Dawydow zaadresował ostatnią kopertę i zgasił lampę. Blade światło i chłodne powietrze poranka zapełniły pokój beznamiętną jasnością.
Dawydow spojrzał na niebo i potarł czoło. Zagadnienie poszukiwania gwiezdnych przybyszów w górskich kotlinach Azji Środkowej stanęło przed nim nagle w całej swojej nieogarniętej wielkości.
Rzeczywiście, jeśli stosunkowo często natrafia się na skamieniałe szczątki zwierząt, to tylko dlatego, że na powierzchni Ziemi żyły ich miliardy i wiele szczątków natrafiało na warunki, sprzyjające ich zachowaniu się i skamienieniu. Ale przybyszów z obcego świata nie mogło być wielu. Nawet jeśli ślady ich zachowały się, to znalezienie ich w ogromnych ilościach osadów, w tysiącach sześciennych kilometrów różnych skał możliwe jest tylko przy odkrywkach prowadzonych na wielką skalę. Tysiące ludzi musiałoby przetrząsać tysiące sześciennych metrów różnych skał, setki ogromnych ekskawatorów musiałyby zdejmować wierzchnie warstwy. Chimera! Żaden najbogatszy na świecie kraj nie może tracić miliardów rubli na prowadzenie odkrywek geologicznych na tak ogromną skalę. Zwykłe zaś odkrywki paleontologiczne, nawet największe, przy których otwiera się powierzchnię trzystu, czterystu metrów kwadratowych — są kroplą w morzu, drobnostką po prostu wobec zamierzonego zadania. Możliwości więc równają się zeru.
Prawda naga i nielitościwa zmusiła Dawydowa do opuszczenia zmęczonej głowy. Jego usiłowania wydały mu się śmieszne, plany — beznadziejne. Szatrow miał rację — tym bardziej, że oceniał swoim jasnym rozumem całą nieprzydatność środków, jakie były w jego dyspozycji.
— Przeklęta siła — zaklął w myśli Dawydow. — Widzę, że nie zasnę, zmogą mnie przeklęte wątpliwości. Jakby się zapomnieć, rozerwać? Ach, tu leży list przyniesiony przez Kolcowa, jeszcze go nie przejrzałem.
Profesor wydostał z portfelu list znakomitego geologa Kazachskiej Akademii Nauk. Pisał on do instytutu o tym, że w bieżącym roku zaczynają się potężne prace w wielu ogromnych międzygórskich kotlinach Tiań-Szania — państwowa budowa całej sieci ogromnych kanałów i elektrowni wodnych. Dwa największe zamierzenia: numer drugi w dolnym biegu rzeki Czu i numer piąty — w okolicach Kotliny Karkaryńskiej — odkryją częściowo górne kredowe warstwy, w których znajdują się ogromne skupiska kości dinozaurów. Dlatego należy koniecznie zorganizować stałe obserwacje paleontologów, w czasie gdy będą prowadzone roboty ziemne. Należy porozumieć się z Gosplanem [12] Gosplan — Państwowy Urząd Planowania.
, a potem uzgadniać wszelkie akcje z kierownikami budowy…
W trakcie czytania listu uczucie beznadziejności ustępowało z duszy Dawydowa. Zrozumiał, że przychodzi mu z pomocą wyjątkowe szczęście. Potrzeby jego nauki zbiegły się z przemysłowymi potrzebami kraju i obecnie ogromna potęga pracy urzeczywistni takie odsłonięcia warstw, jakie nie śniły się żadnemu uczonemu. Jest może nawet nadzieja sprawdzenia fantastycznego odkrycia Tao — Li, a jeśli uśmiechnie im się powodzenie, będą mogli podarować ludzkości wyraźny dowód tego, że nie jest ona samotna we wszechświecie!
Słońce, świeże i jasne, wstawało nad miastem, obłoki wydawały się pasmami liliowej piany na przezroczystej złotej wodzie. Szum budzącego się miasta wdzierał się do pokoju. Dawydow wstał, łapczywie wciągnął kilka razy świeże powietrze, zasunął portiery i zaczął się rozbierać.
* * *
Szatrow zmiął i rzucił do kosza dopiero co ukończony rysunek czaszki. Potem wyciągnął ze stosu książek na stole broszurę i nie otwierając jej zamyślił się.
