Bił moją babcię, bo była brzydka. Bo nie była królewskiej krwi. Bo urodziła mu bliźniaczki, co oznaczało, że ich małżeństwo miało trwać tak długo, jak będzie chciała. W tym przypadku „na zawsze” znaczyło dosłownie na zawsze.
Pozwoliła mu odejść dopiero trzy lata temu, niedługo po tym, jak opuściłam dwór. Zastanawiałam się, czy nie zrobiła tego po to, żeby wstawił się za mną u Andais. Był silny, Andais czuła przed nim respekt. Nie twierdzę, że jej groził. Nie, to byłoby niemądre. Ale mógł zasugerować, żeby pozwoliła mi iść własną drogą.
Nigdy o to nie pytałam. Spojrzałam w duże brązowe oczy babci, tak bardzo podobne do oczu mojej matki.
– Dlaczego dałaś mu rozwód dopiero trzy lata temu? Dlaczego właśnie wtedy?
– Bo był już najwyższy czas, moje dziecko, żeby pozwolić mu odejść.
– Ale nie rozmawiał o mnie z Andais, prawda? To nie pod tym warunkiem się z nim rozwiodłaś?
Śmiała się długo i głośno.
– Dziecko drogie, naprawdę myślisz, że ten stary pierdziel rozmawiałby z Królową Powietrza i Ciemności? Wciąż się jeszcze nie pozbierał po tym, jak jego trzej synowie zostali wyrzuceni z dworu i zmuszeni do zostania ludźmi Andais.
Skinęłam głową.
– Moi wujowie nie są tacy źli. Nowoczesne rękawice chirurgiczne są tak cienkie, że prawie ich nie czuć. Już nie trują ludzi przez przypadek swoim dotykiem.
Babcia znowu mnie przytuliła.
– Ale trucizna, która sączy się z rąk, nie pozwala zostać pełnoprawnym strażnikiem królewskim, prawda?
– No cóż… tak. Mimo to znalazłyby się kobiety, które chętnie…
– Chyba na Dworze Unseelie.
Spojrzałam na nią.
Miała na tyle przyzwoitości, by wyglądać na zażenowaną.
– Przepraszam, Merry. To było niepotrzebne. Przepraszam. Powinnam wiedzieć, że dla ciebie nie ma zbyt wielkiej różnicy pomiędzy tymi dwoma dworami.
– Muszę iść do hotelu, babciu.
Odprowadziła mnie do drzwi, z ręką na mojej talii.
– Bądź dziś wieczorem ostrożna, moje dziecko. Bardzo ostrożna.
– Będę. – Stałyśmy, patrząc na siebie jeszcze kilka chwil, ale co miałyśmy powiedzieć? Co można powiedzieć w takiej chwili? – Kocham cię, babciu.
– A ja ciebie, moje dziecko.
W jej uroczych brązowych oczach pojawiły się łzy. Pocałowała mnie wąskimi ustami, które zawsze dotykały mnie z większą delikatnością niż piękne wargi mojej matki czy jej liliowobiałe dłonie. Poczułam jej gorące łzy na moim policzku. Objęła mnie, kiedy zaczęłam iść po schodach. Gdy oderwałyśmy się od siebie, palce drżały nam od ostatniego dotyku.
Wiele razy spoglądałam w przeszłość, żeby popatrzeć na tę małą brązową postać na szczycie schodów. Mówią, że nie należy oglądać się za siebie. Jeśli jednak nie wiesz, co cię czeka w przyszłości, co innego możesz robić, jak nie wracać myślą do tego, co już było?
Hotel miał urok świeżo otwartego pudełka kleenexów. Funkcjonalny, trochę ozdobny, ale zarazem taki sam jak inne.
Weszliśmy do holu. Galen niósł moją walizkę. Ja miałam ze sobą torebkę. Wolałam zawsze mieć przy sobie broń. Nie łudziłam się, że zdołam wyjąć ją na czas, ale pewniej się z nią czułam.
Przebywałam w St. Louis zaledwie od kilku godzin, a już ktoś próbował mnie zabić. To niezbyt dobrze wróżyło na przyszłość. Jeszcze gorzej poczułam się, kiedy zobaczyłam, kto czeka w holu,
Barry Jenkins. Zrobiłam rezerwację na nazwisko Merry Gentry. W St. Louis nie byłam znana pod tym pseudonimem. Skąd Jenkins wiedział, że to ja? Cholera.
Spokojna głowa, już on zadba o to, żeby reszta gryzipiórków również mnie znalazła. I nic, co powiem, nie może mi pomóc. Jeśli poproszę go, żeby siedział cicho, rozgłoszenie tego wszystkiego sprawi mu jeszcze większą radość.
