Kilkudziesiкciostronicowe wprowadzenie do atlasu w rzeczywistoњci stanowiіo skrуcony kurs astrografii Baњni. Planeta posiadaіa najwyraџniej okres obrotu wokуі osi rуwny okresowi obiegu dokoіa gwiazdy, st№d istniaі na powierzchni globu trwaіy podziaі na pуіkulк przysіoneczn№ oraz odsіoneczn№; k№t nachylenia pіaszczyzny jego orbity do ekliptyki nie przekraczaі natomiast pуі stopnia. Konsekwencje tych keplerowych wariacji byіy trudne do przecenienia, w rzeczy samej ustawiіo to z gуry caі№ cywilizacjк Baњni; problemowi poњwiкcony byі oddzielny tom owego szesnastotomowego opracowania powstaіego ze zsumowania wszystkich raportуw dotychczasowych wysіannikуw Doliny.
Wnioski moїna byіo jednak wyci№gaж juї z samego atlasu. Istniaі rуwnoleїnikowy (licz№c od bieguna ciepіa) podziaі klimatyczny Dnia, na - w zaleїnoњci od oddalenia od jego rуwnika - Poіudnie, Sjestк, Wieczуr i Zmierzch. Nazwy te stanowiіy nieco kulawe tіumaczenia kolokwializmуw w xotha i Aproxymeo od razu uderzyіa prosta implikacja faktu stosowania przez tubylcуw podobnej nomenklatury: oni pamiкtali zmiany dnia i nocy; w kaїdym razie ich jкzyk pamiкtaі. Javier zajrzaі od razu pod odsyіacze - lecz trafiі tylko na mкtne legendy. A przecieї mieli swoj№ rуїк wiatrуw, z pуіnoc№, poіudniem, wschodem i zachodem w xotha - jednak cztery, cztery podstawowe kierunki, nie piкж i nie dziesiкж, i nawet z punktu widzenia astrografii prawidіowo zorientowane. Kryі siк w tym jakiњ sekret.
Za mapami znajdowaіa siк w atlasie czкњж poњwiкcona chronomastyce Baњni. Brak cyklуw dobowego oraz rocznego pozbawiaі jej mieszkaсcуw jakiegokolwiek naturalnego zegara astronomicznego. Cykle biologiczne organizmуw zwierzкcych oraz cykle wegetacyjne roњlin trwale rozsprzкgіy siк. Ludzie mieli wіasny czas, krasnoludy wіasny, elfy zapewne rуwnieї - ale brakowaіo spуjnoњci takїe w obrкbie gatunku i rasy. Poszczegуlne kraje, prowincje, nawet miejscowoњci - їyіy w oddzielnych czasach. Na Rybie i na Na Odwrуt (co do Piкњci brakowaіo wiarygodnych relacji, ale przypuszczano, їe rуwnieї tam) cykle їycia rуїnicowaіa miкdzy innymi pіeж. Istniaі zatem czas mкski i czas їeсski. Inna byіa pora snu kobiety, inna mкїczyzny; chіopiec, osi№gaj№c dojrzaіoњж, przechodziі z cyklu matki w cykl ojca. Wystкpowaіy takїe zrуїnicowania czysto wiekowe, jak na przykіad cykl staroњci: ludzie starzy, potrzebuj№c mniej snu, rozci№gali swe okresy czuwania ponad proporcjк fazy aktywnoњci i fazy odpoczynku ludzi mіodych. I tak dalej, i tak dalej.
Fizykalny podziaі czasu narzucony zostaі caіkowicie sztucznie, dekretem Xoth, i stopniowo przyj№і siк rуwnieї poza granic№ strefy jego bezpoњrednich wpіywуw. HasWarT'wi, przekіadaj№c system na angielski, uїyі nastкpuj№cych nazw: rok dzieli siк na dziesiкж dekanуw, dekan na piкж pentanуw, pentan na sto rys, rysa na sto setni, po sto sekund kaїda. Oczywiњcie nie byіy to ziemskie sekundy. Zwiadowcy obliczyli rysк na okoіo dwie godziny i dwadzieњcia cztery minuty; st№d sekunda Baњni okazywaіa siк osiemdziesiкcioma szeњcioma setnymi sekundy Ziemi.
Baњс posiadaіa ksiкїyc, a w kaїdym razie takie panowaіo wњrуd jej mieszkaсcуw powszechne mniemanie, bo maіo kto go widziaі, a juї їaden z agentуw. Skіonni byli oni wpisaж go w mitologiк, gdyby nie psychologiczna niewiarygodnoњж takiego mitotworu, wyobraїonego na podobieсstwo obiektu astronomicznego, ktуrego na Baњni nikt nie miaі prawa znaж. Moїe wiкc kiedyњ w przeszіoњci ten ksiкїyc faktycznie posiadali, lecz go utracili; nie byіo to jasne.
Z kolei zajrzaі Aproxymeo do podrкcznika autorstwa niejakiego A. Glucka. Rzecz okazaіa siк czymњ w rodzaju instrukcji obsіugi sіownika i kaset z nagraniami xotha, a zarazem przewodnikiem po kulturze Baњni; Gluck, jak oznajmiaі wstкp, byі pierwszym agentem Doliny przerzuconym do Baњni.
