130
w wielkie Przymierze, tradycję jakiejś świętej umowy. A jej nigdy nie było - jedynie dobra wola po stronie silniejszych. Możecie w nią nie wierzyć, widzę, że nie wierzycie; ale powiedzcie w takim razie: co innego by nas powstrzymywało?
Więc nic nie jesteś w stanie zrobić?
Mogę wystosować apele o wycofanie się z niektórych przekształceń; ale to nigdy nie jest samodzielna decyzja, zmiany pogody są ubocznym efektem procesów, w które zaangażowana jest większość ludzkości - chociażoczywiście wy nie nazywacie jej już ludzkością. Są to kwestie wielkiej wagi; wam nie potrafię ich oczywiście opisaćnawet w przybliżeniu, niemniej dla nas znaczą bardzo dużo.Czy biegnąc na ratunek dziecku, patrzylibyście pod nogii omijali mrowiska? A jednak robimy, co w naszej mocy.
Wychodząc wieczorem przed namiot na ostatniego papierosa, komentowaliśmy negocjacje ponuro, choć bez przesadnego pesymizmu: Zielony Kraj od początku był Jo-naszem w brzuchu wieloryba, enklawą zdaną na łaskę wroga. Jedynie Daniel przemawiał ostrzej; ponieważ jednak wszyscy wiedzieliśmy, że jego słowa słyszą także Oni, braliśmy poprawkę na strategie negocjacyjne - może niesłusznie.
- Nie liczyłbym specjalnie na Ich wyrafinowanie -kręcił głową, wydmuchując dym. - Ani na instynkt samozachowawczy; chociaż, Bogiem a prawdą, instynkt Ich niepowstrzymuje, bo nie ma przed czym. Co właściwie mogłoby Im zagrozić? Popatrzcie, jak to było ze szczepem mar-sjańskim: tak się zapętlili, tak wewoluowali w nieskończoność, tak zachłannie się mnożyli, że aż planetę zniszczyli,
131
rozkawałkowali, i jedzą, liczą, przekształcają dalej. Jaka dla Nich różnica: próżnia, nie próżnia, planeta, nie planeta? Dlaczego my żyjemy tak, jak żyjemy? Żeby nie być niewolnikami procesu. Ale Oni właśnie nie potrafią się zatrzymać, muszą sprawdzać wszystkie ścieżki, i tak matematyczne konieczności kolejnych przemian pędzą Ich, głębiej i głębiej, przekształcenie za przekształceniem, bez końca, a sami nie wiedzą, co Ich czeka dwa kroki dalej, choćby i zagłada planety... Więc jaka tu litość dla nas? Tylko na przypadek możemy liczyć.
Prorokował tak monotonnym głosem, wpatrując się w ciemność i światła Targu, leniwie wciągając dym do płuc. Wszystko w nim zniechęcało do odpowiedzi, dyskusji: ton, postawa, wyraz twarzy.
Raz jednak nie zdołałem się powstrzymać.
Nigdy nie po-o-oznasz: c-z-e-go ch-c-cą, c-c-comuszą. Sam rozróżniasz? Jjjjjak ci wywywywróżę z Księ-życ-c-ca przyszłoć. To c-c-co? Czy O-oni sami ta-aką prze—przepowiednią, która mu-usi się spel-speł-spel...?
Więc jeszcze gorzej. Prawda?
A-ale w takim razie, ja-a-aka różnica? Wa-arto?
- No właśnie - mruknął, przydeptując niedopałek.Poczekałem, aż wróci do środka. Dawno już minęła
pora negocjacji, mogłem być pewien, że nikogo nie spotkam. Obejrzałem się: nikt też nie patrzył. Wszedłem do Krypty, drzwi były otwarte, zawsze są. Z każdym stopniem w dół szybciej biło mi serce, extensa instynktownie gotowała energię w czarnych mięśniach, księżyc w moim mózgu generował barokowe strachy. Minąłem przedsionek, byłem już w sali. Bezimienny siedział na pierwszym od
132
wejścia krześle, pił z wysokiej szklanki mleko (lub inny mlecznobiały płyn). Przelotnie zastanowiłem się, co chce mi w ten sposób dać do zrozumienia. Ale skoro nie potrafiłem odczytać znaku, prawdopodobnie taki właśnie był jego cel: moja konfuzja.
- Dobry wieczór - rzekł, otarłszy usta.
Nie pozwoliłem sobie na żadne uprzejmości, nie usiadłem nawet. Z miejsca:
Chcia-ciałbym, jeśli u-umierając, żeby cokokol-wiek bym mówił nie.
Ach. Nasze małe Przymierze. - Odstawił szklankę. - A jeśli jutro, wcale jeszcze nie umierając, przyjdziesz tu i odwołasz te słowa?
