Ale tu panowała prawdziwa jesień. Powietrze było chłodne, ale nie zimne. Wiatr, który wiał nam w plecy, przynosił rześki zapach pól kukurydzy i więdnących liści.
Gdybym mogła wrócić do domu w październiku i spotkać tylko tych, których chciałam widzieć, nie posiadałabym się z radości. Jesień była moją ulubioną porą roku, październik moim ulubionym miesiącem.
Zatrzymałam się na ścieżce, a mężczyźni przystanęli razem ze mną. Barinthus spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Co się stało? – spytał Galen.
– Nic – odpowiedziałam – zupełnie nic. – Zrobiłam jeszcze jeden głęboki wdech. – Powietrze nigdy tak nie pachnie w Kalifornii.
– Zawsze lubiłaś październik – zauważył Barinthus.
Gallen uśmiechnął się szeroko.
– Pamiętasz, jak w Halloween chodziłem z tobą i Keelin po fanty, dopóki z tego nie wyrosłaś?
Pokręciłam głową.
– Wcale z tego nie wyrosłam. Jeszcze kiedy miałam piętnaście lat, chodziłam razem z Keelin na Halloween. Miałam już na tyle silną osłonę, żeby nie było wiadomo, kim jesteśmy.
– W wieku piętnastu lat miałaś już tak silną osłonę, żeby ukryć Keelin przed wzrokiem śmiertelników? – spytał z niedowierzaniem Barinthus.
Spojrzałam na niego i skinęłam głową. – Tak.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nasza konwersacja została przerwana.
– Czyż to nie wzruszające? – rozległ się męski głos.
Odwróciliśmy się, patrząc na ścieżkę. Galen stanął przede mną, żeby w razie czego zasłonić mnie własnym ciałem. Barinthus wpatrzył się w ciemność z tyłu. Za nami nie było nikogo, to jednak, co było przed nami, wystarczało nam w zupełności.
Pośrodku ścieżki stał mój kuzyn Cel. W ciemności trudno było zobaczyć, gdzie się kończyły jego długie, proste włosy, a gdzie zaczynał czarny prochowiec. Ubrany był na czarno, z wyjątkiem białej koszuli, która świeciła jak gwiazda wśród tej czerni.
Nie był sam. Obok niego stała Siobhan – kapitan jego straży i ulubiony zabójca – gotowa zasłonić go swoim ciałem, gdyby zaszła taka potrzeba. Była niska, niewiele wyższa ode mnie, ale widziałam kiedyś, jak podniosła volkswagena i rzuciła nim w kogoś. Jej włosy błyszczały biało w ciemności, ale wiedziałam, że w rzeczywistości są biało-srebrno-siwe, jak pajęczyna pająka. Jej skóra była blada, matowa, nie błyszcząca, jak skóra Cela i moja, a oczy – matowo zielone, pokryte błonami, rybie. Miała na sobie czarną zbroję, pod ręką trzymała hełm. Zły znak.
– Jesteś w pełnym rynsztunku, Siobhan – zauważył Galen. – Cóż to za okazja?
– Przygotowanie to klucz do wygrania bitwy. – Jej głos pansował do reszty – suche szepczące syczenie.
– To ma być jakaś bitwa? – zdziwił się Galen.
Cel zaśmiał się tym samym śmiechem, który zmienił moje dzieciństwo w piekło.
– Dzisiaj nie. To tylko paranoja Siobhan. Bała się, że Meredith zdobyła moc, gdy była w zachodnich krainach. Widzę jednak, że jej obawy były bezpodstawne.
Barinthus położył dłonie na moich ramionach, przysuwając mnie do siebie.
– Co tu robisz? To nas królowa wysłała po Meredith.
Cel przesunął się w dół ścieżki, ciągnąc za smycz, która wiodła od jego dłoni do małej postaci kucającej u jego stóp. Postać była ukryta za jego płaszczem. W pierwszej chwili nie poznałam, kto to.
Postać wstała i okazało się, że sięga ledwie do piersi Cela. Miała skórę brązową jak moja babcia, ale włosy na jej głowie były grube i opadały aż do kostek. W ciemności wyglądała jak człowiek, ale wiedziałam, że jej skóra pokryta jest grubymi, miękkimi, puszystymi włosami. Jej twarz była płaska i bez rysów, jak coś na wpół uformowanego i nigdy nie skończonego. Jej szczupłe delikatne ciało miało parę dodatkowych rąk i nóg, tak że poruszała się, dziwnie chwiejąc się na boki. Dodatkowe kończyny można było schować pod ubraniem, ale i tak było je widać, gdy się poruszała.
