I jak zepsuła się warszawa tuż przed blokadą Wroniaków.
A dzuń-tryń Mleczarza we mgle - czy to był Mleczarz?
A poplątane z kablami sznurki Złomota - same się poplątały?
- Krzyś...? - szepnął Adaś. Rozejrzał się wokół.
Wiatr porwał w noc nieśmiałe pytanie.
On jest teraz duży, pomyślał Adaś. Tylko że go nie ma.
- Pan Krzysztof...? Proszę pana?
*
Zdmuchnięte z blachy śnieżynki oprószyły czapeczkę Adasia.
Zastukał kabel anteny.
Załopotała obluzowana papa.
Wiatr ponownie dotknął policzka Adasia. Przesunął zimnymi palcami po brwiach chłopca. Musnął powieki. Światło Księżyca skrzyło na śniegu po lewej. Adaś wstał i poszedł
za światłem.
*
Zszedł na ulicę inną klatką schodową. Brama była otwarta.
Patrzył, jak blask z niebios srebrzy się na drodze, i za nim podążał.
Do placu z Wieżą nie było daleko. Widział Wieżę ponad białymi dachami. Wirowała wokół niej powolna ciemność.
Kruki zbierają się na swoją Godzinę. Muszę zdążyć przed Godziną. Bo wydziobią mi oczy. Jak panu Betonowi.
*
Szarzy przechodnie mijali Adasia, drepcząc prędko przy ścianach. Jakby go wcale nie
widzieli. Jedna pani z siatką buraków spojrzała prosto na Adasia i zaraz odwróciła wzrok.
Na ostatnim zakręcie przed placem stał Szpicel. Adaś błysnął mu w oczy Ameryką.
Szpicel zakręcił anteną, załopotał płaszczem. Otworzył usta i zaczął śpiewać. To wyższym, to niższym głosem, to jedną piosenkę, to inną, to w swoim, to w obcym języku - w miarę jak jego szpic wyłapywał kolejne stacje radiowe.
Zerwał komuś z głowy kapelusz. Po czym ruszył w miasto zbierać do tego kapelusza pieniądze od przechodniów. Śpiewał i tańczył, a lśniąca igła kreśliła na niebie zamaszyste esy-floresy.
Adaś spostrzegł, że Ameryka świeci już trochę słabiej. Schował ją prędko z powrotem.
Musi mu starczyć na Wrońca.
*
Wieża Wrońca wznosiła się pośrodku olbrzymiego betonowego kwadratu. Pokrywał go świeży śnieg. Lecz ten śnieg nie skrzył się wcale pod blaskiem Księżyca. Nie był nawet biały Przepływały po nim fale mniejszej i większej szarości. Szarość biła z okien Wieży. Te bliższe szczytu świeciły jaśniej na tle nieba. Ale te bliższe ziemi tylko szarzyły kineskopowo.
Nikt nie chodził po placu. Żadne samochody nie jeździły przez plac. Jedynie druty wisiały gęstą siecią na niebie między domami i Wieżą.
Adaś wcisnął głębiej piąstki w kieszenie. Nie ma się tu jak ukryć. Wszyscy zobaczą chłopca idącego do Wieży Wrońca.
Ale przecież nie może czekać.
*
Zdjął czapeczkę, wywrócił ją na lewą stronę.
- Czapka Niewidka - opowiadał na głos - kryła rycerza przed Potworami i Czarownikami i latającymi Korkodylami. Jak nałożył Niewidkę - tu Adaś włożył wywróconą na nice czapeczkę - to się robił niewidzialny. Całkiem, psolutnie, sssuper niewidzialny.
Ruszył przez plac do Wieży.
- I wtedy podchodził do Potworów i one wcale go nie widziały, i on je nagle łup po głowie, a miał taki wielki miecz, i one miecza wcale nic nie widziały, i nagle ciach tym mieczem, i nie ma Potwora! I kto go pokonał? I wtedy rycerz ściąga Niewidkę: ja!
Adaś wszedł w bramę Wieży i zdjął czapeczkę.
*
Nie było tu żywej duszy. Tylko telewizory buczały niespokojnie we wszystkich pokojach. Szara śnieżyca szumiała na długich betonowych korytarzach i w ciasnych klatkach schodowych.
Adaś otwierał drzwi, podskakując do klamek.
Wiedział, że Wroniec ma gniazdo na szczycie Wieży. A Adaś już kiedyś jeździł sam windą. Nacisnął po kolei metalowe guziki. Czekał. Drzwi windy się nie otwierały.
Pójdzie schodami.