Galen dotknął delikatnie mojego ramienia. On również zauważył Jenkinsa. Poprowadził mnie do recepcji, jakby bał się tego, co nastąpi. Jenkins patrzył na mnie z nienawiścią. Wiedziałam, że marzy o tym, żeby mnie zranić. Oczywiście nie w sensie dosłownym. Nie chciał się na mnie rzucić ze sztyletem w ręku. Nie miałby natomiast nic przeciwko temu, żeby odkryć coś, co pomogłoby mu zmieszać mnie z błotem.
Recepcjonistka uśmiechnęła się do Barinthusa. Miała ładny uśmiech i ze wszystkich sił starała się zwrócić na siebie uwagę, ale Barinthus pozostał nieczuły na jej wdzięki. Nigdy nie widziałam go flirtującego. Starał się nigdy nie przekraczać granic geasu, który królowa na niego nałożyła. Wyglądało na to, że mu z tym dobrze.
Dłoń kobiety otarła się o moją, kiedy brałam klucz. Widziałam wyraźnie jej myśli. Wyobrażała sobie właśnie Barinthusa leżącego w białej pościeli z różnokolorowymi włosami rozłożonymi wokół nagiego ciała niczym jedwab.
Moja pięść zacisnęła się nie tylko z powodu tego obrazu, ale pożądania. Czułam napięcie w jej ciele. Patrzyła na Barinthusa wygłodniałym wzrokiem.
Pochyliłam się i powiedziałam:
– Wyobrażasz go sobie nagiego?
Zaczęła zaprzeczać, ale słowa uwięzły jej w gardle, a oczy się rozszerzyły. Językiem zwilżyła dolną wargę. W końcu po prostu skinęła głową.
– To jeszcze nic. W rzeczywistości wygląda o niebo lepiej.
Jej oczy się rozszerzyły. Spojrzała na Barinthusa stojącego przy windach.
Wciąż mogłam przejrzeć jej myśli. Czasami odbierałam ludzkie myśli niczym sygnały radiowe czy telewizyjne. Ale miałam wąski zakres fal: były to tylko sprośne myśli ludzi -nigdy nie odczytywałam myśli istot magicznych. Nie wiem czemu.
– Czy mam go poprosić, żeby zdjął płaszcz?
Zaczerwieniła się, a jej myśli się rozproszyły. Uwolniłam się od nich.
Jeden z bogów płodności na Dworze Seelie powiedział mi kiedyś, że zdolność widzenia pożądliwych myśli ludzi to użyteczne narzędzie, jeśli szuka się kapłanów i kapłanek do swojej świątyni. Takich ludzi można było wykorzystać w ceremoniach, ich seksualna energia oddziaływała na innych. Kiedyś pożądanie utożsamiano z płodnością. Dziś wiemy, że to nieprawda.
Gdyby pożądanie równało się reprodukcji, świat byłby pełen istot magicznych. Recepcjonistka byłaby bardzo rozczarowana, z gdyby się dowiedziała, że Barinthus żyje w celibacie. Gdyby zatrzymał się w hotelu, ostrzegłabym ją przed nim. Wydawała mi się typem kobiety, która mogłaby go zaskoczyć w jego pokoju po pracy. Ale Barinthus wróci przed nocą na kopiec. Nie ma się czym martwić.
Jenkins stał teraz przy windach, opierał się o ścianę i uśmiechał. Próbował zagadywać Barinthusa, kiedy podchodziliśmy z Galenem. Barinthus ignorował go, tak jak tylko bóg to potrafi: z całkowitym lekceważeniem, jakby głos Jenkinsa był bzyczeniem jakiegoś owada. To było coś więcej niż pogarda. Dla Barinthusa dziennikarz po prostu nie istniał.
Umiejętność, której mi brakowało i której mu zazdrościłam.
– Meredith, co za niespodzianka! – Jenkinsowi udało się powiedzieć to głosem równie wesołym, co okrutnym.
Próbowałam go zignorować tak jak Barinthus, ale wiedziałam, że jeśli winda szybko nie przyjedzie, przegram.
– „Merry Gentry” – nie mogłaś wymyślić lepszego pseudonimu? Słowa „gentry” od wieków używa się do określania istot magicznych.
Mógł odgadnąć, że za tym nazwiskiem kryję się ja, chociaż wątpiłam w to. Wpadłam na pewien pomysł. Odwróciłam się do niego, uśmiechając się słodko.
– Naprawdę myślisz, że użyłabym tak oczywistego pseudonimu, gdyby zależało mi choć trochę na tym, żeby nikt się nie zorientował?
Читать дальше