Arkadij Strugacki - Hotel pod poległym alpinistą

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Hotel pod poległym alpinistą» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2005, Издательство: Amber, Жанр: Детективная фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Hotel pod poległym alpinistą: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Hotel pod poległym alpinistą»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

…Poznajmy najpierw komisarza Petera Glebskego który mimo polsko brzmiącego nazwiska jest niezbyt bystrym przedstawicielem policji jakiegoś bliżej nie określonego alpejskiego państwa. Nie żeby polscy przedstawiciele prawa byli jakoś bardzo bystrzy ale w kryminałach przyzwyczajeni jesteśmy jednak do błyskotliwych śledczych.
Glebsky jest zmęczonym, wielce zasłużonym komisarzem policji który przyjeżdża na długo oczekiwany urlop do jak się wydawało spokojnego miejsca zagubionego gdzieś wysoko w górach. Ma niestety typowe przypadłości policjanta. Dużo pije, trzyma się regulaminu oraz narzeka na szefa (który to notabene wysyła go w to miejsce na urlop). Gdy wiec jeden z gości dwumetrowy Szwed Olaf Andvarforsen zostaje znaleziony w swoim pokoju ze skręconym karkiem przystępuje do kolejnego typowego, rutynowego śledztwa.
Sprawdza ślady, przesłuchuje wszystkich gości, zamyka podejrzanych ale to nie zbyt przybliża go do rozwiązania sprawy. Wszystkich podejrzewa, na dodatek pojawia się dziwna postać Loirevic, cudem uratowana spod lawiny która chce się spotkać z ofiarą. Jest też tajemnicza walizka, oferta przekupstwa, pogróżki i „dobre rady od życzliwych”. Glebsky w związku z tym nie śpi, jeszcze więcej pije i zupełnie nie przyjmuje rad od przyjaciół.
Co gorsza traci czujność. Najpierw wiec solidnie obrywa od przesłuchiwanego oprycha potem twardo trzymając się procedur pozwala na masowe zabójstwo które zostaje dokonane przez przybyłą helikopterem bandę nasłaną przez byłego hitlerowca a obecnie senatora Goldenwassera. Wprawdzie sprawiedliwość dopada przestępców a komisarz Glebsky awansuje, żeni się ma dzieci i wnuki. Na starość jednak wspomina ze smutkiem że nie wszystko tak poszło jak powinno…

Hotel pod poległym alpinistą — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Hotel pod poległym alpinistą», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Jakie to śliczne! — Du Barnstockre złapał mnie nagle za klapy. — Inspektorze! Gdzie pan to znalazł? Brune, dziecię moje, popatrz, jakie to śliczne!

W palcach trzymał fiołek. I zapachniało fiołkiem. Zmusiłem się do okazania podziwu, chociaż nie lubię takich sztuczek. Stworzenie w fotelu ziewnęło na całą szerokość maleńkich ust i przerzuciło jedną nogę przez poręcz fotela.

— Z rękawa — oznajmiło ochrypłym basem. — Chałtura, wujku.

— Z rękawa! — smutno powtórzył du Barnstockre. — Nie, Brune, to byłoby zbyt prymitywne. To rzeczywiście byłaby chałtura.

Położył fiołek na otwartej dłoni, popatrzył nań, uniósł brwi i fiołek znikł. Zamknąłem usta i potrząsnąłem głową. Zabrakło mi słów.

— Pan po mistrzowsku jeździ na nartach, panie Glebsky — mówił dalej du Barnstockre. — Obserwowałem pana przez okno. I, muszę przyznać, doznałem prawdziwej przyjemności.

— Ależ skądże! — bąknąłem. — Kiedyś jeździłem…

— Wujku — odezwało się nagle stworzenie z głębin fotela. — Lepiej byś stworzył papierosa.

Du Barnstockre jakby się opamiętał.

— Ach — powiedział — pozwoli pan przedstawić sobie, panie Glebsky, to jest Brune, jedyna latorośl mego ukochanego nieboszczyka brata… Brune, dziecię moje!

