Powracaj№cy z gіуwnego budynku Smith wymin№і Javiera i otworzyі przed nim drzwi. Wskazaі jego pokуj. Dџwigaі pod pach№ stertк jakichњ ksi№їek i dokumentуw; wszedіszy za Aproxymeo, poіoїyі je na jego biurku.
- Czy ja teї bкdк musiaі siк nauczyж jeџdziж konno? - spytaі Javier.
Smith po raz pierwszy pokazaі zкby.
- Jeszcze nie przeszedіeњ przez sito. - Klepn№і w ksi№їki i papiery. - Przeczytaj to i wypeіnij, co trzeba. Jutro pogrzebi№ ci w gіуwce. Wiкcej powie ci szef, jak bкdzie juї decyzja.
- A kto tu jest szefem?
- Doktor Ack. Mуwi ci to coњ? Wiкc po co pytasz?
Aproxymeo podniуsі pierwsz№ ksi№їkк.
- "Wіadca Pierњcieni"... To jakiњ їart.
- Lektura obowi№zkowa, chіopcze.
- Czytaіem.
- Przeczytasz raz jeszcze.
Aproxymeo pokrкciі gіow№. Przysiadі na krzeњle pod oknem, wyjrzaі na dolinк; tamci dwaj dalej galopowali, sіoсce dalej zachodziіo.
Spojrzaі Smithowi prosto w oczy.
- O co tu chodzi, panie majorze?
- O guz. Mуwi ci to coњ? Wiкc po co pytasz? - Smith ponownie wyszczerzyі uzкbienie, wzruszyі ramionami, machn№і rкk№ i wyszedі.
Aproxymeo przekartkowaі resztк przyniesionego przez majora materiaіu. Szeњж powieњci, co do jednej fantasy; plan i regulamin oњrodka (czyli czego nie wolno); jeszcze kilka ankiet; kolejne oњwiadczenia o tajnoњci ("Њwiadomy odpowiedzialnoњci karnej...").
W pokoju nie byіo telewizora, radia ani komputera. Gdy chciaі zapaliж lampк, okazaіo siк, їe kontakt nie dziaіa. W szafce znalazі natomiast paczkк њwiec; lecz bez zapaіek. Skorzystaі ze swojej zapalniczki.
W іazience nie byіo ciepіej wody. Prysznic nie dziaіaі. Rкcznik byі z lnu.
Zanim siк poіoїyі, uchyliі okno. Graіy cykady; rїaі gdzieњ niedaleko koс. Woс њwieїego siana wywoіaіa u Aproxymeo gкsi№ skуrkк. Dіugo siedziaі i smakowaі noc. Lubiі wielkie przestrzenie; kochaі wielkie przestrzenie.
Poprzedni czytelnik tej ksi№їki gustowaі w cygarach. Miaі zwyczaj zaznaczaж miejsce zagiкciem rogu kartki, a na marginesach stawiaі pytajniki i wykrzykniki.
Guz, pomyњlaі Aproxymeo.
Kiedy pan Bilbo Baggins z Bag End oznajmiі, їe wkrуtce zamierza dla uczczenia sto jedenastej rocznicy swoich urodzin wydaж szczegуlnie wspaniaіe przyjкcie - w caіym Hobbitonie poszіy w ruch jкzyki i zapanowaіo wielkie podniecenie...
Poszedі tam, zanim jeszcze Smith przyniуsі mu po testach oficjalny przydziaі, co zreszt№ staіo siк nazajutrz. Tymczasem jednak nie miaі w stajniach czego szukaж. Ale poszedі. W regulaminie nie byіo zakazu.
Sіoсce mocno grzaіo i mкїczyzna szczotkuj№cy konia byі rozebrany do pasa. Nim obrуciі siк przodem do nadchodz№cego Aproxymeo, ten dostrzegі na jego nagich plecach potworny tatuaї, czarn№ i czerwon№ farb№ kіuty, przedstawiaj№cy cztery kobiece postaci w њmiertelnej mкce - rozrywane, palone, obdzierane ze skуry, жwiartowane - wpisane w celtycki krzyї.
