Uratował mnie upór. Nie odwróciłem oczu na jedno mgnienie. Nawet nie mrugnąłem.
Alana odsunęła się od ojca i wtuliła głowę w ramiona. Jako jedyna znała moją historię w całości. Teraz wysłuchała jej na nowo, mimowolnie oglądając ją oczami Egerta i Tantali. Bez wątpienia, to widowisko mogło każdego wystraszyć.
Dostrzegłem kątem oka, że Tantala ma taki wyraz twarzy, jakbym na jej oczach porastał łuską.
Wreszcie skończyłem. Sczerniałe oczy Solla dławiły mnie tak, jak dławi ziemia kogoś chowanego żywcem.
– Na moją córkę spadły wszystkie możliwe nieszczęścia – powiedział po długiej chwili Egert.
Wstał. Jednym skokiem pokonał dzielącą nas przestrzeń, chwycił mnie za kołnierz i postawił na nogi. Pociemniało mi w oczach i przestałem widzieć pochyloną nade mną, zagniewaną twarz. Gdyby tylko zachować zmysły i nie zamienić się w bezwładną kukłę…
Palce Solla rozprostowały się. Opadłem z powrotem na fotel. Po chwili znów zobaczyłem światło. Przejrzawszy na oczy, ujrzałem, że u ramion pułkownika uwiesiły się dwie córki, rodzona i przybrana.
– Zostaw go, zostaw!
– Żałuję – wyrzęziłem – że dostarczyłem wam tak niemiłych chwil.
Soll przeszył mnie wzrokiem na wskroś, jakbym był ze szkła. Ciągnąc lekko za sobą uczepione u ramion niewiasty, ruszył ku drzwiom.
– Alano, twoja matka tęskni. Tantalo, nasz dom ciebie potrzebuje… Kareta u bramy. Jedziemy.
Alana puściła ojcowskie ramię i odskoczyła do tyłu.
– Ja nie pojadę… bez Retano. Musi z nami jechać!
Soll obejrzał się szybko.
– Zbyt długo i nazbyt wiele ci pozwalałem. Teraz każę, a ty wykonasz. Do karety!
Ostatnie słowa prawie wykrzyknął. Ich siła była tak duża, że Alana, jak marionetka, zrobiła krok w stronę drzwi.
– Posłuchaj, Egercie! – wtrąciła się Tantala. – Musisz nas wysłuchać, przecież my…
Egert otworzył drzwi. Tantala ugryzła się w język ze względu na obcych świadków. Alana, oprzytomniawszy, znów się cofnęła.
– Agen! – ryknął Soll, wypychając na zewnątrz Tantalę. – Jedziemy!
– Nie pojadę – oznajmiła Alana.
Na chwilę zdawało mi się, że wróciły dawniejsze czasy i stoi przede mną zbuntowany podlotek.
Soll nic nie powiedział. Nie spojrzał, oczywiście, w moją stronę.
Wziął po prostu moją żonę wpół i wyniósł jak kociaka na dwór.
– Nie masz… pra…
Drzwi zatrzasnęły się za nim.
Tak zakończyła się historia mojego małżeństwa.
Skoro pozostał mi niecały miesiąc życia, nie powinienem złościć się na los. Raczej być wdzięczny Sollowi za właściwą decyzję. Zachował się jak dobry chirurg. Miłosierny i zarazem bezwzględny.
Tak myślałem w chwili słabości. Straciłem dużo krwi. Tymczasem minęły dwa dni i w moich żyłach zaczęła krążyć znów żywiej. Bierną zgodę z losem zmył nowy, gorący prąd.
Przebudził się we mnie urażony małżonek. Nikt nie miał prawa odbierać mi legalnie poślubionej, nawet rodzony ojciec.
Oberżystę ucieszył mój odjazd. Nie potrafił ukryć radości. Ostatnio miał same straty. Zmuszony troszczyć się o mnie, zgrzytał po cichu zębami. Zapewne chętnie wyrzuciłby mnie wcześniej, gdyby nie strach przed Sollem. Z tej wielkiej radości nawet się nie upomniał o zapłatę za paszę dla koni.
Po pierwsze pojechałem do konkurencyjnej gospody, gdzie została nasza kareta i próbowałem odnaleźć stangreta. Okazało się, że sprzedał ją i nawiał z pieniędzmi. Starszy syn z licznej rodziny postanowił najwyraźniej zacząć życie na własny rachunek. Z westchnieniem życzyłem mu złamania karku. Kupiłem prowiant i skierowałem wierzchowca na południe, w kierunku miasta.
