– Co tu się dzieje?
Głoś wydał mi się znajomy. Zanim połapałem się, skąd, już wiedziałem, że wiąże się z nim coś niemiłego.
Zabijaka, który już mnie prawie dosięgał, zawahał się chwilę. Na swoje nieszczęście.
– Nie wasza sprawa, dobry człowieku! Są tutaj ludzie księcia Sotta, więc spadaj!
Uchyliłem się przed ciosem. Chwyciłem czyjąś rękę i sam uderzyłem. Teraz uchylił się przeciwnik. Poczułem od tyłu uderzenie w głowę, lecz nie straciłem przytomności, tylko równowagę i padłem, strącając sporo dachówek. Miałem ostrze na gardle.
Czy to się dzieje naprawdę?
– Te ziemie podlegają miastu, mój panie. Pierwszy raz słyszę imię księcia Sotta. Macie jakieś papiery? Dokumenty?
– To moje dokumenty!
Bez wątpienia okazane zostało coś całkiem innego.
– Wynoś się, pókiś cały!
Leżąc na krawędzi dachu, nie miałem już dokąd uciekać. Widziałem za to cały dziedziniec. Brama była rozwarta, a uzbrojeni jeźdźcy wcale nie zamierzali się cofać. Jeden wydał mi się znajomy. Barczysty tak, że z trudem mieścił się w zbroi. Nie, miał tylko kurtkę mundurową, naszytą blaszkami, a nazywał się chyba…
– Mylisz się, mój miły – podjął lodowato znajomy głos. – Tutaj ja reprezentuję władzę i niesubordynacja będzie was drogo kosztować… Rozkaż swoim złożyć broń.
– Przejście dla pułkownika Solla! – zawołał barczysty.
Przypomniałem sobie jego imię: Agen.
Wielkie nieba! Przyszłyście mi z pomocą, czy też sprawiła to moc Sędziego, pilnującego, by jego autorytet nie ucierpiał i skazaniec nie zginął, zanim dopełni się Wyrok?
Nie widziałem twarzy księcia Sotta, toteż nie mogłem zorientować się, czy mówi mu coś nazwisko pułkownika Solla. Jeśli się zmieszał, to tylko na chwilę.
– Takiego!…
Gest był zdecydowanie nieprzyzwoity, za to wykonany z rozmachem i smakiem. Tylko mi się zdawało, że książątko dorosło. Teraz był rozdokazywanym, bezczelnym szczeniakiem. Takim, co dręczy zwierzęta, a także ludzi na dziedzińcu ojcowskiego zamku…
Już miałem nadzieję, że smarkacz dostanie za swoje, kiedy poprzez zalewającą oczy krew zdołałem zobaczyć, że Soll miał ze sobą tylko pięciu, czy sześciu ludzi.
Walecznych zabijaków też nie było już dwudziestu. Straciłem po drodze rachubę, ale i tak było ich więcej. Wychowankowie Solla byli w końcu tylko młodzikami. Nawet Agen…
To znaczy, że znów jestem winny.
W swoje osobiste kłopoty wciągnąłem także Solla. Po jakie licho zjawił się akurat teraz, mógłby przyjechać rano, kiedy byłoby już po wszystkim.
Wcześniej, czy później, ale dlaczego zjawił się akurat teraz?!
Ciemność.
Chluśnięto mi wodą w twarz.
Nie leżałem już na dachówkach, tylko na deskach. Leżałem na podłodze, a wokół mnie tupotały buciory. Ludzie wydawali mi się ogromni, natomiast głowy schylone nade mną maleńkie. Nikogo nie mogłem rozpoznać.
Wpadłem żywcem w łapy księcia?!
Strach pomógł mi dojść do siebie. Zerwałem się, niemal siadając, lecz słabość wzięła górę. Uderzyłbym głową o ziemię, gdyby kilkoro rąk nie podtrzymało mnie za ramiona.
Bardzo miło ze strony zabijaków.
Buciory rozstąpiły się. Głosy huczały, boleśnie odbijając się echem pod czaszką. Sięgnąłem dłonią do pasa i naturalnie nie znalazłem żadnej broni.
Właściciel nowych, pojawiających się nie wiadomo skąd butów, klęknął przy mnie. Jego twarz nagle się powiększyła. Mokre czoło z przylepionymi pasmami jasnych włosów i szare oczy.
– Egert – powiedziałem ochryple.
Zapytało coś. Nie dosłyszałem przez szum w uszach, lecz domyśliłem się, o co chodzi. Bo o co mógł zapytać?
– Tawerna… na północy, prosta droga. Godzina jazdy. Tam…
Wydawało mi się, że mówię głośno i wyraźnie, lecz dopytywał trzy razy.
