Odwróciłam wzrok od tych łagodnych brązowych oczu.
– Używasz mojej własnej metafory przeciwko mnie.
Dotknęła mojej twarzy lewą górną ręką.
– Wystarczająco dużo razy ją słyszałam, kiedy dorastałyśmy.
– Gdybym poprosiła, odeszłabyś ze mną?
Uśmiechnęła się, ale był to gorzki uśmiech.
– Tylko wtedy, gdybyś mogła być ze mną każdej godziny dnia i nocy, żeby chronić mnie swoją osłoną. – Pokręciła głową. – Jestem zbyt wstrętna dla ludzkich oczu.
– Wcale nie…
Przerwała mi spojrzeniem.
– Tak jak ty nigdzie nie przynależę. Nie jestem ani durigiem ani skrzatem.
– A co z Kuragiem? Podobałaś mu się.
Opuściła głowę.
– To prawda, że pośród pewnego rodzaju goblinów uchodzę za atrakcyjną. Dodatkowe kończyny, a zwłaszcza dodatkowe piersi są dla nich oznaką wielkiego piękna.
Uśmiechnęłam się.
– Pamiętam, jak mnie zabrałaś na bal goblinów. Dla nich byłam brzydka.
Keelin uśmiechnęła się, kręcąc głową.
– Ale bez względu na to chcieli z tobą tańczyć. – Spojrzała w górę, szukając mojego wzroku. – Wszyscy chcieli dotknąć skóry księżniczki o królewskiej krwi, bo wiedzieli, że to było wszystko, co mogli kiedykolwiek otrzymać.
Nic wiedziałam, jak zareagować na gorycz w jej głosie.
– To nie twoja wina, że ty wyglądasz jak ty, a ja jak ja. To niczyja wina. Jesteśmy, jacy jesteśmy. Za twoją sprawą zobaczyłam dwór. Nie mogłam powrócić do Kuraga i jego goblinów po tym, jak pokazałaś mi lepsze życie. Byłabym zadowolona, mogąc stać do końca swoich dni za twoim krzesłem, ale nagle to się skończyło… – Puściła moje dłonie i odwróciła się ode mnie. – Kiedy odeszłaś, nie mogłam pogodzić się ze stratą tego wszystkiego. – Zaśmiała się; jej śmiech był wciąż jak szczebiot ptaka, ale pojawiła się w nim nutka szyderstwa, usłyszałam w nim echo śmiechu Cela. – Poza tym Cel lubi czteropiersiaste kobiety i mówi, że nigdy nie spał z nikim, kto mógłby owinąć wokół jego białego ciała dwie pary nóg.
Keelin pociągnęła nosem i wiedziałam, że płacze. To, że nie miała łez, nie oznaczało, że nie mogła płakać.
Odwróciła się i poszła do Cela. Pozwoliłam jej odejść. Winiła mnie za to, że pokazałam jej księżyc, którego nie mogła mieć. Może miała rację. Może ją wykorzystałam, ale nie chciałam tego. Oczywiście, to nic nie zmieniało.
Wciągnęłam jesienne powietrze, żeby znów się nie rozpłakać. Wciąż było słodkie, ale już nie takie jak przedtem.
– Przykro mi, Meredith – powiedział Barinthus.
– Niech ci nie będzie przykro z mojego powodu. To nie ja jestem na smyczy Cela.
Galen dotknął mojego ramienia i chciał mnie objąć, ale powstrzymałam go.
– Proszę, nie. Jeśli będziesz mnie pocieszał, zacznę płakać.
Uśmiechnął się.
– Muszę to zapamiętać na przyszłość.
W naszą stronę zmierzał Doyle. Odsunął kaptur do tyłu, ale i tak niemożliwe było ustalenie, gdzie kończą się jego włosy, a zaczyna peleryna. Widziałam tylko, że przednia część jego włosów została zebrana w mały kucyk pośrodku głowy, odsłaniając spiczaste uszy. Srebrne kolczyki błyszczały w blasku księżyca. Zmienił niektóre z nich na większe koła, tak że dotykały się i dźwięczały, kiedy się poruszał. Kiedy już stanął przed nami, zobaczyłam, że koła są ozdobione piórami, które były tak długie, że sięgały mu do ramion.
– Barinthusie, Galenie, słyszałem, że nasz książę wydał wam rozkazy.
Barinthus zrobił krok do przodu i stanął, górując nad nim. Jeśli Doyle był onieśmielony czyjąś obecnością, z pewnością tego nie pokazywał. – Książę Cel powiedział, że zaprowadzi Meredith do królowej. Pomyślałem, że to nierozważne.
