Chory jednak nadal wił się i pojękiwał, aż w końcu Brandt udał się na drugi koniec pomieszczenia i zaczął chodzić w tę i z powrotem, próbując się wyłączyć.
Kiedy światło prześwitujące przez sufit zaczęło pomarańczowieć, zjawił się Jamie z jedzeniem dla czworga. Nie pozwoliłam mu zostać; nakłoniłam Iana, by odprowadził go z powrotem do kuchni, i kazałam mu obiecać, że będzie go pilnował całą noc, gdyż bałam się, że chłopiec spróbuje wrócić. Wcześniej Walter, poruszywszy złamaną nogą, wydał z siebie mrożący krew w żyłach wrzask. Nie chciałam, żeby ta noc wyryła się Jamiemu w pamięci, tak jak mnie i Doktorowi. Może również Brandtowi, choć ten robił, co mógł, by ignorować cierpienia Waltera; zatykał sobie uszy i nucił fałszywe melodie.
Doktor przeciwnie, wcale nie próbował się dystansować, lecz cierpiał razem z Walterem. Twarz miał pobrużdżoną, tak jakby rozdzierające okrzyki chorego przeorały ją niczym pazury.
Nie spodziewałam się ujrzeć tyle współczucia w człowieku, a tym bardziej w Doktorze. Odkąd zobaczyłam, jak przeżywa cierpienia Waltera, patrzyłam na niego zupełnie inaczej. Miał w sobie tyle empatii, że zdawał się krwawić w środku. Przestałam wierzyć w jego okrucieństwo, ten człowiek po prostu nie mógł być katem. Próbowałam sobie przypomnieć, co takiego sprawiło, że miałam o nim podobne wyobrażenie czy ktokolwiek powiedział coś wprost? Chyba nie. Widocznie pod wpływem strachu wyciągnęłam niewłaściwe wnioski.
Tego koszmarnego dnia Doktor raz na zawsze zdobył moje zaufanie. Natomiast jego szpital wydawał mi się teraz jeszcze bardziej odstręczający.
Wraz z ostatnimi promieniami słońca zniknął helikopter. Jeszcze długo siedzieliśmy w ciemnościach, nie ważąc się zapalić nawet bladoniebieskiej lampy. Nie byliśmy pewni, czy poszukiwania się zakończyły. Jako pierwszy uwierzył w to Brandt – on również miał już dość szpitala.
– Pewnie zrezygnował – mruknął znużony, kierując się do wyjścia. – W nocy nic nie widać. Zabieram lampę. Doktorze, żeby pasożyt nie wyciął jakiegoś numeru.
Doktor nic nie odpowiedział, nawet za nim nie spojrzał.
– Zrób coś, Gladdie, zrób coś! – błagał Walter, ściskając mnie za dłoń. Otarłam mu pot z twarzy.
Miałam wrażenie, że czas zwolnił, stanął w miejscu. Czarna noc zdawała się nie mieć końca. Walter krzyczał coraz częściej i coraz głośniej.
Melanie była nieobecna; zdawała sobie sprawę, że nic nie może zdziałać. Ja również najchętniej bym się ukryła, gdyby nie to, że Walter mnie potrzebował. Byłam sama ze swoimi myślami – ziściło się moje dawne pragnienie. Czułam się jednak zagubiona.
W końcu przez otwory w wysokim suficie zaczęło się wkradać słabe, szare światło. Balansowałam na krawędzi snu, co jakiś czas słysząc jęki i krzyki Waltera. Z tyłu dochodziło chrapanie Doktora. Cieszyło mnie, że uda mu się choć trochę odpocząć.
W ogóle nie usłyszałam nadejścia Jareda. Szemrałam coś bezładnie do Waltera, próbując go uspokoić.
– Jestem, jestem – wymamrotałam, gdy po raz kolejny wypowiedział imię żony. – Cii, już dobrze. – Moje słowa nie miały znaczenia, ale sam głos zdawał się działać na niego kojąco.
Nie wiem, jak długo Jared nam się przyglądał, zanim go zauważyłam. Zapewne dłuższą chwilę. Co dziwne, nie zareagował gniewem. Głos miał spokojny.
– Doktorze. – Usłyszałam za plecami skrzypienie łóżka. – Doktorze, wstawaj.
Słysząc znajomy głos, nie do pomylenia z żadnym innym, obróciłam się gwałtownie, uwalniając dłoń.
Jared potrząsał Doktorem i spoglądał na mnie. W mroku jego oczy były nieprzeniknione, a twarz pozbawiona wyrazu.
