Alana usiadła ze mną, demonstracyjnie biorąc mnie za rękę. Gest nieprzyjęty w wytwornym towarzystwie, ale wymowny.
– Wrócił zwiadowca – oznajmił Soll, przechadzając się niespiesznie w tę i z powrotem. – Dziwne wieści. Rzeka wylała.
Milczeliśmy. Pułkownik nie był wieśniakiem, więc dziwne było to jego zainteresowanie powodzią.
– Rzeka całkowicie wylała – sprecyzował, widząc naszą dezorientację. – Zerwała most i zniszczyła prom. Nie można dotrzeć do miasta…
– To nie czas na powódź – zauważył Agen, obecny przy tej rozmowie.
Wolałbym, żeby przebywał za ścianą namiotu. Soll wzruszył ramionami.
– Mówią, że z gór spływa roztopiony śnieg. Wszystko może się zdarzyć, ale jak o tym pomyśleć…
– Agenie – powiedziała Tantala, uważnie oglądając zacieki na płóciennym suficie – czy mógłbyś poprosić waszego kucharza, by przygotował dla mnie oddzielną porcję bez masła?
Agen nie zrozumiał od razu.
– Teraz – sprecyzowała z naciskiem.
Agen się zaczerwienił. Soll milczał, nie zamierzając potwierdzać polecenia. Chłopak zdobył się na przekorę.
– Całkiem bez masła kasza nie jest zbyt dobra – oświadczył, patrząc jej ponuro w oczy. – Nie chciałbym się narazić kucharzowi, chłopak robi dobrą robotę…
Nigdy bym nie pomyślał, że ten barczysty młodzik potrafi robić tak subtelne aluzje.
Tantala uśmiechnęła się słodko.
– Ja lubię bez masła, Agenie. Przyjmij to jako moją osobistą prośbę.
Nadęty młodzieniec wyglądał teraz jak szafa. Spojrzał pytająco na Solla i wyczytał w jego oczach milczące potwierdzenie. Skłonił głowę i wyszedł, zarzucając za sobą zasłonę mocniej, niż należało.
– Zamyka nam drogę – powiedziała szybko Tantala. – Czarno odzyskał moc… albo prawie. Egercie, tamta nasza rozmowa…
Pułkownik w końcu przestał się przechadzać. Przysiadł na niskim zydelku, przy czym spiczaste kolana znalazły się na wysokości oczu.
– To znaczy: półmisek z zupą? Przyjdzie pan, wyleje zupę i nałoży kaszy?
Nerwowo przełknąłem ślinę. Chciało mi się jeść.
– Odwrotnie – mruknęła poważnie Alana. – Wygrzebie kaszę i naleje zupy.
Na zewnątrz, w pewnym oddaleniu, wesoło droczyli się wychowankowie Solla. Tylko głos Agena dźwięczał ponuro i drażniąco. Smakowity zapach strawy przebijał się przez płócienną ścianę, wprawiając moje nozdrza w konwulsyjne drgawki.
– W ciągu mojego życia – rzekł w zadumie pułkownik – spotkałem tylko jednego maga: dziekana Łujana… Tułacza nie liczę.
– Dlaczego? – spytała posępnie Alana.
Do zapachu kaszy wmieszała się jakaś gorycz. Czyżby kucharz przypalił nasz smakołyk?!
Ech, Retanaarze Rekotarsie, do czego doszło, że wojskowa kasza zdaje ci się smakołykiem.
– Ponieważ Tułacz nie był magiem w potocznym rozumieniu – odrzekł pouczająco córce. – Natura jego mocy była poza granicą naszego rozumienia. Nie wiem dokładnie, lecz wydaje mi się, że natura waszego Czanotaksa…
– No właśnie – wtrąciła bystro Tantala.
Egert uniósł brwi.
– Ale dlaczego? Przecież Tułacz był naznaczony przez Trzecią Siłę, Tego, Który Przychodzi Stamtąd, a Czanotaks…
– „Kiedy zostawiamy zimę za drzwiami, mały przeciąg i tak się przedostaje przez szparę…” – zacytowała głucho Tantala.
Nastąpiła chwila milczenia napiętego jak skóra na bębnie.
– „Mały przeciąg" – powtórzył Soll z uśmiechem. – Gdyby wszystko było takie proste. Po co Temu, Który Przychodzi Stamtąd w ogóle potrzebni byli Odźwierni? Znacznie prościej byłoby prześlizgnąć się przez szparę…
– I wcielić się w łysego maga – odważnie dokończyła Alana.
– Cicho bądź – osadziła ją Tantala.