Doyle skinął głową.
– Ja zaprowadzę Meredith do królowej. – Spojrzał na mnie. Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że uśmiechnął się do mnie tym swoim nikłym uśmieszkiem. – Wydaje mi się, że nasz książę ma dosyć swojej kuzynki, jak na pierwszy raz. Nie wiedziałem, że potrafisz wezwać Ziemię.
– Nie wezwałam jej. Sama przyszła – powiedziałam.
Usłyszałam, jak wciąga powietrze, a następnie je wypuszcza.
– Ach, to co innego. Nie jesteś więc tak silna, jak ci, którzy mogą Ziemię zdjąć z jej kursu. Tym bardziej niepokojące jest, że Ziemia cię przywitała. Że cię uznaje. To ciekawe.
– Wydaje mi się, że jesteście potrzebni gdzie indziej, obaj – powiedział do Barinthusa.
Jego głos był bardzo cichy, ale kryła się w nim groźba. Doyle zawsze umiał wzbudzać strach samym głosem.
– Czy mam twoje słowo, że nic się jej nie stanie? – spytał Barinthus.
Galen stanął przy nim. Dotknął jego ramienia. Zadać takie pytanie to tak jak kwestionować rozkaz. Za coś takiego można było zostać żywcem obdartym ze skóry.
– Barinthusie – szepnął Galen.
– Daję ci moje słowo, że dostarczę ją do królowej nietkniętą.
– Nie o to pytałem – powiedział Barinthus. Doyle podszedł tak blisko, że jego peleryna przylgnęła do płaszcza wyższego mężny.
– Uważaj, morski boże, żebyś nie spytał o więcej, niż powinieneś.
– Wygląda na to, że, tak samo jak ja, nie jesteś pewien, czy będzie bezpieczna w rękach królowej – zauważył Barinthus beznamiętnym tonem.
Doyle podniósł dłoń, która była obrysowana zielonym płomieniem. Zbliżyłam się do nich, nie wiedząc nawet, co powinnam im powiedzieć.
Uwaga Barinthusa wciąż była skupiona na Doyle’u i jego płonącej dłoni, Doyle jednak patrzył na mnie. Galen stał blisko nich, najwyraźniej nie wiedząc, co robić. Wyciągnął do mnie rękę, jakby chciał mnie zatrzymać.
– Odsuń się – powiedziałam. – Nie zrobię nic głupiego.
Zawahał się, potem odsunął się i pozwolił, żebym stanęła przy dwóch pozostałych mężczyznach. Ogień na dłoni Doyle’a rzucał na nich zielonożółte cienie. Oczy Doyle’a nie tyle odbijały ogień, co nim płonęły. Stojąc tak blisko, czułam nie tylko jego moc, ale także powolny wzrost mocy Barinthusa, niczym morze obijające się o brzeg.
Pokręciłam głową.
– Przestańcie.
– Co powiedziałaś? – spytał Doyle.
Pchnęłam Barinthusa tak, że się zachwiał. Może nie potrafiłam podnosić samochodów i zabijać jednym uderzeniem, ale mogłam przebić pięścią drzwi samochodu, nie łamiąc sobie przy tym ręki. Odepchnęłam go od Doyle’a na bezpieczną odległość.
– Dostałeś rozkaz od następcy tronu i od swojego kapitana, zastosuj się do niego. Doyle dał ci słowo, że dotrę bezpiecznie do Królowej.
Barinthus spojrzał na mnie. Jego twarz była bez wyrazu, ale nie oczy. Doyle zawsze był jedną z poważniejszych przeszkód na drodze do przedwczesnej śmierci królowej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy Barinthus nie szuka pretekstu, żeby poddać go próbie. Jeśli tak, nie zamierzałam mu go dać. Zabicie Doyle’a mogło wywołać rewolucję. Popatrzyłam na twarz Barinthusa, starając się zgadnąć, o czym myśli. Czy chodziło o przywitanie mnie przez Ziemię? Czy o jakiś zatarg między nimi, o którym nie wiedziałam? Zresztą, nieważne.
– Nie – powiedziałam. Wytrzymałam jego wzrok i powtórzyłam. – Nie.
Barinthus utkwił oczy w Doyle’u.
Doyle złączył dłonie tak, że płonęły teraz obie jednym ogniem.
Stanęłam między nim a Barinthusem.
– Skończ już to przedstawienie, Doyle. Pójdę z tobą.
Czułam, że patrzą na siebie. Powietrze między nimi zgęstniało. Zawsze było między nimi napięcie, ale nigdy aż takie.
Читать дальше