— Bez wątpienia. Ergo [9] Ergo (łac.) — przeto
człowiek! — dodał Szatrow.
— Tak, ale dinozaury żyły w okresie kredowym [10] Okres kredowy trwał około sześćdziesięciu milionów lat i zakończył się sześćdziesiąt milionów lat przed naszą erą.
powiedzmy siedemdziesiąt milionów lat temu. Wszystkie fakty, stwierdzone przez naszą naukę, niezaprzeczalnie stwierdzają, że człowiek zjawił się na Ziemi, jako jedno z ostatnich ogniw wielkiego łańcucha rozwoju świata zwierzęcego, sześćdziesiąt dziewięć milionów lat później, że jeszcze przez wiele setek tysięcy lat przebywał w stanie zwierzęcym, zanim w ostatniej swojej postaci nauczył się myśleć i pracować. Przedtem człowiek nie mógł powstać, a tym bardziej człowiek posiadający jakąś technikę. Jest to absolutnie wykluczone. Z tego można wyciągnąć tylko jeden wniosek: ci, którzy zabili dinozaura, nie urodzili się na Ziemi. Przybyli z innego świata…
— Tak, z innego — twardo powiedział Szatrow. — I ja….
— Jedną chwilę. Na razie jeszcze wszystko jest zrozumiałe. Ale dalej już staje się nieprawdopodobne. Ostatnio osiągnięcia astronomii i astrofizyki zmieniły stare pojęcia. Napisano już wiele powieści o przybyszach z innych światów. Prawdą jest, że jeszcze niedawne twierdzenia uczonych o tym, że nasz system słoneczny, planet jest zjawiskiem wyjątkowym — zostały obecnie odrzucone. Obecnie mamy podstawy do przypuszczenia, że wiele gwiazd posiada systemy planetarne. A ponieważ liczba gwiazd we wszechświecie jest przeogromna, przeto i niezliczona jest ilość systemów planetarnych. Dlatego też bezpodstawne byłoby twierdzenie, że życie na naszej planecie jest wyłącznym przywilejem Ziemi. Można śmiało twierdzić, że w przestrzeniach wszechświata istnieje wiele życia. Z równą śmiałością można twierdzić, że życie wszędzie przechodzi drogę rozwoju ewolucyjnego i dlatego jest zupełnie możliwe ukazanie się istot myślących. Tak jest. Ale równocześnie wiemy, że odległości do najbliższych gwiazd i systemów planetarnych są przeogromne. Na przebycie ich potrzeba setek i t ysięcy lat lotu z szybkością promienia świetlnego, który przebiega trzysta tysięcy kilometrów na sekundę. Takiej szybkości istota żywa — delikatny, bardzo delikatny i kruchy twór materii — wytrzymać nie może. A w naszym systemie planetarnym, prócz naszej Ziemi, jedynie Mars i Wenus rokują pewne nadzieje. Ale nadzieje te są słabe. Na Wenus jest zbyt gorąco, obrót jej jest powolny, atmosfera gęsta i pozbawiona tlenu w stanie wolnym. Jest wątpliwe, czy na Wenus mogło rozwijać się życie, i zupełnie wykluczona jest tam obecność istot myślących, o wysokiej kulturze. To samo dotyczy Marsa. Atmosfera na tej planecie jest zbyt rozrzedzona, warstwa jej zbyt cienka, ciepła jest tam mało, a jeśli istnieje tam życie, to jedynie w słabych niedorozwiniętych formach. Nie wątpię, że nie ma tam wybujałej energii w rozwoju życia, energii która potrafiła na naszej Ziemi wytworzyć człowieka. O dalekich zaś i wielkich planetach nie wspominam: Saturn, Jowisz, Uran, Neptun — są to światy straszliwie zimne, ciemne, jak dolne sfery Dantejskiego Piekła. Weźmy np. Saturn: w środku planety znajduje się jądro skaliste, na którym leży warstwa lodu ogromnej grubości. Promień planety ma sześćdziesiąt tysięcy kilometrów. I wszystko to jest spowite gęstą atmosferą grubości 25000 kilometrów, nieprzeniknioną dla promieni słonecznych i bogatą w trujące gaży — amoniak i metan. Oznacza to, że w takiej atmosferze panuje wieczny mrok przy mrozie stu pięćdziesięciu stopni i ciśnieniu miliona atmosfer… Ciarki przechodzą, gdy człowiek sobie wyobrazi…
— Nie wszystko było mi wiadome z tego, o czym opowiadałeś — ale tak samo myślę, że w naszym systemie planetarnym nie ma pokrewnych nam istot, podobnie jak my myślących. I ja sądzę…
— Widzisz więc, że na naszych planetach ich nie ma, a przybycie z dalekich gwiazd jest niemożliwością. Więc skąd mogli się wziąć ci przybysze? Oto w czym tkwi nieprawdopodobieństwo.
