Czy wypada Retano Rekotarsowi zabiegać o kobietę z powodu jej pieniędzy?
W żadnym razie, odpowiedział rodowy honor.
Skoro chciałem osiągnąć najważniejszy cel, to znaczy wykupić się od wyroku Sędziego, powinienem nauczyć się starać o Ewelinę dla niej samej. Krótko mówiąc, zakochać się.
W moim życiu przeżywałem wielokrotnie coś takiego. Zakochiwałem się setki razy, zawsze oczywiście „do grobowej deski". Wydawało mi się, że nie ma niczego prostszego niż żywić gorące uczucia do osób płci przeciwnej. Tym razem jednak okazało się, że trudno mi pokochać na zawołanie, trudniej niż wywołać wzajemne uczucie u damy.
Jak by nie było, wspomniawszy na wcześniejsze, młodzieńcze doświadczenia, postanowiłem zakochać się w Ewelinie Der.
Zrobiłem to bardzo prosto: za każdym razem, gdy przeżywałem coś miłego, wspominałem swą zielonooką wybrankę i szeptałem jej imię. Mówiłem: „Ewelina", wdychając zapach pieczonego mięsa, wspominałem jej twarz, układając się wygodniej w skrzypiącym łóżku, a każdy zgrabny biuścik, obrysowany koronkowym dekoltem i podtrzymany gorsetem, kojarzyłem natychmiast z uroczą wdówką. Kilka dni później złapałem się na tym, że samo jej imię wywołuje rozkoszny trzepot serca, a zatem się zakochałem i mogę zacząć starać się o względy wdówki, nie wywołując konfliktu z wielce honorowym sumieniem.
Potem wszystko poszło prosto i szybko. Ewelina prędko pogodziła się z faktem, że zabójca jej męża okazał się naprawdę czarujący. Co prawda zakochiwać się w niej było mi coraz trudniej, gdy wspominałem jej nieboszczyka małżonka, zazdrosnego, żylastego wąsacza. Według mnie, niepocieszona wdowa trochę inaczej powinna odnosić się do zabójcy dopiero co ostygłego męża…
Tym niemniej minęło ledwie dwa miesiące od Nocy Sądu, gdy wspiąłem się po sznurowej drabince do okna sypialni mej bogdanki.
Wnętrze emanowało ostentacyjnym bogactwem. Na toaletce płonęło w lichtarzu pięć smukłych woskowych świec. W ich świetle sypialnia, pełna jedwabi, atłasów i aksamitów, gobelinów i pozłacanych cacuszek, przypominała mi trochę sklepowy magazyn albo jaskinię rozbójników. Nawet nocnik pod łóżkiem był z najdroższej, malowanej złotem porcelany. Ewelina spoczywała na miękkich poduszkach, a po bokach jej ciała spływały poły jedwabnego szlafroczka. Kokieteryjnie uniesiony rękaw obnażał białą, toczoną rączkę. Zaparło mi dech w piersi.
Piękna Ewelino! Co za kształty…
Ile mogła kosztować taka rezydencja? Do tego posiadłość? Trudno byłoby to wszystko zliczyć, jaką cenę bowiem mógłby osiągnąć na licytacji choćby ten porcelanowy nocniczek?…
Ewelina zmieniła pozę. Pod śnieżnobiałym jedwabiem błysnęły piersi, jak dwie ogromne krople złocistej żywicy. Wydało mi się nawet, że czuję ich żywiczną woń…
Z drugiej strony, któż zdołałby kupić to wszystko za jednym zamachem? Czy nie wywołałoby to niepotrzebnych plotek? A może książę Tristan zażądałby podatku od sprzedaży?
– Jaka pani piękna!
Kto to powiedział? Naprawdę zniżyłem się do takiego banału?! Mój głos zadźwięczał dosyć głucho, jakby nie rozlegał się w sypialni uroczej damy, lecz w stogu siana.
Ewelina uśmiechnęła się tajemniczo. Powinienem ją kochać, pomyślałem z obawą, inaczej wyjdę na kogoś wyrachowanego, niegodnego, na łowcę posagów. Natychmiast powinienem ją objąć!
Niepewnie stąpając po niezwykle miękkim dywanie, zbliżyłem się do półleżącej. Dostrzegłem teraz na białym jedwabiu kokieteryjną, czarną naszywkę. Znak żałoby po mężu.
A swoją drogą, jak długo można nosić żałobę? Czy zdążę się z nią ożenić w ciągu pozostałych dziesięciu miesięcy?
