– Nie mówiłeś mi o tym, Krod – oznajmiła dama zmienionym głosem.
Wykonawca testamentu wydał dziwny dźwięk, przypominający chichot albo kichnięcie. Znowu szelest papieru.
– Proszę – obwieścił triumfalnie testator. – Według testamentu cały majątek pana Reggi Dera, dom i posiadłość, otrzymuje w spadku jego żona, pani Ewelina Der „jeżeli w ciągu dziesięciu lat od śmierci męża zachowa cześć i nie wstąpi w nowy związek małżeński oraz nie narazi na szwank pamięci męża. Gdyby zdarzył się taki fakt, cały majątek pana Reggi Dera przejdzie na własność jego kuzyna, pana Taggi Kroda oraz na jego dzieci i wnuki, jeśli takowe mieć będzie…”
Leżałem w kobiecej, jedwabnej pościeli, pod ciężką kołdrą i było mi przykro. Cienki strumyczek powietrza, z trudem przesączający się przez górę pierza, nie pachniał już upajającymi perfumami, lecz stosem, na którym spłonął los nieszczęsnego Retano Rekotarsa.
Skoro książę Tristan zakazał pojedynków, może nałożył także specjalne prawo na lowelasów?
Milczenie przedłużało się.
– Przeklęty zazdrośnik – szepnęła Ewelina. – Niegodziwiec!
– Szukajcie – rozkazał komuś z zadowoleniem Taggi Krod.
Cudownie, pomyślałem z czarnym humorem. Godnego znalazłeś następcę w swoim kuzynie, martwy zazdrośniku!
– Szukajcie! – krzyknęła histerycznie Ewelina. – Szukajcie wszędzie! Chcecie poniżyć kobietę, więc poniżajcie ją do końca, jak czynił nieboszczyk mąż, nie bacząc na moją skromność! Na mą cnotę! Na mój spokój w końcu. Szukajcie!
– Tak, szukajcie! – przytaknął Krod, zwracając się do tych, których zmieszały widać gorzkie wymówki damy.
Drzwi szafy zaskrzypiały. Smutno zadźwięczały flakony w toaletce. Ktoś pochylił się tuż obok mnie i zajrzał pod łóżko.
– Szukajcie! – wołała dalej Ewelina z płaczem.
Chwilę potem poczułem jej ciało na swoim brzuchu. Z zewnątrz wyglądało to na pewno bardzo wzruszająco: nieszczęśliwa pani upadła, płacząc, na poduszki.
Jeszcze nie przechodziłem w życiu takiej próby charakteru!
Leżałem w łóżku z przepiękną kobietą, a jej ciało, okryte jedynie jedwabnym szlafroczkiem, drgało od płaczu i całym ciężarem wciskało mnie w materac. Oddzielająca nas kołdra była całkiem zbędna, lecz po pokoju ciężko stąpali poszukiwacze, zaglądając do każdej szpary, by znaleźć niewidzialnego kochanka, czyli mnie.
– Szukajcie! – powtarzała dama z wściekłością.
– Nikogo nie ma – zameldował nieśmiało jakiś młody głos.
Usłyszałem, jak Krod przemierzył cały pokój i otworzył okno.
– Hej! – zawołał do kogoś na dole. – Nikogo nie było?
Odpowiedź była niewyraźna, lecz niewątpliwie zaprzeczała, jakoby ktoś wyskakiwał oknem.
– Szukajcie – łkała Ewelina. – Od tej chwili, Krod, wyrzekam się ciebie… Precz mi z oczu! Możesz ryć tunel pod moją sypialnią, jak podły szczur…
Ktoś z obecnych gwizdnął z cicha, ktoś inny, może testator, zasapał nerwowo. Ja zaś powoli dusiłem się, pozbawiony powietrza, przygnieciony wspaniałym wdowim ciałem.
– Wynoście się stąd – nakazała dama ze znużeniem. – Dzisiejszej nocy dowiedziałam się całej prawdy o mężczyznach. Może się pan nie obawiać, panie testatorze. Do końca życia nie dopuszczę do siebie żadnego z tych podłych, nędznych, mściwych, zazdrosnych, głupich, nachalnych, bezwstydnych, okrutnych, sprzedajnych, niegodziwych łotrów!
Czułem się coraz gorzej. Każde słowo Eweliny wbijało gwóźdź do mej trumny, widocznie miałem nieczyste sumienie. Co najmniej połowa tych epitetów pasowała i do mnie.
– Eee… – zamruczał ktoś, może notariusz.
Do sapania testatora dołączyło sapanie pozostałych i jakiś czas tylko to dało się słyszeć, oprócz szlochu Eweliny.