Dziecię niechętnie wylazło z fotela i zbliżyło się do nas. Włosy miało bujne, dziewczęce, może zresztą nie dziewczęce, ale jeśli można tak powiedzieć, młodzieżowe. Nogi obciągnięte elastikiem były chude, chłopięce, a zresztą, być może, zupełnie przeciwnie — zgrabne, dziewczęce. Kurtka zaś była o co najmniej trzy numery za duża. Latorośl obojętnie uśmiechnęła się do mnie delikatnymi różowymi wargami i zainteresowała się ochryple:

— Nieźle żeśmy pana postraszyli, prawda? Tam przy drodze…

— My? — zapytałem.

— No, nie my, oczywiście. Bucefał. On to potrafi… Okulary doszczętnie mu zalepił — zawiadomiła wujka.

— W danym przypadku — uprzejmie wyjaśnił du Barnstockre — Bucefał to motocykl, wstrętna i niebezpieczna maszyna, która powoli mnie zabija przez ostatnie dwa lata i koniec końców, jak czuję, bez wątpienia wpędzi mnie do grobu.

— Papierosa… — przypomniało dziecię.

Du Barnstockre smętnie pokręcił głową i bezradnie rozłożył ręce. Kiedy je znowu złożył, między palcami tkwił zapalony papieros, który został wręczony latorośli. Latorośl zaciągnęła się i kapryśnie burknęła:

— Znowu z filtrem…

— Pan zapewne ma ochotę wziąć prysznic po tym wspaniałym szusowaniu — powiedział du Barnstockre. — Niedługo będzie obiad…

— Tak — powiedziałem. — Oczywiście. Proszę mi wybaczyć.

To była dla mnie wielka ulga — ucieczka z tego towarzystwa. Nie czułem się dobrze. To przez zaskoczenie. Pomimo wszystko słynny magik na arenie to jedno, a w życiu prywatnym jak się okazuje, zupełnie coś innego. Ukłoniłem się i przeskakując po trzy stopnie, dotarłem na swoje piętro.

Korytarz nadal był pusty, gdzieś daleko wciąż postukiwały kule bilardowe. Przeklęta łazienka ciągle była zamknięta. Byle jak umyłem się u siebie w pokoju, przebrałem, wziąłem papierosa i padłem na kanapę.

Ogarnęło mnie przyjemne zmęczenie i chyba nawet zdrzemnąłem się parę minut. Rozbudził mnie czyjś pisk i złowrogi szlochający rechot na korytarzu. Podskoczyłem. W tej samej chwili zapukano do drzwi i głos Kaisy zamiauczał: „Na obiad proszę!” Odezwałem się w tym sensie, że tak, tak, zaraz zejdę, spuściłem nogi z kanapy, szukając pantofli. „Na obiad proszę!” — dobiegło z oddali, a potem jeszcze raz: „Na obiad proszę!”, a potem znowu krótki pisk i potępieńczy rechot. Nawet chyba usłyszałem brzęk zardzewiałego łańcucha.

Uczesałem się przed lustrem, przymierzyłem kilka wyrazów twarzy, a więc: roztargniona uwaga, bardzo męski, zamknięty w sobie specjalista, prostoduszna gotowość do zawarcia wszelkich znajomości i uśmieszek z gatunku „hę, hę”. Nic nie wydało mi się odpowiednie i dlatego nie trudząc się więcej, włożyłem do kieszeni papierosy dla latorośli i wyszedłem na korytarz. Wyszedłem i osłupiałem.

Drzwi do pokoju naprzeciwko były otwarte. U góry, opierając się stopami o jedną futrynę, a plecami o drugą, zawisł młody człowiek. Jego poza przy całej nienaturalności wydawała się zupełnie niewymuszona. Patrzył na mnie z góry, szczerzył długie, żółte zęby i salutował po wojskowemu.

— Dzień dobry — powiedziałem po chwili milczenia. — Pomóc panu?

Wtedy człowiek ten miękko jak kot zeskoczył na podłogę i w dalszym ciągu salutując, stanął przede mną na baczność.

