Rozpędzone Pały nie przestawały Pałować. Pała lewa Pałowała Pałę prawą. Pała górna Pałowała Pałę dolną. Rozpękła Tarcza waliła w korpus i w nogi. Odpadały blachy i gumy.
Zapaliły się sznurki do snopowiązałek. Odpadła stopa. Złomot stracił równowagę i gruchnął
na bruk jaki długi.
Potworny łomot wstrząsnął budynkami. Z dachów zleciały sople i czapy śniegu. Adaś odbiegł czym prędzej. Ramiona maszyn do obornika i siana nadal młóciły naokoło. Kawałki pogiętych mechanizmów spadały z nieba jak stalowy deszcz.
Tak oto Złomot Spałował się na złom.
*
Adaś popędził co tchu z powrotem do babci i siostrzyczki.
Siostrzyczka siedziała na masce warszawy i oblizywała brudny smoczek. Adaś znalazł
w kieszeni kurtki chusteczkę, wytarł smoczek. Siostrzyczce się to nie spodobało.
Babcię zastał Adaś na tylnym siedzeniu, tak, jak ją zostawił. Lewa część warszawy została zgnieciona przez Złomota, ale babci Złomot nie zranił. Czemu więc nie ruszała się?
Czemu siedziała tak z otwartymi oczami, z dłońmi przyciśniętymi do piersi? I nie odezwała się też, kiedy Adaś szarpał ją za rękę, ciągnął za płaszcz.
- Babciu! Babciu!
Tylko się dziwnie przechyliła i obsunęła na siedzeniu.
*
Ale tam już ujadały Suki, tam już krakały kruki i Wojacy-Wroniacy już łomotały kolejne Złomoty i grzmiały zastępy MOMO. Rozwiała się mgła, wszyscy widzieli furię i śmierć Złomota. Zaraz dopadną tu Adasia i jego siostrzyczkę. Nawet jeśli nie czekali w pułapce, to teraz już wiedzą. Szpicle nadawały do Wrońca.
- Babciu! Obudź się!
To wszystko dlatego, mówił sobie Adaś, że nie byłem grzeczny. Nie posłuchałem babci, uciekłem.
*
Koszyk ześlizgnął się z kolan babci. Wysypał się prowiant. Srebrny kapsel butelki zalśnił magicznie. Mleko, pomyślał Adaś, jest dobre dla dzieci.
Zerwał sreberko. Z butelki wychlusnęło Mleko. Rozlało się na ulice i domy i samochody i niebo i ziemię, i miasto znowu okryła siwa mgła.
Adaś wziął siostrzyczkę za rączkę i powędrowali w mleczne odmęty.
***
S
zli, a przed nimi, za nimi i obok nich majaczyły w tumanach tłustej bieli szare sylwety Znowu wszystko się wyciszyło, spowolniło, oddaliło. Figury zatrzymane w tańcu. Świat jak za zaparowaną szybą. Adaś siedział wtedy na parapecie i wyglądał przez okno.
A teraz sami muszą znaleźć drogę - chłopczyk i jeszcze mniejsza dziewczynka.
*
Mijają szeregi MOMO. Najeżone Pałami, z ciężkimi bulwami Hełmów. Przepasane skórzanymi Pasami. Każdy Miłypan jest trzy razy wyższy od dziecka. Mógłby je zdeptać, jak Złomot deptał samochody. Niech tylko uniesie bucior ogromny. Siostrzyczka patrzy szeroko otwartymi oczyma.
Mijają Suki przyczajone. Z półrozwartymi pyskami, ze ślepiami reflektorów ledwo rozjarzonymi. Zimny pot ścieka po ich blachach. Drapią asfalt chromowanymi pazurami.
Warczą cicho.
*
Mijają Złomota. Czeka w zaułku na rozkaz. Pały, Tarcza, blachy, gumy.
Zmechanizowane cielsko hut i pegieerów. Dyszy gorącymi spalinami. Siostrzyczka na jego widok chowa się za Adasia.
*
Mijają Wojaków-Wroniaków. Żołnierze otoczyli w czarcim rytuale dymiący kocioł.
Kogoś tam ugotowali, kogoś spalili. Łykają czerń. Nad nimi wiszą konstelacje kruczych skrzydeł i dziobów. Obracają się powoli wokół kotła.
*
Mijają szarych ludzi. Figurki wtopione we mgłę. Nie mają twarzy, nie mają w ogóle głów, wcisnęli je między ramiona. Dryfują, byle dalej od Milipantów, Suk i Wojaków. Nie widzą siebie, nie widzą miasta, nie widzą dzieci. Gdy dzieci podejdą za blisko przechodniów, szumi w dziecięcych główkach zła telewizja.