Nnie.
Ale jeśli. Albo starzejąc się, latami całymi. Dzisiajjesteś sobą, a wtedy nie będziesz? Jakże tak? - Uśmiechałsię przy tym lekko.
Prze-przecież wy w ten ssssposób. A ja nnie chcę.
Ale sam dowodziłeś, i słusznie: że to aksjomatytradycji, że trening kulturowy. Żeby odmówić, gdy możnażyć dalej - to dopiero nieludzkie. Co jest ważniejsze: człowiek czy społeczność? Co służy czemu?
- Nie chcę! Tto wła-a-aśnie wasza pu-pu-pu-apka.Wstał, podszedł do mnie. Był wyższy, niż sądziłem.
Zbliżył twarz do mojej; nie czułem oddechu, a powinienem był. Słowa nie płynęły z jego ust.
- Powiedz! Nie przejmuj się niczym! Powiedz! Ułóżwargi! Wystarczy!
Cofnąłem się o krok, extensa nastroszyła krzemowe pancerze.
133
- Nnigdy żadnego Przy-przymierza, pra-awda? Pra—a-awda?
Sięgnął ręką mojej głowy, rozczapierzając, zakrzywiając palce, jakby próbował wniknąć dłonią do wnętrza mej czaszki; odruchowo odchyliłem się i cofnąłem jeszcze dalej.
- W każdej chwili mógłbym konwertować waswszystkich - rzekł. - I podziękowalibyście mi potemszczerze. Myślisz, że potrzebna jest do tego wasza zgoda?Mózg to mózg. Parę sekund, tyle to trwa. Ale nie robię tego. Dlaczego? Dlaczego tego nie robimy?
Owego lata nareszcie zacisnąłem dłoń na Anomalii. Moje Palce ostrożnie zanurzały się w ciemnej chmurze, w jej kaszalotowym łbie, który połykał powoli - rok po roku - Drugą; podczas gdy reszta cielska, wężowo oplecionego dokoła Meduzy i nieskończenie długim ogonem sięgającego gdzieś ponad ekliptykę, puchła w ponadmiesięcz-nym rytmie, lecz w tak drobnych przyrostach (a właściwie
- redystrybucjach masy), że zupełnie nie do zauważenia,gdyby nie bezustanne komputacje księżycowego mózgu.
Palec za Palcem - półtoratonowe, samodzielne de-cyzyjnie sondy, nie włączone bezpośrednio do reprozyjne-go systemu nerwowego, lecz przesyłające dane do pająka w laserowych strzałach szumowo szyfrowanych pakietów
- Palec za Palcem wnikały stopniowo w obszary corazwiększego zagęszczenia Anomalii. Już na samej jej granicysondy otworzyły paszcze i poczęły trałować próżnię,
134
wchłaniając do wnętrza swych analitycznych jelit cały napotykany kosmiczny plankton. Po połknięciu był on sortowany podług masy, cząsteczki zbyt lekkie, by okazać się czymś ponad zwykłe „śmiecie próżni”, z miejsca wydalano, cząsteczki cięższe przesuwano głębiej we wnętrzności sondy. Tam następował ich rozkład.
Podniecenie przebiegło po cerebmm lunae szybszymi od światła falami, gdy Palce poczęły meldować o molekularnych konstruktach przypominających detektory redukcji kwantowych wykorzystywane do rejestracji efektu Reinsberga/Einsteina-Podolsky’ego-Rosena w ziarnach re-prozyjnych; o konstruktach znajdowanych tym częściej, im głębiej w Anomalię zanurzałem Palce, im bardziej ona dokoła nich gęstniała. Że owe detektory przypominały znaną księżycowi strukturę ziaren, nie oznaczało, iż były z nią identyczne - w istocie różnice przeważały, jasny był jedynie cel, funkcja aparatów atomomych; niejasne i niezrozumiałe pozostawały natomiast same zasady działania niektórych części anomalijnych ziaren tudzież innych jej niereprozyjnych konstruktów molekularnych. Myśl więc, która jako pierwsza pojawiła się w mojej głowie - że oto natknąłem się na pozostałości extensy któregoś z poprzedników Mistrza Bartłomieja - księżyc odrzucił od razu. Tak być nie mogło. Z każdym nowym pakietem danych rosła zresztą jego konfuzja, gdy natykał się na coraz to dziwniejsze i mniej prawdopodobne do otrzymania w „naturalnych” procesach chemicznych związki, ciężkie, skomplikowanej budowy cząsteczki. Obserwowałem ich zachowanie w otwartej próżni. Łączyły się, dzieliły, tworzyły polimerowe łańcuchy, samoorganizowały w ciągi potencjalnie nie-
Читать дальше