Skrzywiłem się. Odbite w lustrach światło raziło mnie zbyt mocno.
Mag nie przebierał w słowach. Retanaar Rekotars nigdy się nie „włóczył", tylko podróżował incognito. To właściwe słowo, oddające charakter wędrówki z dala od języków plotkarzy.
Czarno obserwował, jak usiłuję dociec, kto i kiedy mnie zdemaskował. Od początku wiedział, że wszystkie moje gadki to lipa.
– Daj spokój, Retano. Nie zdołasz mnie okłamać. Jestem ci potrzebny, a ty mnie nie… Mów.
Mogłem w tej chwili wstać i odejść. Za pazuchą miałem jednak okrągły drewniany kalendarz. Początkowo wydaje się, że rok ma wiele dni, lecz w skali ludzkiego życia jest ich za mało, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę stracone dwa tygodnie. Zostałem.
Według mego rozeznania słońce już dawno powinno zachodzić, lecz zwierciadła ciągle łowiły gładką powierzchnią jaskrawe promienie. Kiedy po raz pierwszy w życiu miałem powiedzieć całą prawdę, język odmawiał mi posłuszeństwa. Lustra bezlitośnie obnażały rzeczywistość, odrzucając wszystkie dodatki. Nie zdołałem upiększyć opowieści ani jednym zmyślonym szczegółem. Jajogłowy mag bez trudu wyciągnął ze mnie wszystko, chociaż nie taki był mój plan.
– Tę część historii pominiemy – mówiłem z zamkniętymi oczami – jako nieistotną dla sprawy…
Czarno krzywił się w milczeniu. Nie mogąc się wyzbyć do końca dawnych nałogów, przemilczałem więzienne wszy i propozycję Tisy zwanej Materac, ostatecznie jednak moja opowieść była dość dokładna. Dobrnąłem wreszcie do końca, odczuwając coś na kształt ulgi.
Czarno Tak Skoro siedział jak poprzednio, napierając podbródkiem na splecione palce. Oczy stały się całkiem wąskie, jak wycięte w masce.
– Jeszcze raz, dokładnie. Co powiedział?
Westchnąłem, przypominając słowo po słowie mowę Sędziego.
– „Jesteś w bagnie, Retano – zacząłem z odrazą – po pas w błocie. Brodzisz także we krwi…” Resztę można pominąć, a zatem…
– Żadnych pominięć! – warknął Czarno. Słoneczne odblaski zatańczyły na gładkim czerepie. – Żadnych pominięć w tekście Wyroku, jasne?!
Zachwiałem się. Wszystko poszło nie tak, jak się spodziewałem, lecz skoro się powiedziało „A", trzeba także pamiętać o kolejnych literach alfabetu. Przyznając się lekarzowi do wstydliwej choroby, nie ma sensu później rumienić się i ukrywać objawy.
– „Poborca podatkowy – wydusiłem z siebie – powiesił się w bramie. Ktoś powie: dobrze mu tak! Jego śmierć obciąża jednak ciebie, Retano. Tam, gdzie zwykły zbój po prostu podrzyna gardło, ty snujesz misterne sieci intryg. Żyć będziesz jeszcze rok. Po upływie tego terminu czeka cię kaźń. Rzekłem, a ty słyszałeś, Retanaarze Rekotars. To wszystko".
Jakąś minutę trwała cisza w jasno oświetlonym pokoju. Tamten patrzył gdzieś w bok, poruszając ustami i marszcząc czoło, jakby próbował rozwiązać w głowie trudne arytmetyczne zadanie.
– No i co? – nie wytrzymałem.
– Nic – odpowiedział z nieoczekiwaną beztroską. – Zapewne chciałbyś pozbyć się stojącego nad tobą widma Sędziego?
Zachłysnąłem się własnym oddechem. Zbyt lekko, zbyt swobodnie zabrzmiały te słowa.
– Nikt nie ma prawa mnie osądzać – odparłem w końcu głucho. – Sam w końcu za wszystko odpowiem…
Czarno skinął głową.
– Rozumiem. Chcesz, żebym zdjął z ciebie Wyrok?
– Możesz to zrobić? – nie wytrzymałem znowu.
Uśmiechnął się.
Jego dotychczas beznamiętne oblicze natychmiast się przeobraziło. Pojawiła się na nim nieskrywana satysfakcja, ciemne oczy rozszerzyły się, usta rozciągnęły od ucha do ucha.
– Mogę.
Milczeliśmy jakiś czas. Czarno patrzył na mnie jak syty kot na zastygłą w bezruchu myszkę, z rozleniwionym zadowoleniem i odcieniem ojcowskiej troski.
– Mogę to uczynić, Retano… Uważaj się za szczęściarza. Mnie się także powiodło. Sam rozumiesz, że takiej usługi nikt nie świadczy za darmo.
