– Chcę za niego…
Wymieniłem sumę, jakiej zażądał Czanotaks Oro. Kupiec chrząknął, handlarz wzruszył ramionami, rzeczoznawca nerwowo pokręcił głową.
– Jaśnie pan żąda zbyt wiele. Zameczek nie jest tyle wart. Jest stary i okazały, lecz strasznie zapuszczony. Sam remont…
– Jak chcecie – odparłem z urazą. – Nie, to nie.
– Jaśnie pan znalazł się naturalnie w trudnej sytuacji? – ostrożnie zasugerował kupiec. – Inaczej pan by nie…
– Moja sytuacja to moja sprawa – odrzekłem, zadzierając dumnie podbródek Rekotarsów. – Ocenianie starożytnego zamku na podstawie zardzewiałych zawiasów…
Zadzierałem nosa najwyżej jak się dało.
– Młody człowieku – rzekł z westchnieniem rzeczoznawca. – Zachodnia wieża całkiem się rozpadła. To raz. Zwodzony most nie działa. To dwa. Dach lewego skrzydła przecieka i nie przetrzyma porządnej ulewy, a stan kominków…
– W okolicznym lesie – przerwałem, unosząc palec – Mag z Magów Damir pokonał strasznego smoka, czego świadkiem był baron Jimenez. Potwierdza to specjalny Certyfikat. Za tymi murami ukrywały się setki ludzi przed wrogami i Morem. To miejsce dawało nadzieję wielu pokoleniom…
– Może by jaśnie pan trochę opuścił – rzekł zadumany kupiec, gładząc brodę tak ostrożnie, jakby zaraz się miała odkleić.
Zaciąłem się. Nie wypadało, by potomek Maga z Magów zachwalał swój zamek jak uliczny sprzedawca. Ale przecież właśnie się targowaliśmy!
– Mam nadzieję – rzekł z cicha kupiec – że mogę zobaczyć wyżej wymieniony Certyfikat i inne dokumenty?
Zacisnąłem szczęki. Trzymając nerwy na wodzy, przyniosłem moje relikwie, a nawet pozwoliłem kupcowi wziąć je do rąk. Kiedy jednak zbliżył się rzeczoznawca, bez namysłu go zatrzymałem.
Kupiec studiował pilnie papiery. Widać było, że nieraz miał do czynienia z dokumentami. Patrzyłem z drżeniem serca, jak obcy człowiek ocenia rzetelność mej rodowej relikwii.
– Mag z Magów Damir – mamrotał kupiec. – Hm… Zapłacę.
Jego towarzysze wlepili w niego zdumione, radosne oczy.
– Zapłacę, jeśli pan trochę ustąpi…
Suma wymieniona przez kupca była tylko niewiele niższa od tej, jakiej żądał ode mnie Czarno Tak Skoro. Rzeczoznawca chrząknął. Kupiec był gotów wyraźnie przepłacić. A ja myślałem, że wszyscy są skąpcami…
Bądź uczciwy wobec siebie, podpowiadał mi zdrowy rozsądek. Gdybyś nie miał zamiaru sprzedać siedziby, po jakie licho sprowadzałbyś ową trójkę? Po to zniosłeś upokarzającą procedurę, by na koniec wpaść w histerię i odmówić, rezygnując z upragnionej gotówki? Nie sprzedajesz honoru, tylko starą ruderę. I nie dla kaprysu, lecz aby ratować życie.
Serce ściskał bolesny skurcz, ignorując podszepty rozumu.
– Jeszcze się waha – warknął pod nosem handlarz nieruchomości, z trudem skrywając zadowolenie. Liczył na wysoką prowizję.
– Ręka w rękę? – zapytał kupiec, widząc, że jestem skłonny do zgody.
Podniosłem oczy. Z portretu spoglądał na mnie Wielki Mag Damir. Nie było w jego spojrzeniu oskarżenia ani innego osądu. Pomyślałem, że portrecista był marny.
– Ręka w rękę? – powtórzył kupiec.
Wciągnąłem głęboko powietrze.
– Ręka…
Płomienie w kominku strzeliły w górę. Wznosiły się skręconym słupem, tworząc ognistą trąbę, gotową wydostać się poza kratkę. Zimny wiatr rozhulał się po pustej komnacie. Za naszymi plecami zabrzmiał przeciągły jęk.
Kupiec, rzeczoznawca i handlarz nieruchomości rozejrzeli się ze strachem. Ja zaś siedziałem nieruchomo, ponieważ to, co ujrzałem, oni zobaczyli mgnienie później.