— Mam zaszczyt, inspektorze — powiedział. — Pan pozwoli, że się przedstawię: porucznik cybernetyki Simon Simonet.

— Spocznij — powiedziałem i uścisnęliśmy sobie dłonie.

— Właściwie jestem fizykiem — powiedział Simonet — ale „porucznik cybernetyki” brzmi prawie tak dobrze jak „porucznik infanterii”. To bardzo śmieszne. — I nieoczekiwanie wybuchnął tym samym okropnym szlochającym rechotem, w którym zwidywały się wilgotne lochy, niezmywalne plamy krwi i brzęk zardzewiałych łańcuchów na przykutych do skały szkieletach.

— Co pan tam robił na górze? — zapytałem, kiedy już przemogłem zdumienie.

— Trenowałem — odpowiedział. — Przecież jestem alpinistą.

— Poległym — zażartowałem i natychmiast pożałowałem, bo natychmiast spadła na mnie lawina pozagrobowego rechotu.

— Nieźle, nieźle jak na początek — powiedział, ocierając oczy. — Nie, ja jeszcze jestem żywy. Szczerze mówiąc, przyjechałem tu, żeby połazić po skałach, ale w żaden sposób nie mogę jakoś do nich dotrzeć. Wszędzie śnieg. Więc wspinam się na drzwi, na ściany… — Nagle zamilkł i ujął mnie pod rękę. — Właściwie przyjechałem odpocząć. Jestem przemęczony. Projekt „Midas”, słyszał pan może? Ściśle tajne. Cztery lata bez urlopu. No więc lekarze przepisali mi cykl pozytywnych emocji. — Znowu straszliwie zarechotał, ale już zbliżyliśmy się do jadalni. Simonet porzucił mnie i podążył do stolika, na którym stały zakąski. — Niech pan się trzyma mnie, inspektorze! — ryknął w biegu. — Niech pan się spieszy, inaczej przyjaciele i znajomi Poległego zjedzą cały kawior…

Jadalnia była ogromna, miała pięć okien. W środku ustawiono ogromny owalny stół na jakieś dwadzieścia osób; wspaniały poczerniały ze starości bufet błyskał srebrnymi kubkami, mnóstwem luster i różnobarwnymi butelkami; obrus na stole wykrochmalony, zastawa — z przepięknej porcelany, nakrycia srebrne i szlachetnie poczerniałe, ale przy tym wszystkim obyczaje panowały tu najwidoczniej niezmiernie demokratyczne. Na stoliku obok stały zakąski — bierz sobie, co zdążysz. Na drugim stoliku, nieco mniejszym, Kaisa ustawiała fajansowe wazy z jarzynową zupą i bulionem — sam sobie wybierz i nalej. Dla tych, którzy chcieli się odświeżyć — bateria butelek na bufecie: brandy, irlandzki dżin, piwo i specjalna nalewka (na płatkach szarotek, jak mnie zapewniał Segut).

Przy stole siedzieli już du Barnstockre i latorośl jego nieboszczyka brata. Du Barnstockre wytwornie mieszał srebrną łyżeczką bulion w talerzu i z wyrzutem zezował na latorośl, która położywszy na stole łokcie, żarłocznie pochłaniała zupę jarzynową.

Na honorowym miejscu królowała nieznana mi jeszcze dama dziwnej i olśniewającej urody. Lat mogła mieć ni to dwadzieścia, ni to czterdzieści, ramiona delikatne, smagłe, błękitnawe, szyję łabędzia, ogromne półprzymknięte oczy, długie rzęsy, wysoko upięte włosy, bezcenny diadem — była to niewątpliwie pani Moses, i niewątpliwie ten nieco prostacki table d’hôtel nie był dla niej odpowiednim miejscem. Takie kobiety widywałem dotychczas tylko na fotosach w pismach dla wyższych sfer oraz na okładkach bestsellerów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Hotel pod poległym alpinistą»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Hotel pod poległym alpinistą» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Hotel pod poległym alpinistą»

Обсуждение, отзывы о книге «Hotel pod poległym alpinistą» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x