Alana nadąsała się.
– Złoto nie rdzewieje! Nikogo nie ma tam, „za progiem".
Oczy Tantali pociemniały.
– Cicho bądź! Komplikujesz najprostsze rzeczy! Rdza na złocie to znak, omen… Najważniejsza jest rdza na Amulecie, którym Luar zapieczętował Drzwi. Kto wie, może pieczęć już dawno przerdzewiała?
– Tułacz mógłby wyrażać się jaśniej – powiedział ochryple Soll, patrząc ze zdziwieniem na Tantalę. – To mój problem, że niezbyt go dobrze rozumiem…
– Tułacz?! – krzyknęły razem Tantala i Alana.
– Nie widzieliśmy się dziesięć lat – wymamrotał Soll. – Potrzebna była ważna przyczyna, aby powrócił do moich snów.
Nastąpiła kolejna pauza. Twarz Tantali zbielała w jednej chwili, Alana siedziała z półotwartymi ustami. Soll przygarbił się. Jego oczy dziko błyskały w promieniach słońca, wpadających przez szpary w namiocie.
– Dlaczego milczałeś, Egercie? – zapytała ochryple Tantala.
Wzruszył ramionami.
– Czy jestem jasnowidzem?!
W namiocie zrobiło się nieco duszno. Tantala wstała i zrobiła niepewny krok do przodu. Nie mogła się za bardzo rozpędzać ze względu na brak miejsca.
– Sądziliśmy, Egercie, że Tułacz nam pomoże…
– Ochronić mamę – pomogła jej Alana.
– I zarazem cały świat – dodałem cierpko.
– Nie wiem – odparł Egert z krzywym uśmiechem – czy zdołam ocalić świat… ale twojej matki nikomu nie oddam. Chociaż…
Zaciął się na chwilę.
– Jeśli to prawda, że… „czai się za progiem"…
– „Stoi na progu" – podchwyciłem, wracając w pamięci do zimnej, zasypanej śniegiem chatynki.
Czanotaks Oro w swojej straszliwej szubie, bawiący się podrzucanym toporem. „Proroctwo ma tyle lat, a nadal jest aktualne".
Nie zawsze dobrze jest znaleźć się w centrum uwagi. Zwłaszcza, kiedy spojrzenia obecnych przewiercają cię na wylot.
– Co? – spytał porywczo Soll.
– Czanotaks mówił, że proroctwa powinny się spełniać – odparłem, dziwiąc się swemu zapominalstwu. – „Proroctwa powinny się spełniać. To porządkuje wszechświat".
Moi rozmówcy spojrzeli po sobie. Potem Tantala głośno przełknęła ślinę, zatarła dłonie i wydeklamowała z pamięci, niezbyt często się zatrzymując.
– „Nadchodzi nieszczęście… Oto zielona równina i samotny wędrowiec. Ogniu, oświeć me oczy! Nieszczęście nieuniknione. Ziemia przyssała się do twych butów i wchłonie cię… Pękła zasłona niebios… Gdzie wędrowiec na zielonej równinie? Drzewa… e, e… wyciągają korzenie ku przepaści, gdzie dawniej świeciło słońce. Spójrz, woda zgęstniała i sczerniała jak krew. Spójrz, ostrze spłynęło łzami. Mglista pętla na martwej szyi. Oddech za naszymi plecami…”
– Co za pamięć – stwierdziła zawistnie Alana.
– Co to było? – zapytałem z drżeniem.
Tantala oblizała wargi.
– To z biografii Orwina Proroka. Z książki dziekana… proroctwo o nadejściu Tego, Który Przychodzi Stamtąd. Właściwie najpierw ten tekst był zapisany w Testamencie Pierwszego Wieszczbiarza, lecz nie ocalał ani jeden egzemplarz, dlatego dziekan Łujan odtworzył go przede wszystkim ze słów Larta Legiara…
– Nie pora na wykłady – powiedziałem, starając się okazać zimną krew, pod którą ukrywałem nerwowe drżenie, jakie ogarniało mnie na dźwięk wszystkich tych imion i nazw. – Jak rozumiem, chodzi o to… co stanie się ze światem po wtargnięciu Obcego?
Tantala odwróciła oczy.
– Nie wiem. Pani Toria mówiła, iż dziekan twierdził… że to w pewnym stopniu artystyczna metafora…
– Artystyczna?!
Tantala znowu przełknęła ślinę. Odwróciła się do Alany, jakby szukając pomocy. Spojrzała pytająco na Solla.
– Więc Tułacz pomoże? – zapytała rzeczowo jak poborca podatków.
Читать дальше