Wszyscy zdolni utrzymać w rękach choćby łopatę wyszli z wiosek w pole. Pracujący na roli spieszyli wydobyć z mokrych, ciemnych skib wszystkie dobrodziejstwa ziemi. Drogami wędrowali tylko posłańcy, włóczędzy i wielcy panowie, którzy nigdy nie tknęli pługa. Byłem posłańcem, włóczęgą i wielkim panem.
W głowie wciąż mi się strasznie kręciło. Nie wiem, jak zdołałem utrzymać się w siodle. Musiałem jechać bardzo wolno i pracujący na polach odprowadzali mnie zdumionymi spojrzeniami. Nie dość, że włóczęga, to jeszcze od samego rana pijany.
W samo południe droga była pusta. Słońce przypiekało prawie jak latem, błota dawno obeschły, zamieniając się w pył, dlatego też zobaczyłem najpierw tuman kurzu, a dopiero po chwili jeźdźca. Też się wydawał pijany. Koń co pewien czas przystawał, kręcąc łbem i robił nieśmiałe próby, by zrzucić irytujący ciężar.
Potem wydało mi się, że jest to mały chłopiec. Bielmo spadło mi z oczu dopiero wtedy, gdy się zrównaliśmy. Ściągnąłem wodze i zeskoczyłem z konia w samą porę, by chwycić w ramiona wyrzuconego z siodła niefortunnego jeźdźca.
– Retano…
Pięć minut spędziliśmy leżąc na rozpalonym słońcem poboczu. Mój koń potulnie pasł się obok, wierzchowca Alany trzeba będzie później złapać. Moja żona nigdy nie była utalentowaną amazonką. Był to z jej strony szczyt odwagi, dosiąść tak niesfornego stworzenia.
Jej włosy przeplatały się z niezakurzoną, niedawno wzrosłą w wiosennym słońcu, trawą. Jej palce gładziły szczecinę na moich zapadłych policzkach. Wielkie nieba, dlaczego wybrałem się w drogę nieogolony?!
Jakiś czas stopniowo nawzajem się przed sobą usprawiedliwialiśmy. Z rozkoszą prosiliśmy o wybaczenie wszystkich możliwych i niemożliwych grzechów. Nie wiem, czym by się zakończyła ta ekspiacyjna ekstaza, gdyby Alana nie namacała na mej potylicy świeżej rany i nie zapłakała przy tej okazji. Dwa głupiutkie gołębie na poboczu gościńca, choć poza tym ludzie na ogół rozumni i wytrwali.
Potem dał się słyszeć odległy tętent. Alana poderwała się.
– Ścigają mnie – oznajmiła prawie z dumą. – Może pognamy tak, żeby gonili nas tydzień, co?
Jeśli wziąć pod uwagę moją rozbitą głowę i umiejętności jeździeckie Alany, przedsięwzięcie było raczej trudne do wykonania.
– Alano – zacząłem ostrożnie – jesteś pewna, że naprawdę wybaczyłaś mi… tamto?
Spojrzała mi w oczy i nachmurzyła się.
– Chcesz powiedzieć, że prawdziwa dama by nie przebaczyła? Że czegoś takiego się nie wybacza? Że jestem głupią oślicą, ciągle chcąc być z tobą, bez względu na wszystko?
Okrutne słońce przesłoniła ciężka, puchata chmura.
– Niczego takiego nie chciałem! – zaprzeczyłem, wstając w ślad za nią. – Po co miałbym dożyć tego dnia, jeśli nie…
Jej twarz znowu się odmieniła. Tym razem pojawił się na niej strach.
– Alano – powiedziałem pospiesznie – czy ojciec… czy Tantala rozmawiała z nim w sprawie tego Tułacza?
Tupot kopyt był coraz wyraźniejszy. Traktem podążał niewielki oddział zbrojnych.
Tantala zaskoczyła mnie po raz kolejny. Jestem pewien, że gdyby nie ona, Egert Soll nie odezwałby się już do mnie nigdy nawet jednym słowem.
O czym mu trajkotała przez te trzy dni? Jak przekonywała? Sama przecież potrzebowała czasu, by dojść do ładu z nową wiedzą na mój temat. Pogodzić się z nią, jeśli już nie wybaczyć.
W obecności ojca Alana okazywała godność i niezależność, zadzierając nosa wyżej niż zwykle. Egert westchnął. Opodal drogi rozbity był namiot, trzaskał ogień, rozgrzewając zakopcony kociołek. Pułkownik z młodym wojskiem zainstalował się tam w warunkach polowych, bez luksusów.
W namiocie kazano mi usiąść. Soll, tak jak poprzednio, nie patrzył w moją stronę, lecz sam fakt, że zgodził się na mą obecność pod swoim płóciennym dachem świadczył o dużym ustępstwie z jego strony.
Читать дальше