Pod wysokim, okratowanym oknem zjawił się przygarbiony, niewysoki człek około pięćdziesiątki. Nawet ktoś nieobznajomiony z naturą widziadeł nie przypisałby go do świata żywych. Sprawiał wrażenie głęboko oburzonego. Oczy widma zdawały się jednak martwe, jak oczy ślepca.
– A! A! A!
Handlowcy przywarli do siebie. Widmo ostatni raz spojrzało mi w oczy, machnęło ręką, jakby mówiąc „a niech tam", cofnęło się w ciemny kąt i tam rozpłynęło w powietrzu.
Pomyślałem mimochodem, że widmowy Sędzia miał inne zwyczaje.
Grobowa cisza trwała kilka minut, po czym kupiec sapnął: „Uff!", handlarz głośno się wysmarkał, a rzeczoznawca wzruszył ramionami.
– Widzi jaśnie pan… nie należało ukrywać, że zamek jest nawiedzony.
– Nie ukrywałem – odgryzłem się nieco ochrypłym głosem.
– Chce pan powiedzieć, że widział go już wcześniej? – rzeczowo zainteresował się handlarz nieruchomości.
– Owszem – burknąłem rozdrażniony.
– Nawiedzenie różnie wpływa na cenę – wymamrotał w zadumie rzeczoznawca. – Czasem ją zbija, czasem, przeciwnie, podnosi… Jak pan sądzi? – zwrócił się do kupca.
Twarz kupca była biała jak papier. Policzki, przed chwilą krągłe i rumiane, obwisły jak puste mieszki.
– To jest myśl – ożywił się handlarz. – Gdyby zdecydował się pan zapłacić więcej… w końcu nie każdy zamek ma swego ducha…
– Nie chcę go kupować – rzekł głucho kupiec.
Rzeczoznawca i handlarz spojrzeli po sobie.
– Widzi pan – rzekł gładko rzeczoznawca – nie da się kupić zamku bez ducha…
– Nie chcę go kupować! – powtórzył kupiec, wstając. – Wcale nie chcę mieć tego zamku!
Czyżbym usłyszał złośliwy chichot w kominie?
Goście odeszli, przodem wstrząśnięty kupiec, za nim, jak wierne cienie, rzeczoznawca i handlowiec. Chwilę siedziałem w ciemnej komnacie, potem zszedłem do podziemi napić się powalającej nalewki. Ległem po niej jak martwy.
Komedianci jechali szybko. Kolorowe wozy miały przed sobą daleką drogę. Z drugiej strony nie sposób było ukryć takiej kawalkady przejeżdżając przez wioski. Tak, jakby ukryć płonący ogień wśród ciemnej nocy. Wszyscy, którzy choć raz zobaczyli pomalowane wehikuły, bez wahania wskazywali kierunek dalszej jazdy. Niewielki oddział dowodzony przez Egerta Solla nie zatrzymywał się.
Dogonili ich przed wieczorem. Wozy jechały pod górę, zachodzące słońce wyzłacało ich roztrzęsione ścianki. Komedianci spoglądali z lękiem na pędzącą co koń wyskoczy grupę zbrojnych. Szef teatrzyku został brutalnie chwycony za kołnierz i przyciągnięty do zagniewanego oblicza Solla.
– Gdzie…?!
Podkomendni pułkownika przetrząsali tymczasem wnętrza wozów i zaglądali w twarze wystraszonych kobiet. Szef trupy oblizał spieczone wargi.
– Kogo… pan łaskaw… szukać?
Nie było mowy o pomyłce. Dokładnie ten właśnie teatrzyk gościł dwa tygodnie w „Walecznym Trzmielu". I właśnie ten aktorzyna z okrągłą twarzą zwiódł głupiutką Alanę.
Egert odwrócił się ku podwładnym.
– No i co?!
Strażnicy rozłożyli bezradnie ręce. Dziewczyny nigdzie nie było.
– Gdzie ona jest? – rzucił Soll w twarz przestraszonemu szefowi.
– Odeszła – oznajmiła płaczliwie kobieta o pełnych kształtach i oczach spłoszonej łani. – Szanowny panie, proszę zrozumieć, nie daliśmy sobie z nią rady. Na początku ją odpędzaliśmy, ale uparła się i przyczepiła do nas jak rzep. Niebo świadkiem! Potem, w Zgliszczach, już się jej znudziło nasze towarzystwo. Nie chcieliśmy jej puścić samej… Trudno ją było zatrzymać, narowista jak klacz, jaśnie panie… Uciekła. Niczym nie zawiniliśmy… Szukajcie jej w Zgliszczach, panie…
Osada Zgliszcza pozostała daleko z tyłu, co najmniej o dzień drogi. Soll obejrzał się. Aktorzy przestępowali z nogi na nogę, wszyscy zmieszani i zalęknieni.
Читать дальше