Melanie nagle się przebudziła. Obserwowała uważnie tę maskę, próbując zmiarkować, jakie kryją się pod nią myśli.
– Gladdie! Nie odchodź! Proszę! – zaskrzeczał Walter, aż Doktor zerwał się z łóżka, omal go nie wywracając.
Obróciłam się z powrotem ku choremu i wsunęłam swoją obolałą dłoń między wyciągnięte palce.
– Cii, cii! Już dobrze, Walter. Jestem. Nigdzie nie pójdę. Obiecuję.
Uspokoił się. Kwilił teraz jak małe dziecko. Otarłam mu czoło wilgotną szmatką i łkanie urwało się nagle, przechodząc w westchnienie.
– Co jest grane? – zapytał pod nosem Jared.
– Ona jest najlepszym środkiem przeciwbólowym, jaki udało mi się znaleźć – odparł Doktor zmęczonym głosem.
– Mam dla ciebie coś lepszego niż oswojony Łowca.
Poczułam skurcz w żołądku, a Melanie syknęła wściekle. Boże, jaki on jest ślepy i uparty! Nie uwierzyłby ci nawet gdybyś mu powiedziała, że słońce wstaje na wschodzie .
Ale Doktor był zbyt podekscytowany, by przejąć się wymierzoną we mnie obelgą.
– Znalazłeś coś!
– Morfinę. Nie za dużo. Byłbym wcześniej, ale wypatrzył mnie Łowca.
Doktor nie marnował ani chwili. Usłyszałam, jak wyciąga coś z szeleszczącego opakowania i wydaje okrzyk zachwytu.
– Jared, jesteś cudotwórcą.
– Poczekaj…
Ale Doktor stał już obok mnie, promieniejąc na zmizerniałej twarzy. W rękach trzymał niewielką strzykawkę. Wbił Walterowi cieniutką igłę w fałdę na łokciu. Odwróciłam głowę. Nie mogłam na to patrzeć, wbijanie czegoś w skórę wydawało mi się strasznie inwazyjne.
Jednakże już po upływie pół minuty zastrzyk zaczął działać. Naprężone ciało chorego zmiękło i opadło na materac, niespokojny oddech wyrównał się i przycichł, ręka rozluźniła się, uwalniając moją.
Zaczęłam masować lewą dłoń, by odzyskać czucie w koniuszkach palców. Tam, gdzie wracała krew, czułam lekkie mrowienie.
– Słuchaj, naprawdę nam nie starczy – bąknął Jared.
Oderwałam wzrok od twarzy Waltera, nareszcie niczym niezmąconej. Jared stał tyłem do mnie, ale widziałam zdziwienie na twarzy Doktora.
– Nie starczy na co? Nie mam zamiaru oszczędzać morfiny na czarną godzinę, Jared. Pewnie niedługo będziemy żałować, że jej nie mamy, ale nie pozwolę, żeby Walter oszalał z bólu, skoro mogę mu ulżyć!
– Nie o to mi chodziło – odparł Jared głosem, jakim mówił, gdy dobrze coś przemyślał. Niespiesznym i równym, jak oddech Waltera.
Doktor zmarszczył brwi.
– Wystarczy tylko na trzy, może cztery dni, nie więcej – powiedział Jared. – I to jeżeli będziesz mu ją odpowiednio dawkował.
Nie rozumiałam, o czym mówi, ale Doktor najwyraźniej tak.
– Ech – westchnął. Obrócił się twarzą do Waltera i zobaczyłam, że nad jego dolnymi powiekami gromadzą się świeże łzy. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie padło z nich ani jedno słowo.
Bardzo chciałam się dowiedzieć, o czym rozmawiają, ale powściągała mnie obecność Jareda; znów czułam lęk przed mówieniem, uczucie, od którego powoli się już odzwyczajałam.
– Nie uratujesz mu życia. Możesz jedynie uratować go od bólu.
– Wiem – odparł Doktor. Głos mu się załamał, jakby powstrzymywał płacz. – Masz rację.
Co się dzieje? – zapytałam. Pomyślałam, że skorzystam z obecności Melanie, dopóki ze mną jest.
Chcą go zabić , stwierdziła suchym tonem. Mają dość morfiny, by wstrzyknąć mu śmiertelną dawkę.
Z trudem złapałam powietrze. Mój oddech, choć niezbyt głośny, wypełnił ciche pomieszczenie. Nie zaprzątałam sobie jednak głowy reakcją Jareda ani Doktora. Pochyliłam się ze łzami w oczach nad Walterem.
Nie , pomyślałam, nie. Jeszcze nie. Nie.
Wolisz, żeby umarł z bólu?
Читать дальше