Parszywy los, gdzie się podział książę? Zadeptali go? Zapluli na śmierć? Zarzucili czapkami?
Podnieśli mnie i posadzili na fotelu. Dali wody. Opierając głowę na poduszce, zmagałem się z zawrotami i rozejrzałem się w sytuacji. Otóż i książę! Siedział w kącie z dłońmi skrępowanymi za plecami, miał rozbity nos, całe zaś oblicze miało wyraz uciśnionej niewinności. Za oparciem fotela stał jeden z chłopaków Solla. Po jadalni miotali się w panice posługacze i kuchciki, goście i sam oberżysta, przez co traciłem jeńca chwilami z oczu.
Miał urażone spojrzenie. „Czego ode mnie chcecie?!"
Z trudem odwróciłem głowę. Stoły były zestawione, ktoś na nich leżał… żywy, gdyż wystraszone służki przewiązywały mu szyję i pierś, a nieboszczykowi nie byłoby to potrzebne.
Patrzyłem dalej.
Coś przykrytego płaszczem. Cztery nogi w zabłoconych butach. Sprawa zakończona.
Soll wydawał półgłosem rozkazy. Podszedł do niego Agen, dziwnie zgarbiony i blady. Pułkownik coś mu powiedział i młodzik przygarbił się jeszcze bardziej, jakby usłyszał zarzut.
Zapewne nadał miał za złe chłopakowi, że wypuścił w swoim czasie z rąk Alanę z mężem i Tantalą, pozwalając im odjechać z komediantami. Niby nie na długo, ale jednak z fatalnym skutkiem.
Do licha, jak zdołali pokonać taką bandę? Czyżby Egert stał się magiem? A może jednak mieszczanie słusznie uważali, że jest znakomitym dowódcą?
Soll dalej coś mówił. Agen wyprężył się, skinął na jednego ze swoich i ruszył do drzwi. Otworzyły się wcześniej, nim dotknął klamki.
W wejściu stała Tantala, a nad jej ramieniem pojawiła się główka Alany. Syknąłem przez zaciśnięte zęby. Nie wiem, co sobie pomyślały. Krzątanina, uzbrojeni ludzie, gadanina sług o jakimś pobojowisku i ja z krwią zakrzepłą na twarzy, siedzący w fotelu, jak poraniony król…
Pierwsze spojrzenie, przysiągłbym, szukało mnie, czy pozostałem wśród żywych. Drugie padło na młodzieńca, zagradzającego im drogę.
– Agen?!
Za trzecim spojrzeniem Alana zauważyła ojca, a Tantala przybranego teścia.
– A!…
W mgnieniu oka moja małżonka z damy zamieniła się w rozhisteryzowaną panienkę. Pobiegła, niemal zbijając z nóg oberżystę i zawisła na szyi Egerta. Chwilowe zamieszanie. Tantala obserwowała tę scenę spokojnie, nie rozczulając się. Zdążyłem stwierdzić, że półotwarte usta czynią jej twarz jednocześnie głupią i zagadkową. Jakby próbowała nowej roli…
– Gdzie Toria?
Wszyscy obecni jednocześnie spojrzeli na byłą aktorkę.
– Egercie, gdzie jest Toria? Zostawiłeś ją samą?!
Usłyszał Tantalę i zrozumiał, że jest to rozpaczliwe wołanie o pomoc za pomocą magii. Tantala była w śmiertelnym niebezpieczeństwie i przywoływała go. Od wielu lat nie zostawiał Torii, lecz zdecydował się na to po chwili wahania.
Zostawił przy żonie służbę, pielęgniarki i strażników. Toria nie będzie miała żadnych potrzeb, tymczasem Tantala znalazła się być może na skraju przepaści.
Kiedy wróciło dwunastu ponurych ochroniarzy Tantali, nie wiedząc, gdzie się podziała ich pani, Egert nie mógł znaleźć sobie miejsca. Zawiedli go ludzie, którym najbardziej ufał. Osoby, które kochał, rodzona i przybrana córka, przepadły nie wiadomo gdzie. Agenowi ciężko było się przyznawać, lecz przemógł się i opowiedział wszystko dokładnie. Wyobraziwszy sobie Tantalę i Alanę w środku zimy w wozie komediantów, Egert w milczeniu poszedł do siebie i dwa dni nie chciał nikogo widzieć.
Właściwie nie do końca. Człowiek czynu, jakim był pułkownik, w pierwszym porywie kazał siodłać konie. Później jednak dał o sobie znać zdobyty przez lata doświadczeń rozsądek i zwyciężyła zimna krew, nabyta w trakcie wielu trudnych doświadczeń, jakich nie brakowało w jego życiu.
Читать дальше