Każdy rodzaj zwierzęcia był przystosowany do warunków życia w swojej niszy ekologicznej, jak nazywali ją biolodzy jeszcze w starożytności. Przystosowanie uniemożliwiało wyjście z owej niszy, tworząc odrębny krąg inferna, dopóki dany gatunek nie rozmnożył się na tyle, iż nie mógł dłużej egzystować w przepełnionej niszy. Im większe i bardziej sukcesywne było przystosowanie, tym straszniejszą trzeba było zapłacić za nie cenę.
Rozpalały się i gasły różne fragmenty globusa, migały obrazki strasznej ewolucji świata zwierząt. Wielotysięczne stada ziemnowodnych gadów, podobnych do krokodyli, taplających się w gęstych błotach i na lagunach; jeziorka wypełnione salamandrami, wężowatymi i jaszczurowatymi stworzeniami, ginącymi milionami w bezmyślnej walce o byt. Żółwie, ogromne dinozaury, morskie stwory, wijące się i rozkładające w zatrutych wodach zatok albo ginące z głodu na spustoszonych brzegach.
Na wyższych warstwach rozwoju geologicznego pojawiły się wielkie stada ptaków i innych zwierząt. Następował nieuchronny rozwój mózgu i wszystkich zmysłów, coraz silniej objawiały się strach przed śmiercią, troska o potomstwo, a także wyraźnie odczuwalne cierpienia roślinożerców, w których świecie potężne drapieżniki odgrywały podobną rolę, jak później demony i diabły przedstawiane w ludzkich fantazjach. Ich władcza moc, ostre kły i pazury, dzikie, pierwotne piękno, miały tylko jeden cel: rozrywać i rozszarpywać żywe ciała, a potem miażdżyć kości.
Nikt ani nic nie mogło im pomóc, przerwać tego zamkniętego infernalnego kręgu, bagna, step ani las, w których zwierzęta przychodziły na świat ze ślepym instynktem rozmnażania się i ocalenia gatunku… Człowiek, z jego wyostrzonymi zmysłami, dobrą pamięcią i zdolnością spoglądania w przyszłość, prędko zrozumiał, że jest tak samo skazany jak wszystkie ziemskie stworzenia od narodzin do śmierci. Była to tylko kwestia poziomu doświadczenia w owym kręgu cierpień, jakie przypadło danemu osobnikowi. Im wyżej rozwinięty, czystszy i szlachetniejszy człowiek, tym odpuszczona mu będzie większa doza cierpienia ze strony „hojnej” natury i społeczeństwa, dopóki ludzka mądrość, objawiająca się w tytanicznych wysiłkach, nie przerwie owej gry ślepych żywiołowych sił, trwającej od miliardów lat w życiu planety…
Oto dlaczego pierwsze zrozumienie infernalności życia powodowało tak wiele załamań psychicznych i samobójstw w najpiękniejszym momencie życiowego rozwoju, między osiemnastym a dwudziestym rokiem życia.
— Zestawiłam dwa fragmenty wykładu mojego nauczyciela — powiedziała Faj Rodis — które dobrze objaśniają okrutną teorię inferna. „Bo miliony lat na wiarę naszych: tak! ty odpowiadasz: nie!” — dodała, parafrazując jednego ze swych ulubionych dawnych poetów rosyjskich.
— O tak! — zakrzyknęła Czedi. — Czy mogłabym się jednak dowiedzieć, jakim próbom poddawani byli niektórzy historycy?
— Widzę, że masz o tym większą wiedzę, niż sądziłam — stwierdziła Rodis, jakby czytając w jej myślach. — Możesz dowiedzieć się jeszcze więcej.
Mówiąc to wydobyła gwiaździsty kryształ zapisu pamięciowego, zwany potocznie „gwiazdką” i podała go Czedi.
— Infernalność stokrotnie nasilała nieuniknione cierpienia życiowe — powiedziała. — Tworzyła ludzi ze słabym systemem nerwowym, których życie stawało się przez to jeszcze cięższe. Istne błędne koło. W miarę postępu ulepszania warunków życia cierpienie słabło, tworząc obojętnych egoistów. Wraz z przejściem na wyższy stopień świadomości społecznej przestaliśmy się zamykać w kręgu osobistych problemów, za to niezmiernie poszerzyło się strapienie o innych, to jest współczucie, altruizm, troska o pokonanie nieszczęść i biedy na całym świecie, czyli tego, co zajmuje i niepokoi każdego z nas. Skoro znajdujemy się w infernie i uświadamiamy sobie niemożność wyjścia z niego przez poszczególnego człowieka ze względu na długotrwałość procesu dziejowego, tym bardziej należy robić wszystko, by dopomóc w jego likwidacji, czyli pomagać innym, czynić dobro, tworzyć piękno, rozpowszechniać oświatę. Inaczej, jaki sens miałoby życie?