- Tak?
Aproxymeo przedstawiі siк. Spytaі o instruktora.
- To ja - odparі tamten, przekіadaj№c szczotkк z rкki do rкki, by mуc uњcisn№ж dіoс Javiera. - Justus Dethew.
- A stopieс?
Justus wzruszyі ramionami.
Aproxymeo wszedі do њrodka, w cieс. Oczy mu siк zakomodowaіy i przyjrzaі siк Dethewowi dokіadniej. Wygl№daі na czterdziestkк, іysiaі; ciaіo utrzymaі wszakїe w caіkiem przyzwoitej formie. Na brzuchu miaі dіug№, krzyw№, szarpan№ bliznк.
- To pan mnie bкdzie uczyі jeџdziж - rzekі Aproxymeo, chociaї wcale jeszcze nie miaі takiej pewnoњci.
- Prуbowaі pan kiedyњ?
- Nie.
Dethew krуtkim ruchem rкki ze szczotk№ wskazaі stoj№cego spokojnie karosza.
- Co? - zmarszczyі brwi Aproxymeo.
- Przywitaj siк.
Nie wygl№daіo to na kpinк, Dethew siк nie uњmiechaі, ani tonem gіosu nie dawaі do zrozumienia, iї їartuje. Javier podszedі wiкc i niezdarnie poklepaі konia po grzbiecie, obj№і za szyjк, pogіaskaі chrapy. Koс poruszyі іbem, zazezowaі na niego, oko miaі wielkie, jakby wytrzeszczone, przestraszone. Aproxymeo szepn№і mu do ucha sіowa bez sensu. Јeb opuњciі siк nieco. Aproxymeo czuі na skуrze dіoni bardzo gor№cy oddech zwierzкcia; drug№ rкk№ wci№ї klepaі go po szyi. Kopyta wierzchowca nie przesunкіy siк ani o cal.
- Jak ty siк nazywasz? - zapytaі Dethew.
- Aproxymeo - powtуrzyі Aproxymeo.
- Skіamaіeњ mi.
- Mhm?
- To niemoїliwe, їebyњ nigdy w їyciu nie miaі do czynienia z koсmi.
- Nie kіamiк. I nie podoba mi siк takie zarzucanie mi z miejsca іgarstwa.
- No. Bez obrazy. Alem jeszcze nie widziaі, їeby ktoњ przy pierwszym spotkaniu podchodziі tak zupeіnie bez strachu.
- Strachu?
- Nie zauwaїyіeњ? Ludzie boj№ siк koni.
Aproxymeo odwrуciі siк od karosza; zwierzк obejrzaіo siк za nim.
- Nie rozumiem - mrukn№і Javier. - Co to znaczy: ludzie? Wyj№tkуw zawsze wiкcej.
Dethew w milczeniu powrуciі do szczotkowania wierzchowca. Aproxymeo przypatrywaі mu siк, zapamiкtuj№c metodк.
Instruktor odezwaі siк dopiero po paru minutach. Wypowiedziaі mianowicie krуtkie zdanie o pytaj№cej intonacji w nieznanym Javierowi jкzyku.
- Po jakiemu to byіo? - zainteresowaі siк natychmiast Aproxymeo.
- Aa... - Dethew uњmiechn№і siк krzywo - s№dziіem, їe zrozumiesz. Sorry. Pomyіka.
- Ale po jakiemu to byіo? Cholera, zabiіeњ mi klina; zazwyczaj potrafiк rozpoznaж, choжby w przybliїeniu. Ale to... Jakieњ indiaсskie narzecze?
- Nie, nie. Daj spokуj.
- Na to nie licz. Co to za jкzyk? - nacisn№і Aproxymeo.
- Lingwista? - domyњliі siк Dethew. - No tak. Pomyіka, pomyіka. Zapomnij. Tajne przez poufne.
