*
Pan Jan upadł z gromkim hurgotem. Siadły na nim Enesy. Zaczęły dusić. Adaś rzucił się mu na pomoc. Krzycząc, płacząc, kopał kruki, szarpał stwory bez twarzy.
Babcia wyrwała im siostrzyczkę. Kruki zabrały jej smoczek. Siostrzyczka obudziła się i gaworzyła lękliwie.
Babcia zatrzymała się na zakręcie ulicy. Ratować wnuki? Zostać z panem Betonem?
- Panie Janie!
*
Pan Beton podźwignął się. Strząsnął z siebie ptaki i morderców bez twarzy. Pół głowy miał we krwi i pyle betonowym.
Ścisnął mocno rączkę Adasia. Jakby to Adaś miał go teraz poprowadzić.
- Dobrze. Już dobrze.
*
I tak:
Ulica. Ulica. Czarne okna. Kruki. Śnieg. Mróz. Noc. Oczy Puchaczy. Ulica. Ulica.
Głosy maszyn wojny. Potwory z cienia. Szarość starych kineskopów. Ulica. Nie ma ludzi. Są kruki. A nawet gdyby ktoś na ulicy. To Wroniak. Nie ma nikogo. Na ulicach. Noc.
*
Adaś ujrzał światło w ciemności. Z wysokich okien płynął ciepły blask. Biły dzwony, grała mocna muzyka. Mury były grube, strzeliste, starożytne. Na szerokich schodach stał
człowiek w ciemnej sukni i złotym znakiem odpędzał potwory. Wbiegli po schodach, pan Jan na końcu.
- Jeszcze za nami idą - sapał. - Te bez twarzy.
- Krążą tu co noc. Na granicy mroku. Tną opony, rwą kable w samochodach. Rzucają kamieniami. Podpalają. Biją. Porywają. Schowajcie się w środku.
- Ksiądz też się schowa.
- Może ktoś jeszcze ucieka przed Godziną Kruka.
Weszli do kościoła.
***
P
od kamiennym aniołem kobiety opatrzyły pana Jana. Siostrzyczka nie mogła tu zasnąć,
babcia zabrała ją do zakrystii. Adaś przycupnął na drewnianym stopniu pod amboną. W
kościele paliły się wszystkie lampy i świece. Organista nie pozwalał opaść pieśni. Na ołtarzu stał wielki, lśniący krzyż. Słodki zapach kadzidła łatwo wchodził do głowy. Wroniec tutaj nie sięgnie, pomyślał Adaś. Mury były grube, starożytne. Opadły mu powieki.
*
Zapomnieli o nim. Adaś obudził się w ciszy, w kolorowym półmroku. Przestraszył się.
Chciał zawołać babcię, pana Jana. Ale był w kościele.
Nie widział ponad drewnianymi ławami, obchodził je naokoło. Święci patrzyli na Adasia z góry. Zdjął czapeczkę. Podreptał środkiem.
W ławie przed ołtarzem siedział bardzo stary ksiądz.
- Bardzo przepraszam, gdzie oni wszyscy poszli?
- Rodzice cię zostawili, dziecko?
Adaś pokręcił głową.
- Wroniec ich zabrał.
- Jak ci na imię?
- Adaś.
- Jesteś sam?
- Z panem Janem. Z babcią.
- Ach. Oni.
*
Adaś patrzył na krzyż nad ołtarzem.
- Tata mówi, że gdyby Pan Bóg chciał, to by nam pomógł.
- Pomaga.
- Wroniec jest silniejszy.
- Wroniec też umrze. To wszystko przeminie, Adasiu. Nie będziemy nawet pamiętać.
Adaś pociągnął nosem. Skubnął wystający spod kurtki rękaw piżamki.
- Ja tak nie chcę. Panu Betonowi wydziobali oko.
Stary ksiądz przytulił Adasia.
- Dziecko drogie, takie noce zdają się trwać wiecznie, gdy tracimy nadzieję. Wstanie słońce. Obudzisz się. Wrócą twoi rodzice. Zobaczysz.
Adaś bardzo chciał mu uwierzyć. Ale wiedział, że księża opowiadają o różnych dziwnych rzeczach, których naprawdę nie ma, tylko że nie można mówić, że ich nie ma.
*
Stary ksiądz pokazał Adasiowi drzwi do zakrystii. W ciszy kościoła dźwięki niosły się jak nad wodą. Adaś w krótkim korytarzu za drzwiami usłyszał basowy głos pana Betona.
Zszedł po spiralnych schodach jeden zakręt w dół.
Siedzieli tam w pokoju ze sztandarami, drewnianymi figurami i pękami wielkich świec.
