Rok temu przyrzekłam sobie, że nigdy nie dam jej sposobności okazania swego artyzmu na mnie. – Ciąży już na mnie wyrok śmierci, Sholto. Nie chcę ryzykować jeszcze tortur.
– Jeśli zapewnię ci spokój i bezpieczeństwo, co możesz ryzykować?
– Spokój i bezpieczeństwo? Jak?
Uśmiechnął się, podniósł rękę i zawołał: – Taxi! – Na pustej ulicy pojawiły się jak spod ziemi trzy taksówki. Sholto po prostu, jak gdyby nigdy nic, wezwał taksówkę. Nie miał pojęcia, jak imponującym osiągnięciem w Los Angeles było przywołanie od razu na pustej ulicy trzech taksówek. Mógł przywracać do życia umarłych, którzy jeszcze nie wystygli, i to też było imponujące. Ale ja od trzech lat mieszkałam w mieście i wezwanie taksówki w dowolnej chwili robiło na mnie większe wrażenie niż żywe trupy. Poza tym widziałam już kiedyś żywe trupy. Taksówka przyjeżdżająca na zawołanie była dla mnie zupełnie nowym przeżyciem.
Godzinę później Sholto i ja siedzieliśmy na dwóch ładnych, acz mało wygodnych krzesłach przy malutkim białym stoliku. Pokój był elegancki, choć jak na mój gust było w nim za dużo różu i złota. Na stole czekały na nas butelka wina i tacka z przekąskami. Wino okazało się bardzo słodkie deserowe. Pasowało do sera na tacce, ale kłóciło się z kawiorem. Inna sprawa, że nie znalazłam jeszcze czegoś, co uczyniłoby dla mnie kawior smacznym. Nieważne, jak drogi był, zawsze smakował jak rybie jajeczka.
Sholtowi wino i kawior zdawały się smakować. – Właściwszy byłby szampan, ale nigdy za nim nie przepadałem – powiedział.
– Czyżbyśmy coś świętowali? – spytałam.
– Przymierze, mam nadzieję.
Napiłam się wina i popatrzyłam na niego. – Jakie przymierze?
– Pomiędzy nami.
– To sama wywnioskowałam. Pytanie brzmi: dlaczego chcesz zawrzeć ze mną przymierze?
– Jesteś trzecia w kolejności do tronu. – Jego twarz stała się nieprzenikniona, jakby nie chciał, żebym odgadła, o czym myśli.
– I co z tego? – spytałam.
Wbił we mnie spojrzenie swoich potrójnie złotych oczu. – Chcesz wiedzieć, dlaczego sidhe zamierza się sprzymierzyć z kobietą, która jest tak blisko tronu?
– W normalnych okolicznościach byłoby to jasne, ale oboje wiemy, że jedynie dlatego jestem wciąż trzecia w kolejności, że mój ojciec na łożu śmierci wymusił na królowej przysięgę. Gdyby nie to, wykluczyłaby mnie ze względu na moją śmiertelność. Nie mam żadnej pozycji na dworze, Sholto. Jestem pierwszą księżniczką, która nie włada magią.
Postawił ostrożnie kieliszek na stole. – Jeśli chodzi o osobistą i osłonę, prawie nie masz sobie równych – powiedział.
– To prawda, ale to najlepsze, co mam. Na litość Bogini, wciąż zwą mnie NicEssus, córką Essusa. Tytuł, który powinnam stracić w dzieciństwie, gdy zyskałam moc. Tyle że ja nigdy jej nie zyskałam, Sholto. Już samo to wykluczyłoby mnie z drogi do tronu.
– Gdyby nie przysięga, którą królowa złożyła twojemu ojcu – powiedział Sholto.
– Tak.
– Wiem doskonale, jak bardzo królowa cię nie cierpi, Meredith. Z tych samych powodów, z jakich nie cierpi mnie.
Postawiłam kieliszek, zmęczona udawaniem, że wino mi smakuje. – Masz magię wystarczającą do dworskiego tytułu. Nie jesteś śmiertelny.
Spojrzał na mnie i było to długie, twarde, prawie ostre spojrzenie. – Nie udawaj, wiesz doskonale, czemu królowa nie może znieść mojego widoku.
Wytrzymałam to spojrzenie, ale czułam się… niezręcznie. Pewnie, że wiedziałam, cały dwór wiedział.
– Powiedz to, Meredith, powiedz to na głos.
– Królowa nie lubi cię z powodu twojej mieszanej krwi. Skinął głową. – Tak. – Wyglądał, jakby mu ulżyło. Ostrość jego spojrzenia zelżała, przynajmniej to było prawdziwe. Z tego, co wiedziałam, wszystko inne było kłamstwem. Chciałam wiedzieć, co kryje się za tą przystojną twarzą.
