0 dłoń. Całował panie po rękach, kłaniając się szarmancko
1 śmiejąc głośno - lew salonowy i dusza towarzystwa.
Zuzanna obserwowała go z jawnym niedowierzaniem.
- Dziadku, czyś ty się przypadkiem podczas jednejz tych włóczęg nie zakochał? - spytała go któregoś popołudnia, gdyśmy łuskali na werandzie groch (obok chrapałLeon Senior, odsypiając noc - nigdy nie spał w nocy).
Mistrz Bartłomiej puścił do niej oko.
- Jakim sposobem? To ty nosisz moje serce w kieszeni.
Zawsze się łatwo rumieniła i, jak widać, nadal jej to nie przeszło.
125
Nie żartuj. Co ci się stało, mhm? Wyglądasz, jakbyzdjęli ci z ramion worek ziemniaków.
Znacznie więcej, dziecinko - westchnął -znacznie więcej.
Spojrzałem nań badawczo. Zuzanna musiała wychwycić to spojrzenie. Zapatrzyła się na Bartłomieja, marszcząc brwi, odstawiwszy misę z grochem.
- Extensa? - rzuciła.Bartłomiej wykrzywił się okrutnie.
Ojojoj, nie będę przecież rozpowiadać! - zirytowała się Zuzanna.
Sama rozumiesz, to delikatna sprawa.
Wiem.
Pa-pa-pamiętam, jak stawałaś przed Organami,kiedy byłaś ta-taka mała - pokazałem ręką. - Się oderwać. W ich śśśświetle. Za-zabierałem cię, już spałaś.Wszysss-ko się od u-u-u-u... od urzeczenia.
Ładne są - mruknęła, prawie zawstydzona.
Oho.
- Żadne oho, żadne oho. No, powiedz, dziadku!Wzruszył ramionami.
Skończyłem - rzekł. - Wszystko zbadane, opisane, sklasyfikowane. Spisałem Raport, jest w bibliotecew dworze, księga, o, taka gruba. Nie było dłużej potrzebyutrzymywać łącza, zatrofizowałem i odciąłem extensę. Niepowiem, żeby amputacja była bezbolesna, wyobrażasz sobie ten ból fantomowy - ale teraz jestem wolny.
W-w-wolny - powtórzyłem, próbując ułożyć sobie w głowie nowe hierarchie czasowe: przecież ja w istocie nigdy nie znałem Bartłomieja jako Bartłomieja, to od
126
T
początku, od samej nocy horroru, był Bartłomiej-plus—extensa.
A tak.
Znaczy - dociekała Zuzanna - teraz zacznieszsię starzeć?
Starzeję się bez względu na wszystko, to nie jesttak, że zyskujemy nieśmiertelność. Ale jeśli pytasz o tempo tego starzenia - no to nie, przecież z mojego ciała usunąć niczego nie jestem w stanie.
Zuzzza ocho-otę na eliksir mło-o-ości.
Najgorsza motywacja z możliwych - pokręcił głową Mistrz Bartłomiej. - To już lepiej od razu do Nich idź.
Oj, dajcie spokój - prychnęła. - Zresztą niewiem, czy bym chciała. Z tym workiem na plecach przez -ile? dwieście lat?
Różnie to bywa. U mnie akurat był to układ poczwórny, ponad miesiąc świetlny rozpiętości, więc ciągnęłosię bez końca. Ale on - jak wygląda to u ciebie?
Po raz pierwszy rozmawialiśmy o swoich extensach tak otwarcie. Być może Bartłomiejowi było łatwo, ponieważ zrzucił już z siebie to brzemię, mówił o przeszłości, a przede wszystkim - o czymś oddzielnym, nie o sobie; o jakimś martwym obiekcie. Ja jednak czułem zażenowanie. O pewne rzeczy nie powinno się pytać otwarcie, pytać w ogóle. Jakże upokarzające są podobne pornografie duszy!
Z oczyma opuszczonymi na palce łuskające groch próbowałem się osłonić:
-Jakoś po-o-owoli. Idzie.
- Ale ile jeszcze? Na pewno masz przybliżone obliczenia dla wersji optymistycznej i pesymistycznej.
127
Wła-a-aściwie do końca już. Zamykam obszar. Tylko ana-ana... liżą.
O! Dziesięć lat? Mniej?
Mo-oże.