*
Mijają Szpicla. Kiwa igłą anteny, rozglądając się wokół. Każde jedno jego spojrzenie
ciekawskie to dwumetrowy łuk szpica. Mleko nawija się spiralnie na antenę. Tu popatrzył, tam popatrzył, tu zerknął, tam zajrzał.
*
Mijają Czołgi i Czołgistów. Czołgiści wypełzli w mgłę z wnętrza maszyn. Wiją się na śniegu. Kombinezony ubrudzone ciemnym olejem. Ślepe gogle na twarzach. Ręce do wajch, nogi do pedałów. Nie mogą więc chodzić, Czołgają się między gąsienicowymi pancernikami.
Lufy wzniesione ponad dziećmi zioną ciemnością.
*
Mijają śmieci, zaspy i blokady, mijają domy, sklepy, kioski, samochody, pomniki Ptasznika i portrety Wrony, mijają Duchy, Potwory i Sny.
*
Siostrzyczka się zmęczyła. Grymasi i powłóczy nóżkami.
Adaś opowiada jej bajki.
- ...i Baba Jaga złapała Jasia i Małgosię, i wsadziła do pieca, i już miała ich upiec -
- Glu?
- Ale Jaś miał przy sobie bombę pantomową.
- Glu!
- Wrzucił bombę do pieca, bum, wylecieli wszyscy aż na chmury. Baba Jaga na jednej chmurze, a Jaś i Małgosia na drugiej. Ale Jaś miał odkurzacz. Szmruuu, odkurzacz zjadł
chmurę Baby Jagi. I Baba Jaga spadła z nieba. A Jaś i Małgosia, mhm, bo Jaś miał taki żagiel, i postawił żagiel na chmurce, i jeszcze zrobili sobie w chmurze bamboliny i fufaterie, i popłynęli po niebie z powrotem do domu, o.
*
Dzuń-tryń, słychać we mgle Mleczarza. Adaś idzie za tymi dźwiękami.
Dzuń-tryń, dzuń-dzyń.
Opowiada siostrzyczce.
- ...i tam będzie mama, i tata, i wujek, i -
- Glu, glu, glu.
- Wszyscy, wszyscy, i babcia też.
- Glu glu!
- Zobaczysz! I pan Beton, i wrócimy do domu, i wcale nie będzie zimno, do twojego łóżeczka, kokotka i popotama, babcia zagrzeje grysiku, zobaczysz.
- Glu...?
*
Dzuń-tryń.
Z Mleka wyłonił się wielki budynek z brunatnej cegły. W dziesiątkach okien paliło się słabe, żółte światło. Przed budynkiem stały Karetki, a panowie w białych fartuchach palili papierosy.
- Glu?
- A to - opowiadał Adaś - jest szpital, w którym leży mama.
- Glulu!
*
Weszli przez główne drzwi. Pani w białym fartuchu pochyliła się nad nimi. Adaś pokazał jej Dokumenty. ADAM. SJOSTRA.
- Bardzo przepraszam... gdzie mama?
Pani poprowadziła ich przez brzydko pachnące korytarze.
Sala na końcu była otwarta. Stały tam trzy łóżka. W łóżku pod oknem leżała mama.
*
Adaś wdrapał się na łóżko do mamy. Mama spała. Przezroczyste rurki wychodziły z jej ramienia i z nosa, z szyi i z serca. Ginęły w odrapanej Papraturze. Papratura robiła bez przerwy TIK-PIK, TIK-PIK. Mama była bardzo blada.
Adaś przytulił się do mamy.
- Mamuś? - spytał cicho. - Mamuś?
- Gluglu! Glu!
Pomógł wspiąć się siostrzyczce.
Siostrzyczka przyglądała się mamie z wielką powagą.
- Glu?
- Mama śpi - stwierdził Adaś.
TIK-PIK, TIK-PIK.
*
Też tam zasnęli. Wtem było już popołudnie i inna pani pielęgniarka ściągała ich z łóżka mamy. Narzekała głośno, że pobrudzili szpitalną pościel.
Obudziło to mamę. Zdążyła ścisnąć słabo dłoń Adasia, dotknąć główki jego siostry.
- Mama, mama! - wołał Adaś odciągany przez pielęgniarkę. - Milipanci nas gonili, i kruki, i Złomot, i musimy uciekać, musimy tatę uratować, i -
- Poczekajcie przed salą - szepnęła chrapliwie mama, a Papratura zrobiła PIK-PIK-PIK.
- Był tu wujek Kazek. Może już jest z powrotem.
- Ale, mamuś -
- Słuchajcie się wujka, proszę was. Wujek się wami zaopiekuje.
*
Wujek Kazek siedział na krześle na korytarzu i palił papierosa.
- Jesteście - westchnął na widok Adasia i jego siostry. - No, jesteście.
- A mama? Co z mamą?
- Mama, mama musi leżeć. Chodźcie, chodźcie.
Читать дальше