Zrobiłem małą dziurkę w pościeli i zaczerpnąłem powietrza. Jeśli sprawa rozejdzie się po kościach, rzekłem do siebie, przyznam się szczerze Ewelinie do wszystkiego. Opowiem jej o Sędzim, o Czarno Tak Skoro, niech mnie osądzi i nawet spoliczkuje…
– Wyjdźcie – powtórzyła szeptem dama. – Zostawcie mnie, proszę, w spokoju. Nie powiększajcie swej hańby…
– A! – wrzasnął Krod tak radośnie, że momentalnie pokryłem się cały potem. – Co to jest? – spytał strasznym głosem. – Co, pytam?!
– Gdzie?
Ewelina wsparła się na łokciu, który wbił mi się boleśnie w żebra.
– Oślepliście? Nie widzicie?! Klamra od męskiego pasa!
– Gdzie? – powtórzyła ze zdziwieniem Ewelina.
– Tutaj!
– To znaczy?
– Tu!
Ewelina usiadła na łóżku, to znaczy na mnie. Natychmiast zrobiło się więcej powietrza i światła. Pięć świec w kandelabrze świeciło jasno jak południowe słońce.
– Tu!!!
Ten, kto zerwał ze mnie kołdrę, był krępy, ale barczysty. Prawe oko świdrowało mnie z ponurym triumfem, lewe natomiast kierowało się w inną stronę. Mgliście wspomniałem, że spotkałem tego zezowatego pięknisia w wiejskiej karczmie, gdzie pił bardzo dużo…
Moja szpada leżała z drugiej strony łoża wraz z pasem i pochwą. Pozostali czterej mężczyźni, w tym dwóch dobrze zbudowanych młodzików, patrzyli na mnie z radosnym zdumieniem. Spełzłem z poduszek i przysunąłem się do ściany, poprawiając machinalnie na sobie resztę odzieży.
– Kto to? – zagrzmiał Krod, zwracając się do pobladłej jak chusta Eweliny. – Kto to jest, droga wdówko? Cóż to za człowiek leżał w twej pościeli, podczas gdy bredziłaś o głupich zazdrośnikach.
– Ach! – krzyknęła dama, celując we mnie palcem i odskakując z takim lękiem, jakby ujrzała upiora. – Ach! To on…!
– Jasne, że on – zgodnie przytaknął testator. – Widać, że on, nie ona…
– To on zabił Reggi! – piszczała Ewelina, aż dzwoniło w uszach. – Zabójca mojego męża! Widziałam go przy strumieniu! Szukają go straże księcia! Łapcie go, chciał mnie zamordować!
Zamieszanie nie trwało dłużej niż kilka sekund, ale mnie wystarczyło.
Wystarczyło, by przeskoczyć łoże, chwycić spoczywającą w pochwie szpadę i odtrącić nią na bok Kroda, przeskoczyć podstawioną nogę testatora, obalić jednego z chłopaków i wyskoczyć przez otwarte okno, ryzykując złamanie karku.
Los się do mnie uśmiechnął. Spadłem na coś miękkiego. To coś jęknęło i przysiadło, pociągając mnie na ziemię, na której legło. Zdołałem poderwać się do biegu. Zagrodził mi drogę paskudny lokaj z wielką drewnianą pałką.
Zadał cios. Uskoczyłem. Zamachnął się drugi raz, a wtedy schyliłem się i zaatakowałem bykiem, pozbawiając biedaka tchu i dalszego zainteresowania moją osobą.
Wściekle ujadał pies spuszczony ze smyczy, lecz zdążyłem się wspiąć na mur. Miałem nadzieję, że mój koń nadal był tam, gdzie go zostawiłem. I nie zawiodłem się.
Każdy miejski strażnik wiedział, kogo ma wypatrywać na ulicach, co sprawiało problem wszystkim dziewczętom wyglądającym na piętnaście lat. Wartownicy przy głównej bramie przysięgali, że w ciągu ostatnich dwóch dni żadna podobna dziewczyna nie opuściła miasta. Tantala krzywiła się ponuro, wysłuchując owych zapewnień. Alana miała dość sprytu, by wydostać się niepostrzeżenie. Być może zrobiła to natychmiast po ucieczce…
Tantala dość długo łudziła się, że uciekinierka szybko się odnajdzie w jakiejś knajpie. Ucieczka była przecież odpowiedzią na ograniczenie swobody i próbą ukarania ojca, toteż w grę wchodziły najgorsze przybytki. Niestety, prędko się okazało, że sprawa jest znacznie poważniejsza.
Читать дальше