Jęknąłem w duchu. Padłem na kolana, omal nie zawadzając niechcący o nocnik. Ewelina wyciągnęła do mnie rękę, pachnącą nieznanymi perfumami. Ucałowałem różowawą dłoń, kąsając leciutko mały paluszek.
– Ach – rzekła – szalony… Odkąd się zjawiłeś, figlarzu Retano, nie potrafię niczego odmówić… oprzeć się twojej sile…
Zacząłem szybko oddychać. Walczyły we mnie dwie postacie: gorący kochanek i chłodny obserwator, a ich siły były wyrównane. Jeden drugiemu okropnie przeszkadzał.
– Jesteś dzisiaj taki milczący. Omdlewam… Kiedy tak patrzysz na mnie w milczeniu, Retano, moje serce ucieka do pięt. Straszysz mnie, Retano… ale to słodki strach.
Kochanek zrzucił obserwatora z zajmowanej dotychczas pozycji. Dłonie samoczynnie legły na ramionach zielonookiej piękności. Ewelina zadrżała, półotwarte usta, a wówczas zimny intruz został ostatecznie pokonany.
– Retano…
– Miłości moja…
Jej wargi pachniały szczególnie odurzająco. Poczułem, że przeszkadza mi wszelka odzież.
– Retano…
Na chwilę zapomniałem, gdzie się znajduję. I o tym, kim jest dama, i o swych wątpliwościach. Ta chwila zmieniała me życie i właśnie w tej samej minucie rozległo się brutalne kołatanie do drzwi.
– Pani Der! Niech pani natychmiast otworzy!
Usta mej ślicznotki momentalnie zrobiły się zimne i obojętne. Delikatne paluszki zacisnęły się na moim przegubie.
– O nie! Retano! Szybko…
Drzwi nieomal wyleciały z zawiasów. Nie miałem już dokąd się spieszyć.
– Uciekaj, Rekotars… Wielkie nieba! Natychmiast… Rzuciła się do okna, spojrzała w dół, odskoczyła ze strachem i łzawo szepnęła:
– Pilnują… To ten bydlak, Krod.
Potem zwróciła się wprost do mnie z gniewem:
– Zgubiłeś mnie! Do łóżka!
Jej zachowanie tak kontrastowało z poprzednim, że mąciło mi się w głowie.
– Pod kołdrę – syczała dalej, tracąc resztki godności. – Nakryj głowę, żeby nie zobaczyli…
Tak, jak stałem, w rozpiętej koszuli i jednym bucie, wskoczyłem pod baldachim i zakopałem się w pościeli. Ewelina rzuciła mi przytomnie resztę garderoby.
– O co chodzi? – zapytała głośno, spokojnym, nieco sennym głosem.
Kołatanie ucichło.
– Proszę natychmiast otworzyć drzwi – zażądano triumfalnie z zewnątrz. – Do domu zakradł się złodziej!
Trudno było oddychać pod kołdrą. Nie takiej tu pragnąłem uciechy!
– Obudziliście mnie – oświadczyła niechętnie dama, gorączkowo starając się usunąć ostatnie ślady mej wizyty. – Z trudem zasnęłam. Dręczyły mnie koszmary, dlatego nie zgasiłam świec…
– Proszę natychmiast otworzyć!
Chętnie bym się dowiedział, cóż to za zuchwalec miał prawo wtrącać się tak bezceremonialnie, po chamsku w prywatne sprawy mojej Eweliny.
Zazgrzytała odsuwana zasuwka. W całym pokoju rozległy się ciężkie kroki co najmniej pięciu ludzi. Miałem szpadę przy sobie, lecz wyciągając ją z pochwy, zdradziłbym swą obecność.
– O co chodzi, Krod? – zapytała Ewelina teraz już z oburzeniem. – Jakim prawem tak mnie traktujesz?
No właśnie, pomyślałem ponuro. Nie należało otwierać drzwi. Wyglądały solidnie, może by wytrzymały…
– Jest ze mną wykonawca ostatniej woli pani zmarłego męża wraz z notariuszem.
Sądząc po głosie, Krod mógł mieć powyżej pięćdziesiątki.
– Jako jedyny krewny nieboszczyka mam obowiązek dopilnować, żeby warunki testamentu były dokładnie spełnione.
Nastąpiła chwila ciszy. Poczułem ucisk w żołądku przy słowie „testament".
– Warunki? – spytała cicho Ewelina.
Ze wszystkich sił starała się zachować spokój, lecz zdradzało ją drżenie głosu. Pierwszy raz usłyszała o tym, tak jak ja.
– Dawaj dokumenty! – rozkazał władczo gość.
Usłyszałem szelest papieru.
Читать дальше