Pan Jan, młodszy ksiądz, dwóch panów Pozycjonistów i siwy staruszek. Palili papierosy, pili herbatę i rozmawiali. Pan Jan prawą stronę głowy miał owiniętą bandażem. Jeden Pozycjonista to był pan Oporniejszy Drugi, jeszcze gęściej zarośnięty opornikami, siedział
tam w swetrze z czerwonego drutu i w ołowianych kaloszach.
*
Mówili o Adasiu.
- Malec wyszedł spod Maszyny - burczał spod wąsa pan Beton - i nic, ani śladu.
- Tak to jest z dziećmi. Zawsze mają swoje zaczarowane królestwa i wyspy piratów.
- Wystukał sobie na paru kartkach i każdy Miłypan czyta i wierzy.
- Jego ojciec - jak on Pisze, wszyscy wierzą.
- Prawda - ocknął się staruszek - to jego syn.
Jestem jego synem, pomyślał Adaś, bardzo przejęty.
Panowie pod sztandarami pili herbatę i palili papierosy.
- Moja córka - mówił pan Oporniejszy. I wzdychali.
- Moi rodzice - mówił ksiądz. I wzdychali.
- Moje oko - mówił pan Beton. I wzdychali.
- Moja młodość - mówił staruszek. I wzdychali.
*
Panowie pod sztandarami pili herbatę i palili papierosy.
- Tak trzeba! - wołał pan Oporniejszy. - Narodem całym! - I walił pięścią w stół.
- Tak trzeba! - wołał ksiądz. - Duszą i sercem! - I walił się w pierś.
- Tak trzeba! - wołał pan Beton. - Siłą, kupą na czołgi, na armaty! - I walił dłonią w dłoń.
- Tak trzeba! - wołał staruszek. - Z dziadami, pradziadami, z duchami dziadów! - I walił
laską w ziemię.
*
Pili herbatę i palili papierosy.
- Nic się nie uda - szeptał pan Oporniejszy.
- Zaleje nas szare błoto - szeptał ksiądz.
- Zadziobią nas - szeptał pan Beton.
- Wroniec zwycięży - szeptał staruszek.
*
- Nie!
Adaś wszedł pod sztandary i figury.
Panowie popatrzyli na niego smutno.
- Uratujemy, uratujemy tatę od Wrońca! - upierał się chłopiec.
A oni wzdychali i kręcili głowami.
*
Adaś złapał za rękaw pana Jana.
- Co pokona Wrońca?
- Nic.
- Nic?
- Nic nie może pokonać Wrońca. Tylko Ameryka.
Adaś zamyślił się.
- Skąd by tu wziąć Amerykę?
Pan Beton wzruszył ramionami.
- Podobno mają ją w Podziemiu.
Spojrzeli na Pozycjonistów.
Pan Oporniejszy spojrzał na starszego Pozycjonistę.
- Nie nie - powiedział tamten.
I tupnął ołowianą nogą.
*
- Czy ten pan jest podwójny? - Adaś spytał na ucho pana Jana.
- To pan Najoporniejszy - odparł mu szeptem pan Jan. - Nigdy na nic nie powiedział
„tak”. Nie może. Widzisz, mały: wtedy nie byłby Najoporniejszy.
- Aha.
*
Panowie opowiadali Adasiowi, dlaczego nie można uwolnić jego taty ze szponów Wrońca.
- Jak go pokonać? Nie ma rady!
Adaś mówił, że Ameryka pokona.
- Ale jak Ameryka dosięgnie Wrońca na szczycie jego betonowej wieży? Nie ma rady!
Adaś mówił, że trzeba zanieść Amerykę do Wrońca.
- Ale jak zanieść Amerykę do Wrońca, kiedy na każdym piętrze Wieży stróżuje sto Milipantów? A każda brama Wieży tonie w takiej szarości, że kto tam wejdzie, ten wychodzi otępiałym Szarzystą? Nie ma rady!
Adaś mówił, że jego Milipanci przepuszczą, a szarość mu niestraszna.
- Ale choćbyś Zamerykanizował Wrońca, zaraz dopadłyby ciebie i tatę wszystkie
Wrońca Bubeki, Tajniaki, Złomoty, Czołgi i GAZ-y! Nie ma rady!
Adaś mówił, że trzeba w takim razie pokonać także Bubeki, Tajniaki, Złomoty, Czołgi i GAZ-y.
- Ale jak pokonać Bubeki, Tajniaki, Złomoty, Czołgi i GAZ-y, kiedy całe miasto zszarzone, kiedy ludzie prawie wszyscy - zszarzeni?
Adaś mówił, że trzeba w takim razie rozbić Maszynę-Szarzynę.
- Ale jak -
- Dosyć! - huknął pan Jan.
*
Adaś miął w dłoniach czapeczkę, rozżalony.
- Wcale nie chcecie pokonać Wrońca!
- To prawdziwe życie, to nie twoje bajki.
Читать дальше