– Sidhe – odparłam.
– Ty jesteś sidhe – powiedziała Czarna Agnes.
– Czy gdybym naprawdę była sidhe, tkwiłabym tutaj, ukrywając się przed swoją królową?
– To, że zadarłaś ze swoją ciotką, niezbyt dobrze świadczy o twojej inteligencji, ale to jeszcze nie znaczy, że nie jesteś sidhe. – Agnes stała tak prosta i wysoka, jak czarny wieszak na ubrania.
– To akurat nie, ale krew skrzatów po stronie mojej matki – tak. Myślę, że królowa mogłaby przejść do porządku dziennego nad ludzką krwią, ale nie nad inną.
– Jesteś śmiertelna – powiedziała Segna. – To dla sidhe niewybaczalny grzech.
Ręce zaczęły mi drętwieć. Zaraz zaczną mi się trząść. Musiałam albo strzelić, albo opuścić rewolwer. Nawet trzymając go w obu rękach, kiedyś musiałam się zmęczyć.
– Są jeszcze inne grzechy, które dla mojej ciotki są niewybaczalne – powiedziałam.
– Jak na przykład macki wystające z doskonałego ciała sidhe – rozległ się męski głos.
Zwróciłam rewolwer w stronę, z której dochodził głos, nie spuszczając oczu z trzech wiedźm. Nigdy w życiu nie zdążyłabym strzelić do nich wszystkich. Ale przynajmniej ruch i świeży dopływ adrenaliny pomogły odegnać zmęczenie mięśni. Nagle zaczęłam wierzyć, że mogę stać tu z wycelowaną w nich bronią choćby wiecznie.
Na chodniku stał Sholto, z opuszczonymi rękami. Zapewne usiłował wyglądać nieszkodliwie. Nie udało mu się. – Królowa powiedziała mi kiedyś, że to wstyd mieć macki wystające z jednego z najdoskonalszych ciał, jakie kiedykolwiek widziała.
– Moja ciotka to suka. Wszyscy o tym wiemy. Czego chcesz, Sholto?
– Nie zapominaj o jego tytule – upomniała mnie Agnes. Jej kulturalny głos podniósł się na skraj gniewu.
Uprzejmość nie boli, więc zrobiłam, co kazała. – Czego chcesz, Sholto, Panie Tego, Co Pomiędzy?
– Królu Sholto – parsknęła gniewnie Segna.
– On nie jest moim królem – odparłam.
– To się jeszcze może zmienić – zagroziła mi Agnes.
– Wystarczy – powiedział Sholto. – Królowa chce twojej śmierci, Meredith.
– Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, lordzie Sholto. Użyj mojego tytułu. – Obrażał mnie tym, że pominął mój tytuł, po tym, jak ja użyłam jego. Ja również go obraziłam, upierając się przy tym, żeby on, było nie było król, używał mojego tytułu. Ale Sholto jest sam sobie winien, że próbuje odgrywać jednocześnie lorda sidhe i króla sluaghów.
Po jego twarzy przemknął cień gniewu – chociaż nie znałam go na tyle, by mieć pewność. – Królowa chce twojej śmierci, księżniczko Meredith, córko Essusa.
– I przysłała cię, żebyś sprowadził mnie na egzekucję, czego nietrudno się domyślić.
– Trudno być w większym błędzie – powiedziała Agnes.
– Cisza! – rozkazał Sholto. Wiedźmy skurczyły się. Co prawda nie ukłoniły się, ale jakby o tym pomyślały.
Uśmiechnięty mężczyzna po mojej prawej stronie podszedł bliżej. Nie przestając celować w Sholta, powiedziałam: – Dwa kroki do tyłu albo zastrzelę twojego króla.
Nie wiem, czy mężczyzna by mnie posłuchał. Sholto nie dał mi okazji, bym mogła się o tym przekonać, mówiąc: – Gethin, rób, co ci każe.
Gethin nie protestował, tylko cofnął się. Kątem oka zauważyłam, że założył ręce na piersi. Tak długo, jak stał poza bezpośrednim zasięgiem, nie przeszkadzało mi to. Wszyscy byli zbyt blisko. Jeśli ruszyliby na mnie jednocześnie, nie miałabym szans, Sholto jednak nie chciał mnie pojmać. Chciał porozmawiać. Na całe szczęście dla mnie.
– Nie chcę twojej śmierci, księżniczko Meredith – powiedział.
Nie mogłam wyzbyć się podejrzeń. – Staniesz przeciwko królowej i wszystkim sidhe, żeby mnie ocalić?
– Wiele się wydarzyło przez ostatnie trzy lata, księżniczko. Królowa coraz bardziej polega na sluaghach. Nie sądzę, żeby rozpoczęła wojnę, gdy jesteś poza zasięgiem jej wzroku.
Jestem poza zasięgiem jej wzroku tak daleko, jak mogę, będąc na suchym lądzie.
– Tak, ale niektórzy dworzanie nie pozwalają jej o tobie zapomnieć.