- Oho. Pomachaj czerwonym jeszcze trochк, moїe byk siк uspokoi.
Dethew krкc№c bez przerwy gіow№ odprowadziі konia do boksu; schowaі szczotki, umyі rкce. Aproxymeo miaі okazjк przyjrzeж siк dіuїej jego tatuaїowi. Te kobiety byіy narysowane tak precyzyjnie, z tak№ dbaіoњci№ o detale, їe mуgі policzyж im їebra; miaіy za maіo o dwie pary.
- Yakuza? - rzuciі, їeby jakoњ zahaczyж o temat.
- Tatuaї? - mrukn№і Dethew nie odwracaj№c siк od wiadra z wod№. - Nie, sk№d. Czy ty przypadkiem nie jesteњ agentem obcego wywiadu?
- Co to byі za jкzyk?
- Pokaї mi wpierw papierek podpisany przez Ack.
- Mуj Boїe, to chyba zaraџliwe. Ale przejechaж mi siк pozwolisz?
Dethew wytarі rкce.
- Zaraz przejechaж - parskn№і. - Na pocz№tek naucz siк wsiadaж i spadaж.
Nauczyі siк.
Smith zaprowadziі go na piкtro gіуwnego budynku kompleksu; przez okno korytarza widaж st№d byіo caі№ zielon№ dolinк. Aproxymeo, zgodnie z poleceniem puіkownika Towwe, nie zabraі byі їadnego munduru i dysponowaі teraz jedynie odzieniem cywilnym. Zwaїywszy, їe Smith chodziі w dїinsach i T-shircie, sam ubraі siк podobnie. Wyj№wszy straїnikуw przy wjeџdzie do doliny i w recepcji gіуwnego budynku, nikt tu nie obnosiі siк z szarїami. Sam уw budynek wygl№daі na opustoszaіy, mijali niewielu ludzi, panowaіa cisza niemal zupeіna. - Wkrуtce siк to zmieni - skomentowaі Smith pytaj№ce spojrzenie Aproxymeo.
Gabinet doktora Acka mieњciі siк przy toaletach dla personelu. Na drzwiach nie byіo їadnej tabliczki. Smith zapukaі, wsun№і gіowк, cofn№і siк i wepchn№і Javiera, jak siк wpycha wzywanych na dywanik chuliganуw do gabinetu dyrektora szkoіy.
Doktor Ack to byіa kobieta. Podniosіa siк na moment z fotela za biurkiem, by podaж dіoс Aproxymeo: byіa odeс niїsza o dobre pуіtorej gіowy. Javier posіusznie usiadі na jej roztargnione skiniкcie. Rozmawiaіa przez telefon. - ...Widziaіam go u Brusmarcka. Nic takiego nie mуwiі. ...Їe co? Kto? To w ogуle nie jest mуj pion, moїe pisaж do usranej њmierci. ...A to dobre. A to њwietne. To genialne. Przecieї szіo przez Departament Stanu! Komisja tego na oczy nie widziaіa. Jak ja mogк przesіaж im kopiк sprawozdania? Sprawozdania z czego? Mnie nie ma, ciebie nie ma. Dwadzieњcia milionуw w UNICEF, dwadzieњcia milionуw w fundusze federalne. Harvey przebiіby mi serce koіkiem. ...Obchodzi mnie to tyle, co zeszіoroczny њnieg. Jest papier? Jest. Jest forsa? Jest. S№ terminy? S№. Wiкc? ...A proszк bardzo, powtуrz mu. - Z pewnoњci№ przekroczyіa piкжdziesi№tkк; i nie maskowaіa tego. Siwe wіosy zebrane miaіa w kok, na nosie tkwiіy okulary w rogowej oprawie, o bardzo grubych szkіach. Rozmawiaj№c, pogryzaіa orzeszki z ustawionej przy klawiaturze miseczki.
Читать дальше