Szesnastotomowa encyklopedia Baњni zaczynaіa siк analiz№ wynikуw badaс DNA zwierz№t i roњlin Baњni; takїe DNA ludzi i krasnoludуw, w tym HasWarT'wiego i KroMaDera. Rysunki symulowanych drzew ewolucyjnych zajmowaіy caіe strony. Aproxymeo ogl№daі to z zamкtem w myњlach. Coњ tu jest nie tak, szeptaіa mu podњwiadomoњж. Nie moїna przecieї waїyж, mierzyж i kroiж marzeс sennych.
Otworzyі podrкcznik HasWarT'wiego. Magia, pisaі HasWarT'wi, jest poezj№ czynуw. Magia to droga na skrуty od duszy do ciaіa. To wspomnienie z dzieciсstwa wszechњwiata. Jest to prawo Boga i tajemnica wszelkiego bytu.
Przyszedі nazajutrz tuї po њwicie. Obudziі Aproxymeo pukaj№c w drzwi. Aproxymeo otworzyі mu ledwo naci№gn№wszy szorty. Tamten byі w biaіym garniturze i sіomkowym kapeluszu; w drzwi stukaі byі najwyraџniej t№ laseczk№ o r№czce w ksztaіcie orlej gіowy, ktуr№ teraz uderzaі siк rytmicznie o іydkк.
- HasWarT'wi - przedstawiі siк, czyni№c lekki ukіon i uњmiechaj№c siк do Javiera bez rozchylania warg, jakby przepraszaj№co.
- Javier Aproxymeo...
- Wiem.
- Pan wybaczy, moment, ktуra to godzina...?
- Ach, ktуra godzina...
HasWarT'wi machn№і laseczk№ i wszedі do њrodka, zamykaj№c za sob№ drzwi. Aproxymeo wzruszyі ramionami i znikn№і w іazience. HasWarT'wi rozsiadі siк w fotelu. Kapelusz zdj№і i poіoїyі na stoliku podokiennym, starannie centruj№c go na samym њrodku blatu. Laskк przeіoїyі prostopadle przez uda. Dіonie zaplуtі na podoіku. Siedziaі w bezruchu. Tylko na szum prysznica przekrzywiі lekko gіowк. Wychylaj№ce zza stokуw doliny sіoсce wstrzeliwaіo siк do pokoju przez okna poziomymi sіupami blasku, maluj№c wokуі postaci mкїczyzny drї№c№ aureolк њwiatіa. Szpakowate wіosy zaczesane miaі do tyіu, co odsіaniaіo wysokie czoіo z zakolami; czarny zarost kryі gуrn№ wargк i podbrуdek. Nie mruїyі teraz oczu; posiadaіy one tк nieokreњlon№ barwк morskiej toni, czasami bікkit, czasami zieleс, czasami szaroњж. Byі mocno opalony, lecz opalenizna ta nie uwypuklaіa jego zmarszczek. W rysach twarzy miaі coњ hinduskiego, tк smagіoњж policzkуw, tк ostroњж garbatego nosa, gікbiк oczodoіуw. Splecione w koіyskк palce wydawaіy siк nadnaturalnie dіugie, nawet jak na pianistк czy chirurga - czy maga.
Z іazienki wyszedі Aproxymeo wycieraj№cy rкcznikiem krуtkie wіosy. Przysiadі na krzeњle naprzeciw HasWarT'wiego.
- To jakaњ loteria z tym prysznicem, raz tak, raz tak... - mamrotaі. - Wiкc pan ma mnie uczyж czarуw, co?
- W istocie. Pana i czworo pozostaіych. Czy widziaі pan harmonogram? Powinniњmy siк uwin№ж w siedem miesiкcy.
- To duїo, czy maіo?
- Zaleїy, co pan ma na myњli. Na Raavie przez pierwsze trzy lata uczyіby siк pan sztuki koncentracji, przez trzy nastкpne czystych figur umysіowych. Ale wy tu macie inny czas, inn№ jego szybkoњж; widziaіem juї, jak uczycie siк xotha w parк tygodni.
- Pan teї њwietnie mуwi po angielsku, їadnego akcentu.
- Doprawdy?
Aproxymeo odrzuciі rкcznik; wyj№і i wci№gn№і podkoszulek.
- S№ tu chyba jakieњ ograniczenia - rzekі. - Dlaczego akurat ja?
- Oczywiњcie, їe s№. Ograniczenia przede wszystkim.
- Wiкc dlaczego?
- Bуg jeden wie. Pan ma odpowiednie predyspozycje.
- To znaczy jakie?
- Przekona siк pan.
- To pan byі po drugiej stronie tego lustra w Biaіym Pokoju?
- Po drugiej stronie lustra; tak. Nie maj№ nikogo innego do przeprowadzania selekcji. Trwaіo to chyba rok.
- I piкcioro... Nie jest to wysoki procent.
- Bardzo wysoki. Podaj mi teczkк.
Aproxymeo podaі mu.
- Widzisz? - uniуsі brew HasWarT'wi podczas gdy teczka rozpіywaіa siк w rzadk№ mgік. - Czuіeњ jej ciкїar? Czuіeњ dotyk papieru? Podniosіeњ j№ i podaіeњ. Ja ci tej iluzji nie rozszerzyіem poza wzrok, sam siк zasugerowaіeњ.
Читать дальше