– Kto? – spytałam.
Uśmiechnął się, co uczyniło jego przystojną twarz prawie sympatyczną. – Mamy wiele spraw do omówienia, księżniczko. Wynająłem pokój w jednym z lepszych miejscowych hoteli. Czy możemy się tam udać i pomówić o przyszłości?
Ton, jakim zostało to wypowiedziane, zaniepokoił mnie, była to jednak najlepsza oferta, jaką dostałam tego wieczoru. Opuściłam rewolwer. – Przysięgasz na swój honor i ciemność, która kryje wszystko, że nie jest to żaden podstęp?
– Przysięgam na swój honor i ciemność, która kryje wszystko, że to, co powiedziałem do ciebie na tej ulicy, jest prawdą.
Zabezpieczyłam rewolwer i wetknęłam go za pasek od spodni z tyłu. Podniosłam żakiet z ziemi, strząsnęłam go i włożyłam. Był trochę pognieciony, ale nie przejęłam się tym. – Jak daleko stąd jest ten hotel?
Uśmiech tym razem był szerszy, co czyniło go mniej doskonałym, ale za to bardziej… ludzkim. Bardziej prawdziwym. – Powinieneś częściej się uśmiechać, lordzie Sholto. Do twarzy ci z tym.
– Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości będę miał powody, by się częściej uśmiechać. – Zaoferował mi ramię, chociaż był kilka jardów ode mnie. Podeszłam do niego, ponieważ złożył najbardziej uroczystą przysięgę Unseelie. Gdyby ją złamał, zostałby przeklęty.
Wziął mnie pod rękę. Dżentelmen pozostaje dżentelmenem, niezależnie od okoliczności i tego, jakiego rodzaju jest istotą.
– W którym hotelu się zatrzymałeś? – Uśmiechnęłam się do niego. Uprzejmość nie boli. Zawsze mogłam stać się nieuprzejma później, jeśli będzie trzeba.
Powiedział mi. To był bardzo dobry hotel.
– To kawałek drogi stąd – zauważyłam.
– Jeśli chcesz, możemy wziąć taksówkę.
Uniosłam brwi, ponieważ w samochodzie nie mógł użyć zbyt silnej magii. Zbyt wiele metalu w jednym miejscu. Co innego ja – mogłabym robić poważne zaklęcia w środku metalowej rury, jeślibym musiała. Moja ludzka krew czasami się przydawała. – Nie będzie ci niewygodnie? – spytałam.
– To nie jest aż tak daleko, żebym nie mógł się poświęcić. Znów poczułam się nieswojo. – Złapmy więc taksówkę.
– A co mamy zrobić z Nerys? – zawołała za nami Agnes.
Sholto odwrócił się do nich i jego twarz znów zrobiła się zimna, nieprzystępna. – Wracajcie do swoich pokoi. Gdyby Nerys nie próbowała zaatakować księżniczki, nie byłaby ranna.
– Służyłyśmy ci przez więcej wieków, niż ten kawałek białego mięsa widział na oczy i oto, jak się nam odpłacasz – powiedziała Agnes.
– Otrzymałyście taką zapłatę, na jaką zasłużyłyście, Agnes. Pamiętajcie o tym. – Odwrócił się i uśmiechnął do mnie, ale jego potrójnie złote oczy wciąż były zimne.
Obok niego pojawił się Gethin, miętosząc kapelusz w dłoniach. Ukłon przygiął go do chodnika. Miał niewiarygodnie długie, prawie ośle uszy. – A co ja mam robić, Panie?
– Pomóż im zanieść Nerys do pokoju.
– Z przyjemnością. – Gethin odsłonił zęby w uśmiechu i wyprostował się, a jego uszy przyklapły, niczym u psa albo królika. Odwrócił się i prawie podbiegł do wiedźm.
– Czuję się, jakbym coś przegapiła – powiedziałam. Sholto wziął mnie za rękę, jego szczupłe palce prześlizgnęły się po moich. – Wyjaśnię ci wszystko w hotelu. – W taki sam sposób patrzyło na mnie już wielu mężczyzn, ale to nie mogło oznaczać tego samego. Sholto był członkiem Straży Królowej, co oznaczało, że nie mógł sypiać z żadną inną sidhe, tylko z nią. Nie dzieliła się swoimi mężczyznami, z nikim. Karą za złamanie tego zakazu była śmierć przez tortury. Nawet jeśli Sholto chciał podjąć to ryzyko, ja nie zamierzałam. Moja ciotka mogła mnie zabić, ale zrobiłaby to szybko. Jeśli złamałabym jej najbardziej surowy zakaz, zabijałaby mnie nieskończenie wolno. Byłam już torturowana. Trudno tego uniknąć, jeśli się mieszkało na Dworze Unseelie. Ale nigdy nie byłam torturowana przez samą królową. Widziałam jednak jej dzieła. Była prawdziwą artystką, wierzcie mi.
Читать дальше