Trudna jest droga nowych poszukiwań! Rzadkie wzloty myśli — jak bajecznie lekkie skoki nad przepaściami ciężkich pomyłek. I wlec się przez cały czas po stromych pochyłościach wspinając się powoli pod ciężarem faktów, które zatrzymują i wloką z powrotem w dół… Ale to nic! Zadanie jest przecież wielkie i ważne. A ci, co byli tu przed siedemdziesięciu milionami lat? Nieustraszona wola i rozum człowieka nie przelękły się nawet groźnych międzygwiezdnych przestrzeni. Te nieznane istoty potrafiły przerzucić się z jednego gwiezdnego okrętu na drugi wtedy właśnie, gdy okręty te, szybujące z przeraźliwą szybkością, oddalały się od siebie. Nie ulękły się tego, że każda sekunda odsuwa ich na setki kilometrów od macierzystej planety. A gdy wypełnili swe zadanie — zdołali powrócić — oczywiście, że powrócili, gdyż wielkie zmiany, jakich człowiek dokonał w przyrodzie, nic uszłoby uwadze ludzi, którzy przeprowadzają dziś, po siedemdziesięciu milionach lat, studia nad naszą planetą.
Jeśli dotychczas nie dostrzegliśmy tych zmian, to znaczy, że przybysze ci — nieznani goście nieznanego świata — byli na Ziemi bardzo krótko!
Dobrze! Będzie dalej rozmyślał nad swoim zadaniem, będzie szukał wyglądu ludzi innych światów. I wkrótce zawiadomi Dawydowa… Ale Dawydow…
Ten pisze do niego regularnie o wszystkim, z wyjątkiem najciekawszej sprawy — jak posuwają się poszukiwania. Przeszło już półtora roku od chwili pamiętnej rozmowy w Moskwie, kiedy rozprawiali o przedziurawionych kościach wymarłych jaszczurów. Widocznie nic się nie udało wielkiemu przyjacielowi…
* * *
W tej samej chwili auto Dawydowa posuwało się szybko po pełnej kurzu szosie. Białawy pył drgał w drżącym świetle reflektorów, podnosił się za autem w postaci obłoku, zakrywając gwiazdy. Z daleka, poprzez szybę widać było ogromną łunę. Stamtąd dochodziły głuche odgłosy, których nie mógł zagłuszyć szum motoru…
Po upływie pół godziny Dawydow w asyście kierownika robót oraz przydzielonego do budowy współpracownika skierowali się na północny koniec terenu, nieco ogłuszeni gigantycznym rozmachem prac.
Tysiącświecowe lampy na ogromnych słupach stały okrążone jakby mgłą, obłok gęstego kurzu przesłaniał lewą stronę terenu. Rozlegał się zgrzyt, szum i rumor potężnych ekskawatorów, zagłuszających zupełnie stuk setek wagoników, które z szumem wywracały się na bocznym torze.
Złoża były na całej grubości głęboko przecięte łożyskiem przyszłego kanału. Dwudziestometrowe ściany podnosiły się z obydwu stron: na ich równych, jakby wygładzonych olbrzymim nożem pochyłościach występowały potężne żwirowiska, ogromne skupienia głazów z żółtymi piaskami i warstwowanymi piaskowcami, z milionami błyszczących blaszek miki i gipsu.
Noc, która rozpościerała się ponad pustynnym stepem, nie istniała tutaj, tak samo jak nie istniał step. Tu istniał tylko świat naprężonej gigantycznej pracy, który zmienił oblicze starożytnej kazachskiej pustyni.
Dawydow przechodził obok opalonych, pokrytych potem i kurzem ludzi, którzy nie zwracali na niego żadnej uwagi. Ogromne kilofy w umiejętnych rękach poruszały ogromne występy skał. Ciężkie, podobne do żelaznych szkieletów maszyny ciężko obracały się w kurzu. Wielkie ciężarowe auta całymi stadami tłoczyły się obok konwejerów, które w ogromnych ilościach zsypywały wydobywaną ziemię.
— To są dopiero prawdziwe odsłonięcia warstw, Ilja Andrejewiczu! — krzyknął współpracownik Dawydowa.
Profesor uśmiechnął się wesoło, chciał coś powiedzieć, ale w tejże chwili okryte kurzawą niebo rozjaśniło się szerokim lukiem nie bardzo jasnego zapłonu i ciężki huk rozległ się w głębi ziemi.
— Wybuch wyrzutowy — objaśnił kierownik robót. — Wyrzuciło za jednym zamachem trzysta tysięcy metrów sześciennych ziemi. Tam zaś na ósmej działce szykują rowek dla ekskawatorów.
Читать дальше