*
Mijał Biura i Urzędy i Kartoteki i Gabinety. Szarość sączyła się zewsząd. Przez szczeliny, pod drzwiami, i z lamp, z okien, i z Elektroniki. I słyszał Adaś też tylko jedno: szum owej rozszalałej szarości. Jakby milion popsutych radioodbiorników rodziło co sekundę stada much i ciem.
Te Szarzyćmy zaczęły latać Adasiowi przed oczami. Machał rękami. Zaciskał powieki.
*
Pierwsze piętro, drugie, trzecie.
W jednym Biurze widział Adaś pana Oficjalnego całkiem przyszarzonego do biurka i papierów. Marynarka zszarzyła mu się z blatem. Spodnie zszarzyły mu się z krzesłem. Oczy zszarzyły mu się z telewizorem. Nadawały przemówienie szarego Członka. Członek migotał
w szeroko otwartych oczach pana Oficjalnego. Mówił: - Szu-szu, szszszu, szuszuszuszuszu! -
Z rozchylonych ust pana ciekła szara ślina.
W innym Biurze dwie panie Szarzędniczki zbiurowały się ze stertami Dokumentów, Teczek i Segregatorów. Metr Papierów - i ręka. Trzy Segregatory - i głowa. Zszywacz zamiast ust. Taśma klejąca zamiast języka. Długopisy zamiast palców. Pieczątki okrągłe zamiast oczu. Szary tusz cieknie z tekturowych żył. Szszszszszszsz.
Piętro wyżej w Sali Ptasznika stary potwarzysz wyszarza się do cna za mównicą. Na widowni nie ma już nikogo. Potwarzysz zdążył rozszarzyć sobie lewą rękę i lewą nogę. Teraz wyszarza się korpus. Promieniuje gęstą szarością serce potwarzysza: SZASZASZA. Szarzej.
Szarzej. Szarzej.
*
Adaś zrozumiał, że oni wszyscy tu wyszarzyli się na śmierć. I że wszystko było na odwrót. To nie Maszyna-Szarzyna zalewa ludzi szarością. To ludzie napędzają Maszynę-
Szarzynę. A przez Maszynę - wszystkie telewizory w mieście i w kraju. Kineskopy działają w obie strony. Nawet jak kto nie chce - Maszyna-Telewizja go wyszarza. Najpierw oddaje jej Kolor. A potem ona żywi się szarością. Pokazuje ją na ekranach. Nadaje tylko to, czym ludzie ją nakarmili. A oni jeszcze chodzą po mieście i oszarzają domy, ulice, innych ludzi.
Tutaj zaszło najdalej. Bo tutaj musiało się zacząć. Szarość z nich wybuchła. Wyszarzyli się na śmierć.
A Maszyniści-Szarzyści, żeby dalej karmić Telewizję, wyciągnęli potem Maszynę na ulice. I tak prowadzą ją przez miasto dzielnica po dzielnicy. Rosnącą kineskopami, kablami,
Elektroniką.
*
Adaś wspiął się na piętro piąte, dziesiąte, dwudzieste.
Na dwudziestym pierwszym się zgubił. Zmienił się układ korytarzy i nie było tu schodów w górę. Poszedł ich szukać. Skręcił tu i tam i się zgubił.
Drzwi z brudnym szkłem przegradzały drogę we wszystkich kierunkach. Otworzył
jedne - labirynt korytarzy. Otworzył drugie - labirynt korytarzy Otworzył trzecie - to samo.
- Panie Krzysztofie...?
Ale Szarzyćmy latały gęsto przed oczami Adasia. Nie spostrzegł, czy Tajniak daje mu jakiś tajniacki znak. SZASZASZASZA. Nie usłyszał.
*
Adaś zamknął oczy.
- Zgubili się w lesie - powiedział na głos. - Była noc. Wyły wilki. I sowy robiły hu-hu.
Nic nie widzieli. Nie bój się, powiedział książę. Pan leśniczy zdradził mi tajemnicę. Musisz iść zawsze tak: w prawo, potem w lewo, potem w prawo, potem w lewo, potem w prawo, potem w lewo...
Adaś wyszedł prosto przed schody do pięter Wrońca.
*
Na dwudziestym drugim piętrze zobaczył Maszynistów-Szarzystów.
To szare na ich twarzach - to nie były maski. Oni nie mieli twarzy. Ale inaczej niż Enesy. Maszyniści-Szarzyści tak się napromieniowali Telewizją, że ich oblicza całe skakały jak między złymi kanałami. Zaśnieżone, zygzakowate, migoczące, widmowe, czarno-białe.
Czasami, gdy bardzo szybko obracali głowy, zamiast twarzy pojawiała się Mechanizacja Rolnictwa albo Pochód Pierwszomajowy albo Czterej Pancerni albo Dziennik.
Maszyniści chodzili między salami i gabinetami i ciągnęli druty od szarości do szarości.
Читать дальше