Zwłaszcza teraz, kiedy w odległości stu pięćdziesięciu metrów leżał szkielet jaszczura, zabitego bronią ludzką…
— Naczelniku, proszę oznaczyć przestrzeń do odsłonięcia! — rozległ się głos Starożyłowa. — Proszę wziąć pod uwagę, że granica eolicznych piasków ciągnie się ukośnie, przebiegając z północno-zachodu na południowy wschód. Bardziej na lewo wbija się klinem pasmo piasków pochodzenia rzecznego.
Profesor wszedł na pochyłość wykopu i długo coś obmyślał, wyliczając i patrząc na kawałek stepu, który ciągnął się do stóp góry.
— Może zrobimy kwadrat poczynając od tamtego słupa na prawo i kończąc tutaj?
— Wtedy lewy kąt zaczepi o piaski rzeczne — odpowiedział Starożyłow.
— Doskonale! Właśnie tego chcę, abyśmy przeszli brzegiem dawnego potoku. Obok miejsca, gdzie ongiś była woda… A więc zaczynamy odmierzać i ustawiać słupki. Czy macie przy sobie taśmówkę?
— Po co taśmówka? Odmierzymy krokami, nie skąp, naczelniku! Zdjęcia terenu zrobimy po wykopaniu.
— Postaram się nie skąpić — uśmiechnął się profesor na myśl o zapale współpracownika. — Zaczynamy. Proszę więc iść do tamtego pagórka… Chciałbym jeszcze dzisiaj zatelegrafować do profesora Szatrowa.
* * *
Na miejscu, gdzie przed dwunastu dniami Dawydow z pomocnikami odmierzał krokami pagórkowaty, porośnięty piołunem step, obecnie rozpościerał się ogromny, na dziewięć metrów głęboki wykop. Wicher kręcił w nim słupy kurzu, które unosiły się z wygładzonej mocno ubitej powierzchni kredowych piasków. Wzdłuż wschodniego skraju wgłębienia żółty kolor skał przechodził w szary, jakby stalowy. Starożyłow biegał tam i z powrotem wydając rozkazy zastępowi swoich pomocników, którzy przekopywali piasek i oczyszczali znalezione szkielety. Dawydow zawezwał z Moskwy wszystkich preparatorów Instytutu oraz czterech swoich aspirantów, odwołał, z budowy numer dwa, jednego naukowca. Trzydziestu robotników pod kierunkiem dziesięciu specjalistów zagłębiało się w pokłady piasków, zawierających kości, przesuwając się wciąż bliżej i bliżej ku granicy szarych skał, gdzie napotykali jedynie na odłamki kości i ogromne skamieniałe pnie iglastych drzew.
Słońce okrutnie prażyło z góry, piasek był gorący, ale ludzie nie zwracali na to uwagi, pochłonięci swoją pracą.
Dawydow opuścił się do leja i przystanął obok wielkiego skupiska kości, które zauważył jeszcze w wykopie. Tam znaleźli szkielety sześciu dinozaurów, których kości były pomieszane. W odległości sześćdziesięciu metrów na wschód został odnaleziony szkielet olbrzymiego drapieżnika, który leżał samotnie niedaleko granicy piasków rzecznych. Obok tego szkieletu znaleziono jeszcze trzy szkielety drapieżnych jaszczurów — mniej więcej wielkości psa. Dalej w całym leju niczego więcej nie znaleziono, nie było też przedziurawionych kości, przestrzelonych tajemniczą bronią. Dawydow z trwogą oglądał rozkopaną część leja, jak gdyby obliczał szanse, jakie mu jeszcze pozostały.
— Ilja Andrejewiczu, proszę zbliżyć się do nas — rozległ się głos Żeni. — Znaleźliśmy żółwia.
Dawydow odwrócił się i powoli poszedł w kierunku szkieletu drapieżnego dinosaura. Żenia z Michałem już drugi dzień odkopywali i oczyszczali ogromną głowę z otwartą paszczą, zapełnioną okropnymi, zagiętymi zębami. Żenia podniosła się na spotkanie profesora, zmarszczyła się od bólu w zdrętwiałych nogach, ale natychmiast uśmiechnęła się wesoło. Biała chusteczka podkreślała opaleniznę jej twarzy, na której błyszczały kropelki potu.
— Tutaj! — powiedziała Żenia wskazując w głąb jamy instrumentem, służącym do preparowania. — Żółw! Leży prawie zupełnie pod czaszką! Proszę do nas! — Dziewczyna lekko skoczyła na dół. — Oczyściłam pancerz żółwia — mówiła dalej Żenią. — Jest bardzo dziwny, o jakimś perłowym połysku, i rzeźba na pancerzu jest niezwykła.