– Ale to nie dlatego, Sholto. Obecnie na dworze jest więcej mieszańców niż sidhe czystej krwi.
– Niech będzie – westchnął. – Chodzi o krew mojego ojca.
– To nie dlatego, że twój ojciec jest nocnym myśliwcem, Sholto.
Zmarszczył brwi. – Co masz na myśli?
– Jeśli nie liczyć dziwnych spiczastych uszu, dopóki się nie pojawiłeś, geny sidhe zawsze wygrywały bez względu na to, z kim się zmieszała sidhe.
– Geny – powtórzył. – Zapomniałem, że jesteś pierwszą absolwentką college’u wśród nas.
Uśmiechnęłam się. – Ojciec miał nadzieję, że zostanę lekarzem.
– Nie możesz leczyć dotykiem, jakiego więc rodzaju leczenie mogłoby to być? – Zrobił duży łyk wina, jakby wciąż był zdenerwowany.
– Muszę ci kiedyś pokazać nowoczesny szpital – powiedziałam:
– Cokolwiek zechcesz mi pokazać, zawsze będzie to dla mnie niezwykła przyjemność. – Cokolwiek z prawdziwych emocji się za tym kryło, zniknęło w fali dwuznaczności.
Zignorowałam to podwójne znaczenie i wróciłam do badania. Widziałam prawdziwe emocje, chciałam ujrzeć ich więcej. Jeśli miałam ryzykować życie, musiałam zobaczyć Sholta bez masek, które dwór nauczył nas nosić. – Aż do twojego przyjścia na świat wszystkie sidhe wyglądały jak sidhe, nieważne z kim się łączyły. Myślę, że królowa widzi w tobie dowód, że krew sidhe słabnie, podobnie jak dowodzi tego moja śmiertelność.
Zacisnął gniewnie usta. – Na Dworze Unseelie głosi się, że wszystkie istoty magiczne są piękne, ale niektórzy z nas są piękni tylko przez jedną noc. Jesteśmy urozmaiceniem, niczym więcej.
Patrzyłam, jak gniew w nim potężnieje. Napiął mięśnie. – Moja matka – to ostatnie słowo wypowiedział, jakby była to obelga – myślała, że nie zapłaci żadnej ceny za tę jedną noc, którą spędziła z moim ojcem. Ja byłem tą ceną. – Gniew wzmógł światło w jego oczach, tak że wielobarwne kręgi zaświeciły jak żółty płomień i roztopione złoto.
Przedarłam się przez tę powierzchnię i zrozumiałam, co się pod nią kryło. – To raczej ty za to zapłaciłeś, nie twoja matka. Ledwo wydała cię na świat, powróciła na dwór, do swojego dotychczasowego życia.
Popatrzył na mnie, gniew wciąż malował się na jego twarzy.
Przemówiłam ostrożnie do owego gniewu, ponieważ nie chciałam, by skierował go na mnie. W sumie jednak ten gniew mi się podobał. Był czymś prawdziwym, a nie czymś na chłodno wykalkulowanym. Nie mógł planować, że wpadnie w taki nastrój. Podobało mi się to, naprawdę mi się to podobało. Jedną z rzeczy, za które kochałam Roane’a, było to, że zawsze uzewnętrzniał swoje emocje. Nigdy nie udawał. Z drugiej jednak strony, to dlatego wrócił do oceanu w swej nowej skórze i nawet się nie pożegnał. Nikt nie jest doskonały.
– I zostawiła mnie z ojcem – powiedział Sholto. Popatrzył w dół na stolik, po czym wolno podniósł wzrok i spojrzał na mnie. – Czy wiesz, ile miałem lat, gdy pierwszy raz zobaczyłem sidhe?
Potrząsnęłam głową.
– Pięć. Miałem pięć lat, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem kogoś z taką skórą i oczami jak moje. – Zamilkł i zapatrzył się w dal, zamyślony.
– Opowiedz mi o tym – poprosiłam szeptem.
Jego głos był cichy, jakby mówił do siebie. – Agnes zabrała mnie do lasu, żebyśmy pobawili się w ciemną, bezksiężycową noc.
Chciałam zapytać, czy Agnes i wiedźma Czarna Agnes, którą dzisiaj spotkałam, to ta sama osoba, ale pozwoliłam mu mówić dalej. Na pytania przyjdzie jeszcze czas. Zaskakująco łatwo się przede mną otworzył. Gdy ktoś się tak łatwo otwiera, oznacza to zwykle, że bardzo tego potrzebuje.
Читать дальше