— Prosta zasada, którą zrozumiano, rzecz dziwna, nie tak prędko. Dlatego prawdziwi duchowi rewolucjoniści bywali rzadkim zjawiskiem w tych dawnych czasach.
— Aby poznać bezmiar zamierzchłych cierpień, my historycy stworzyliśmy system doświadczeń, umownie nazwany stopniami infernalności. Jest to seria nie tylko fizycznych, ale także psychicznych męczarni, przeznaczonych do tego, by badacze dziejów ERŚ lepiej zrozumieli odczucia przodków. Motywacja ich działań i przesądów stałaby się bliższa oświeconym umysłom oddalonych o tysiące lat potomków.
Czedi Daan pochyliła głowę w skupieniu.
— Czy myśli pani, że Tormans to inferno? Że wieko planetarnego ucisku zatrzasnęło się tutaj, ponieważ nie osiągnęli…
— Planetarna oligarchia pojawiła się u nich dosyć szybko w wyniku jednorodnej kultury — wyjaśniła Faj.
Czedi Daan wyszła, oglądając się na nieruchomą Rodis, błądzącą myślami po niepoznanej jeszcze do końca planecie pod statkiem lub po bezgranicznie dalekiej Ziemi.
Dwie godziny później Czedi wróciła z pałającymi policzkami i spuszczonymi oczami. Bez słowa oddała „gwiazdkę”, chwyciła wyciągniętą dłoń Rodis i przyłożyła do czoła, potem szybko ucałowała. Szepnąwszy: „Przepraszam za wszystko”, wybiegła z kabiny, poruszając się wciąż niezręcznie w skafandrze. Faj patrzyła w ślad za nią i trudno byłoby znaleźć u innych członków załogi tyle macierzyńskiej czułości, co u szefowej wyprawy.
Wrażenia z dopiero co przejrzanej „gwiazdki” zaniepokoiły Czedi, wyzwalając w niej pierwotne instynkty. To, co zobaczyła, wryło się w jej pamięć z bolesną wyrazistością, bez względu, jak bardzo dziewczyna nie chciała by o tym zapomnieć. Znając wiele podobnych historii z dawnych książek i filmów, Czedi wyobrażała sobie okrucieństwo dawnych czasów dość abstrakcyjnie.
Wytrzymałość bohaterów budziła otuchę, a samo ukazanie ich perypetii wywoływało niejasne przyjemne poczucie bezpieczeństwa, niemożności takiego zajścia nie tylko w życiu Czedi, ale również wszystkich pozostałych Ziemian. Nauczyciel psychologii wyjaśniał w szkole, że w dawnych czasach, gdy było dużo głodujących nędzarzy, syci i zadowoleni ludzie lubili czytać książki i oglądać filmy o umierającej z głodu biedocie, o skrzywdzonych i poniżonych, by tym bardziej docenić wartość swojego życia. Najwięcej sentymentalnych opowieści o kalekich i nieszczęśliwych ludziach oraz ich antytezie, jakimi byli niezwykli szczęściarze i cudowne piękności, powstało w niestabilnych, niespokojnych czasach ERŚ. Ludzie przeczuwający nieuchronność groźnych wstrząsów w życiu ludzkości, cieszyli się każdym dziełem sztuki, które mogło im dać choćby tymczasowe poczucie bezpieczeństwa: „Niech to przydarza się innym, byle nie mnie”.
Czedi, tak jak wszyscy, była zahartowana przez pracę fizyczną, pomagała też w szpitalach na oddziałach dla ciężko chorych z nawrotami chorób dziedzicznych lub przypadkami ciężkiej traumy z koniecznością łagodnej eutanazji, występującymi bez względu na aktualny poziom rozwoju społecznego.
Wszystko to jednak było naturalną życiową koniecznością, zrozumiałą, przezwyciężoną intelektem i treningiem psychicznym, w egzystencji, która w każdej minucie odczuwała duchową jedność z wielką rzeką ludzkości, zmierzającej ku świetlanej przyszłości. Nie trzeba było w nią wierzyć, jak w dawnych wiekach, tak wyraźnie rysowała się przed idącymi w przyszłość. To jednak, co zobaczyła Czedi w „gwiazdce” Rodis, nie miało nic wspólnego z problemami EPR.
Читать дальше