Jeśli jakieś delikatne operacje na granicy zmysłów, to lepiej skorzystaj z komnaty deprywacji sensorycz-nej. - Tylko raz widziałem, jak sam Bartłomiej z niej korzystał, z owego pokoju puchnącego po wejściu delikwentamackami i wyroślami, aż człowiek zostaje całkowicie nimiobjęty, uniesiony w powietrze, zawieszony w uścisku miękkiej i prawie niewyczuwalnej w dotyku masy, ślepy, głuchy,odcięty od wszelkich zapachów, póki jedyną postrzeganąrzeczywistością nie pozostanie extensa; i nie ma już innych oczu, uszu, rąk i palców jak te mierzone kilometramizimnej ciemności. - W ogóle - zajrzyj tam wreszcie.Przydałoby się zająć ogrodem, przecież to ruina. I sad dziczeje. Co?
Wo-o-olę nie.
Na deprywację sensoryczną są inne sposoby -mruknął Leon Starszy, na co wszyscy obejrzeliśmy się naniego, przerywając wykonywane czynności. Leon nawetnie uniósł powiek, poprawił tylko ułożenie kikuta.
No-no-no! - zawołał Bartłomiej. - Długo takpodsłuchujemy?
Musiało mi coś wpaść w ucho, myślałem, żeo mnie mówicie.
Nie wiedziałam, że wuj w ogóle zna się na takichrzeczach.
Wuj się kiedyś znał na wielu dziwnych rzeczach- westchnął Leon - ale wujowi odechciało się znać. Wu-
128
ja nóżka boli. Przychodziły tu różne diabły i oferowały ją z powrotem, i cokolwiek innego by sobie wuj zażyczył; ale wuj, głupi, nie chciał. A przecie wystarczyłoby pojechać do pana Bartłomieja, pogadać o gwiazdach... Prawda?
Podczas mojej absencji zastępował mnie w Radzie Daniel, najpierw jedynie czasowo, potem już na stałe, a przynajmniej taki status zdobył w wyobrażeniu innych, co na jedno wychodziło. Rada była jednak strukturą nieformalną (nie istniały struktury formalne, wszelki formalizm stanowił już krok na drodze ku Państwu), nie posiadała z góry ustalonej liczby członków, nic więc nie stało na przeszkodzie memu powrotowi. I rzeczywiście, wystarczało mi pojawić się na kolejnym jej zebraniu, by zwyczaj wziął górę, włączyłem się do pracy jak gdyby nigdy nic.
Oprócz problemów z podziałem i dystrybucją „dóbr nadmiarowych”, które dobrze pamiętałem sprzed lat, Rada miała nowy orzech do zgryzienia: wschodni brzeg Zielonego Kraju zapadał się pod powierzchnię oceanu, interior szybko stepowiał, pogoda traciła na regularności i coraz mniejsza była korelacja wahań tempertury oraz ciśnienia z porami roku. Toczyły się w tej sprawie nieustające negocjacje z Ich przedstawicielem, lecz każde spotkanie w Krypcie zdawało się przebiegać według jednego i tego samego, fatalistycznego scenariusza.
- To nie są naturalne warunki - mówił ktoś z Rady. - Nie można w ten sposób prowadzić upraw, zwierzęta też źle to znoszą. Poza tym wymuszacie przeprowadzki, ludzie
129
porzucają domy, w których przychodzili na świat ich przodkowie.
Wszelkie niedogodności chętnie zrekompensujemy - odpowiadał Bezimienny.
Ale my nie chcemy uzależniać się od waszych podarunków bardziej, niż już jesteśmy uzależnieni!
Przykro mi.
Po prostu zostawcie Kraj w spokoju.
Jak wielokroć tłumaczyłem, fakt, że ich tu przedwami reprezentuję, nie oznacza, iż kontroluję moich braci.Wiecie przecież, że w istocie nikt nie posiada nad nimikontroli.
Tu już zaczynały się desperackie wyzwiska.
- Oszustwo! Kłamcy! Łamiecie Przymierze!Bezimienny wzdychał ciężko.
- Aż kim je zawieraliście? Czy kiedykolwiek twierdziłem, iż mówię w imieniu wszystkich? Zawsze byłanas zaledwie garstka - tych, którzy jeszcze w ogóle o waspamiętają, którzy zwracają uwagę na Zielony Kraj i -przez pamięć własnego pochodzenia, z bezinteresownejciekawości lub dla jakichś innych sentymentów - pomagają wam, chronią was, zgadzają się na wasze ograniczenia,przekonują innych ciekawskich, by zaniechali jawnych ingerencji. Oto i całe Przymierze: nasza - moja i przyjaciół- dobra wola. Że od początku, gdy byliśmy zaledwie eksperymentem, ekscentryczną mniejszością, i nawet potem,gdy wolność w Inwolwerencji wybrała większość ludzi, zawsze respektowaliśmy wasze prawo do życia, tak jak chcecie. Ale mówię tu o naszej suwerennej decyzji, którąwszakże wy, z pokolenia na pokolenie, zrytualizowaliście
Читать дальше