— Nie dosłuchałeś mnie do końca, Ilja Andrejewiczu! Pomimo że nie posiadam twojej erudycji w wielu dziedzinach, ale na ogół myśli moje biegły w podobnym kierunku. Przecież gwiazdy nie są nieruchome. Gwiazdy przesuwają się wewnątrz naszej Galaktyki, sama zaś Galaktyka obraca się i cała jeszcze gdzieś się przesuwa, podobnie jak wielka ilość innych Galaktyk. W ciągu milionów lat mogły następować istotne zbliżenia i oddalenia się gwiazd…
— Tak, ale wątpię, czy to nam pomoże. Wszak przestrzeń Galaktyki jest o tyle ogromna, że prawdopodobieństwo zbliżenia właśnie naszego słonecznego systemu do innych praktycznie równa się zeru. I jak poznać te gwiezdne drogi?
— To jest oczywiście słuszne, ale jedynie w tym wypadku, jeśli ruchy gwiazd nie podlegają prawom i nie odbywają się po jakichś określonych drogach. Jeżeli jednak podlegają jakimś prawom? I jeżeli prawa te można ustalić i wyliczyć?
— Hm! — sceptycznie mruknął Dawydow.
— Dobrze, otwieram swoje karty. Otóż jeden z moich byłych uczniów uciekł z trzeciego kursu i przerzucił się na nauki matematyczne, na astronomię, zajął się zagadnieniem ruchu naszego systemu słonecznego w granicach Galaktyki i stworzył ciekawą i dobrze uzasadnioną teorię. Będę się streszczał. Nasz system słoneczny opisuje wewnątrz Galaktyki ogromną eliptyczną orbitę, której okres obiegu trwa dwieście dwadzieścia lat. Orbita ta jest nieco pochylona w stosunku do horyzontalnej płaszczyzny gwiezdnego „koła” naszej Galaktyki. Dlatego też Słońce z planetami w określonym czasie przecina zasłonę ciemnej substancji — zastygłej materii składającej się z pyłków i okruchów — która ścieli się w równikowej płaszczyźnie, koła” Galaktyki. Wówczas Słońce przybliża się do zgęszczonych systemów gwiezdnych w obszarach centralnych, w rodzaju, powiedzmy, konstelacji Strzelca. W tym wypadku możliwe jest zbliżenie naszego systemu słonecznego do innych nieznanych systemów na taką odległość, że przelot może się stać realnym.
Dawydow nie poruszając się słuchał przyjaciela, a dłoń jego zastygła na statywie binokularu.
— Tak brzmi teoria — kontynuował Szatrow. — Dopiero powróciłem z miejsca katastrofy, w której zginął mój były uczeń i gdzie odnalazłem jego rękopis. Zginął w roku czterdziestym trzecim… — Szatrow przerwał i zapalił papierosa. — Tak, teoria wskazuje nam tylko możliwość — zaakcentował ostatnie słowo, — ale jeszcze nie daje nam prawa uważania nieprawdopodobieństwa za fakt realny. Ale kiedy widzimy zazębianie się dwóch zupełnie niezależnych od siebie obserwacji — możemy uważać, że jesteśmy na właściwej drodze.
Szatrow wyprostował się, stanął w malowniczej pozie i podniósł do góry głowę. — W teorii mojego ucznia powiedziane jest wyraźnie, że zbliżenie się systemu słonecznego do centralnych zgęszczeń Galaktyki nastąpiło mniej więcej siedemdziesiąt milionów lat temu!
— Przeklęta siła! — wykrzyknął Dawydow swoje ulubione przekleństwo.
Szatrow kontynuował uroczyście:
— Jedno nieprawdopodobieństwo zazębione o inne zamienia się w zdarzenie realne. Przypuszczam, że mam prawo twierdzić i w okresie kredowym nastąpiło zbliżenie naszego systemu planetarnego z innym systemem zaludnionym myślącymi istotami — po prostu ludźmi, jeśli chodzi o intelekt — że istoty te przedostały się ze swojego systemu na nasz, jak na oceanie z okrętu na okręt. A potem, na ogromnej przestrzeni minionego czasu, okręty te rozeszły się i znów dzielą je nieprawdopodobne przestrzenie. Ci z innej gwiazdy niedługo bawili na naszej Ziemi i dlatego nie pozostawili na niej widocznych śladów. Ale byli tu, opanowali przestrzeń międzyplanetarną na siedemdziesiąt milionów lat przedtem, zanim my zaczęliśmy się interesować tą kwestią…
Читать дальше