Ojciec Keelin był durigiem, goblinem z bardzo czarnym poczuciem humoru – takim, które mogło zabić człowieka. Jej matka była skrzatem. Keelin została wybrana na moją towarzyszkę zaraz po moim urodzeniu. To był wybór ojca i nigdy nie miałam powodu, żeby się nań skarżyć. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Może sprawiała to krew skrzatów, która płynęła w naszych żyłach. Bez względu na przyczynę, od początku byłyśmy ze sobą blisko. Byłyśmy przyjaciółkami, od kiedy tylko pierwszy raz spojrzałam w jej brązowe oczy.
A teraz Cel trzymał Keelin na smyczy. Zamurowało mnie. Z wielu powodów można było skończyć jako „zwierzątko” Cela. Mogła to być na przykład kara królowej. Ale były też kobiety, które zgłaszały się na ochotnika. Zawsze mnie zaskakiwało, jak wiele kobiet stojących niżej w naszej hierarchii pozwalało Celowi wykorzystywać się w najbardziej prymitywny sposób tylko dlatego, że jeśli zaszłyby w ciążę, stałyby się pełnoprawnymi członkami dworu. Tak jak moja babcia.
Tyle że babcia prędzej przebiłaby serce dziadka żelaznym kołkiem, niż pozwoliła, żeby traktował ją jak psa.
Odsunęłam się od Barinthusa i stanęłam na ścieżce. Galen i Barinthus byli tuż za mną, po obu stronach, jak na dobrych królewskich strażników przystało.
– Keelin – powiedziałam – co ty tutaj robisz? – Nie było to dokładnie takie pytanie, jakie chciałam zadać. Mój głos brzmiał spokojnie, zwyczajnie. A chciałam krzyczeć, wrzeszczeć.
Cel przyciągnął ją do siebie, głaszcząc jej włosy, przyciskając jej twarz do swojej piersi. Jego dłoń ześlizgnęła się w dół jej ramienia, po czym złapał ją za pierś i zaczął miętosić.
Keelin odwróciła głowę, chowając przede mną twarz. Słońce prawie już zaszło, za kilka minut powinno być zupełnie ciemno.
– Keelin, porozmawiaj ze mną.
– Ona chce należeć do dworu – powiedział Cel. – Dzięki mnie bierze udział we wszystkich ceremoniach. – Przyciągnął ją do siebie, jego ręka zniknęła pod jej sukienką. – Jeśli urodzi dziecko, będzie księżniczką, a jej dziecko – następcą tronu. Jej dziecko może zepchnąć cię z trzeciej na czwartą pozycję w kolejce do tronu.
Zrobiłam krok do przodu, z wyciągniętą ręką.
– Keelin…
– Merry – powiedziała, na chwilę odwracając do mnie głowę. Jej głos był jak zawsze cichy i słodki.
– Nie, moje zwierzątko – powiedziała Cel. – Nic nie mów. Ja będę mówił za nas oboje.
Keelin zamilkła, znów ukrywając twarz.
Stałam tam i dopóki Barinthus nie dotknął mojego ramienia i nie sprawił, że podskoczyłam, nie zdawałam sobie sprawy, że moje dłonie zaciśnięte są w pięści. Znów drżałam, ale tym razem nie ze strachu, a z gniewu.
– Królowa nałożyła na nas geas, żebyśmy ci nic nie mówili, Merry. Ale jednak powinienem był cię ostrzec – powiedział Galen, stając po mojej drugiej stronie. To tak, jakby chcieli mnie złapać i przytrzymać, żebym nie zrobiła czegoś głupiego. Ale nie miałam zamiaru nic takiego robić – tego przecież chciał Cel. Przyszedł tu z Keelin, żeby mnie rozgniewać, i z Siobhan, żeby mnie zabiła. Potem wymyśliłby jakąś zgrabną historyjkę o tym, jak to go zaatakowałam i jego strażniczka musiała go obronić. Królowa wierzyła mu bez zastrzeżeń. Zachowałam spokój tylko dlatego, że gdybym coś zrobiła, z pewnością bym zginęła. Mogłam rozważać walkę z Celem. Był jedną z niewielu osób, które mogłabym zabić bez wyrzutów sumienia. Ale Siobhan to co innego. To ona zabiłaby mnie.
– Od jak dawna Keelin z nim jest? – spytałam.
Читать дальше