam się przyzwyczaić do łaźni. Panujący tu mrok już dawno przestał mi przeszkadzać. W jaskiniach było mnóstwo takich miejsc, Spędzałam po ciemku połowę dnia. Poza tym myłam się w basenie już wiele razy i nigdy nic w nim na mnie nie czyhało.
Tym razem nie miałam czasu się moczyć. Nadchodził czas pobudki, a niektórzy lubili zacząć dzień od kąpieli. Zabrałam się do pracy, najpierw umyłam siebie, potem chwyciłam za ubrania. Szorowałam je zawzięcie, żałując, że nie mogę wyprać pamięci, tak by zniknęły z niej wspomnienia ostatnich dwóch nocy.
Kiedy skończyłam, szczypały mnie dłonie. Najbardziej piekła mnie popękana skóra na kłykciach. Opłukałam ręce w wodzie, lecz nie przyniosło to żadnej ulgi. Westchnęłam i wyszłam z basenu, żeby się ubrać.
Suche ubranie czekało na mnie na kamieniach w kącie. Idąc po nie, kopnęłam niechcący kamyk, na tyle mocno, by skaleczyć się w bosą stopę. Kamyk potoczył się hałaśliwie po ziemi, odbił od ściany i wylądował z pluskiem w wodzie, i choć dźwięk prawie zginął wśród bulgotu rzeki, podskoczyłam przestraszona.
Akurat zakładałam z powrotem obdarte tenisówki, gdy mój czas na kąpiel dobiegł końca.
– Puk, puk – odezwał się w ciemnościach znajomy głos.
– Dzień dobry, Ian – odpowiedziałam. – Właśnie skończyłam. Dobrze spałeś?
– Ian śpi – odparł głos Iana. – Ale pewnie niedługo się obudzi, więc musimy się pospieszyć.
Poczułam, jak lodowacieją mi stawy. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Zaparło mi dech.
Zwróciłam kiedyś na to uwagę, a potem, gdy Kyle zniknął na kilka tygodni, całkiem o tym zapomniałam: bracia mieli nie tylko bardzo podobną fizjonomię, ale też identyczny głos. Oczywiście pod warunkiem, że Kyle mówił normalnym tonem, czyli dość rzadko.
Brakowało mi powietrza. Znalazłam się w potrzasku. Byłam w grocie czarnej jak noc, a Kyle stał u wyjścia. Nie miałam dokąd uciec.
Bądź cicho! – pisnęła Mełanie.
Posłuchałam jej. I tak nie mogłam krzyczeć, nie miałam powietrza w płucach.
Nasłuchuj!
Robiłam, co kazała. Spróbowałam się skupić mimo strachu przeszywającego mnie milionem lodowatych sopli.
Nic nie słyszałam. Czyżby Kyle czekał, aż coś odpowiem? Zakradał się po cichu? Jeszcze mocniej wytężyłam słuch, ale bulgot rzeki zagłuszał inne dźwięki.
Szybko, podnieś jaikś kamień! – rozkazała Melanie.
Po co?
W myślach stanął mi obraz, jak rozbijam Kyle’owi głowę.
Nie potrafię!
Inaczej zginiemy! – krzyknęła. Ja potrafię! Pozwól mi to zrobić.
Musi być jakieś inne wyjście , jęknęłam, ale posłusznie ugięłam zesztywniałe kolana i zaczęłam przeczesywać rękoma ciemną podłogę. Znalazłam jeden duży, strzępiasty kamień oraz garść małych.
Walcz albo uciekaj .
Zdesperowana, próbowałam uwolnić Melanie, ale nie mogłam znaleźć właściwych drzwi – ręce ciągle były moimi rękoma, to ja ściskałam w nich kamienie, których nie potrafiłam użyć jako broni.
Читать дальше