– Ile? – spytałem odruchowo.
Serce drżało z radości. To takie proste?!
Czarno rozchylił usta jeszcze szerzej, choć wydawało się to niemożliwe.
– Jaki praktyczny… Ani grosza. Odpracujesz.
Niełatwo było mi przełknąć ten twardy kawałek chleba.
– Szanowny panie – odpowiedziałem z urazą – niech ci służy pies. Tak się pan zwraca do ostatniego potomka Rekotarsów?!
– Co takiego powiedziałem? – zdziwił się.
Powstrzymałem się od riposty.
W pokoju znowu zapadła cisza. Plamy słońca wciąż zalegały na suficie jak namalowane. Jakby w tej zwierciadlanej komnacie czas zupełnie nie płynął.
– Dziwni z was ludzie – zamamrotał Czarno Tak Skoro, jakby zmartwiony Twarz mu spochmurniała, kąciki warg opuściły się w dół.
– No dobrze… Wiesz, ile cię to będzie kosztować?
– Zapłacę – zapewniłem dumnie.
Wtedy wymienił sumę.
Czas jakiś patrzyłem mu prosto w oczy z niemą udręką. Miałem nadzieję, że się przesłyszałem.
– Ile?!
Powtórzył.
– Wszystko jasne – szepnąłem. – Niczego nie możesz, dlatego podbijasz cenę…
– Rzekłem, a ty słyszałeś – burknął Czarno znajomym do bólu tonem Sędziego. – To wszystko.
Oblizałem wargi. Przez sekundę miałem wrażenie, że czarownik jest nowym wcieleniem Sędziego.
Znów się uśmiechnął. Zwężone powieki na mgnienie się rozszerzyły i w tym momencie zrozumiałem, że nie jest Sędzią, lecz wcale nie żartuje. Pomyliłem się co do jego możliwości magicznych. Czanotaks Oro znał swoją cenę i wymienił właściwą.
Moją ceną było własne życie…
– Miej sumienie – jęknąłem ochryple. – Ja… nie mam tyle pieniędzy.
Uśmiechnął się krzywo.
– Pamiętasz pierwszą propozycję?
– Nie – zaprzeczyłem chłodno.
Wzruszył ramionami.
– Więc sprzedaj zamek. Może znajdzie się jakiś bogaty kupiec, reflektujący na twój rodowód…
– Mój rodowód?!
– Mało to głupich snobów pcha się do arystokracji?
Nie znalazłem odpowiedzi. Słońce biło w okna, odbite plamy zmusiły mnie do zmrużenia powiek. Poczułem, że mam zmęczone oczy, jakbym był senny.
– Zgaś to – wykrztusiłem, zasłaniając twarz dłońmi. – Dosyć tego…
Słońce natychmiast zgasło. W lustrach odbijał się tylko złotawy poblask zachodu, ja zaś niemal oślepłem. Nie tak łatwo przestawić się z jaskrawego blasku na półmrok. Widziałem tylko sylwetkę Czarnego. Prawdziwy mag (teraz już nie wątpiłem!) stał przy oknie, odwrócony do mnie plecami i wpatrywał się w ogród.
– Naprawdę możesz to zrobić? – zapytałem bezradnie.
Sylwetka w kwadracie okna wzruszyła kościstymi ramionami.
– Sędzia ma swoją moc, a ja swoją.
– Obniżysz cenę?
Odwrócił się. Naga czaszka błyszczała teraz matowo, odbijając łunę zachodzącego słońca.
– Nie. Nie chcesz mi służyć, zdobądź pieniądze albo rusz głową.
Milczałem.
– Myśl, Retanaarze Rekotars – rzekł oficjalnie Czanotaks Oro. – Pomyśl… wszystko w twoich rękach.
Przez okno wleciała wrona, zatoczyła krąg pod sufitem i triumfalnie napaskudziła mi na kolano.
Cały tydzień po spotkaniu z Czanotaksem Oro upłynął mi pod znakiem nieustającej wesołości. Szczerze chwaliłem siebie za pomysłowość, która pozwoliła znaleźć rozwiązanie w sytuacji pozornie bez wyjścia. Miałem teraz nowe zadanie, trudne, lecz nie beznadziejne: zdobyć w oznaczonym terminie sumę żądaną przez maga.
Cały tydzień przepijałem ostatnie pieniądze, hulając na wszelkie sposoby. Nawet w najdalszej wiosce wiedzieli, że „pan Retano wrócił do domu". Fundusze skończyły się i zaczął się kac. Wydobywszy na wierzch swój kalendarzyk, stwierdziłem z przerażeniem, że darowane mi życie skróciło się o kolejne siedem dni.
Читать дальше