Dawydow z trudem pochylił swoje masywne ciało w ciasnym rowie, zaglądając pod olbrzymią czaszkę drapieżnego dinozaura. Z wilgotnej i dlatego ciemniejszej skały wystawała mała kopuła o średnicy około dwudziestu centymetrów. Powierzchnia tej kopuły pokryta była ornamentem utworzonym z wgłębień i rowków, które zachowały ślady układu promienistego. Kolor kości był niezwykły — ciemnofioletowy, prawie czarny — i bardzo wyraźnie odbijał od białych kości czaszki dinozaura. Niezwykły był również perłowy połysk tej dziwnej, gładkiej, jakby polerowanej kości, która świeciła matowo w cieniu na dnie jamy.
Wszystko rozpłynęło się przed oczyma Dawydowa. Stękając zbliżył twarz do dziwnego znaleziska i zaczął z największą ostrożnością koniuszkami palców oczyszczać je z piasku. Profesor zauważył pomiędzy oddzielnymi kośćmi szew, który przechodził środkiem kopuły, i drugi, który przecinał ją w poprzek, bliżej jednego końca.
— Zawołajcie Starożyłowa, prędzej! — zawołał Dawydow podnosząc twarz nabiegłą krwią. — I robotników dawajcie!
Zdenerwowanie uczonego udzieliło się Żeni. Dźwięczny głos dziewczyny rozległ się ponad rozkopanymi piaskami. Starożyłow przybiegł błyskawicznie, jak się zdawało Dawydowowi, który był pogrążony w kontemplacji dziwnego przedmiotu.
Cierpliwie, powoli, delikatnie, profesor i jego współpracownik zaczęli usuwać skałę dookoła ciemnofioletowej kopułki. Z boku kość nie poszerzała się, ścianki kopuły stawały się pionowe i przybierały kształt nieprawidłowej, lekko ściśniętej półkuli. Dawydow, który oczyszczał swoją stronę, poczuł nagle, że igła preparatorska pogrążyła się w podatną miękkość piasku, jak gdyby w tym miejscu już nie było kości. Przez pewien czas profesor badał granice, aż wreszcie zdecydował się i obrotowym ruchem igły szybko rozsunął ziemię. Piasek zmieciono miękkim pędzlem. Dolny skraj kości był zaokrąglony i pogrubiony dwoma szerokimi łukami, które wcinały się w ścianę półkuli.
Z szerokiej piersi Dawydowa wyrwał się ryk, na dźwięk którego wszyscy współpracownicy drgnęli.
— Czaszka! Czaszka! — zaryczał profesor, śmiało wgłębiając w skałę swój instrument.
Rzeczywiście, oczyszczone z osadu skalnego ogromne, puste oczodoły zaznaczały się zupełnie wyraźnie. Dalej uwidoczniło się szerokie i wypukłe czoło.
Zagadkowa kopuła była po prostu górną częścią czaszki, podobnej do ludzkiej, nieco większej aniżeli u przeciętnego człowieka.
— Wreszcie wpadł w nasze ręce ten niebiański zwierz albo też człowiek! — z bezgranicznym zadowoleniem powiedział profesor, z wysiłkiem prostując się i pocierając skronie.
Poczuł zawrót głowy i ciężko osunął się na ścianę jamy. Starożyłow pośpiesznie schwycił profesora za łokieć, ale ten odsunął go niecierpliwie.
— Do dzieła! Przygotujcie duże pudło, watę, klej — czaszkę należy jak najszybciej wyjąć. Widocznie jest bardzo trwała. Szukajcie dalej, w głębi powinny być kości szkieletu, jego szkieletu! Niechaj robotnicy odsłaniają kolejno wszystkie skały. Szkielet dinozaura należy natychmiast rozłożyć i zabrać. Proszę przekopać wszystko — każdy centymetr przestrzeni. Cały piasek należy przesiać.
* * *
Szatrow szedł wzdłuż korytarza instytutu nie odpowiadając na przywitania napotkanych pracowników. Znalazł się obecnie przed tymi samymi drzwiami, przez które wchodził z pudłem Tao-Li przed dwoma i pół laty. Ale obecnie Szatrow nie przystanął u wejścia, nie uśmiechał się chytrze, myśląc o tym, jak oszołomi przyjaciela niespodziewanym przyjazdem. Z poważną, pełną skupienia twarzą wbiegł prosto do gabinetu.
Читать дальше