Nie chciała zostawić mnie samego we dworze. Pojechaliśmy na farmę rodzinną - która zawsze pozostanie dla
120
nas pierwszym skojarzeniem ze słowem „dom”. Akurat zastaliśmy tam Zuzannę. Dorosła kobieta - pod światło, z włosami skrytymi pod kapeluszem, prawie nieodróżnial-na od swojej matki. Nawet udało mi się niczego po sobie nie pokazać, kiedy się witaliśmy; najpierw tylko uścisnęła mi dłoń, ale zaraz, zawahawszy się jeno na ułamek sekundy, wpadła mi w ramiona. Widocznie rzeczywiście wracałem do siebie, bo w reakcji na ten gest obudził się pod moją czaszką Obserwator - podpowiedział słowa, zmanipulował wyraz twarzy, usztywnił ciało. Zuzanna też nie mogła oderwać ode mnie wzroku. Zaprowadziła mnie potem do wielkiego zwierciadła na piętrze, w buduarze ciotek bliź-niaczek. Patrząc na nasze odbicia, zrozumiałem, co miała na myśli: wyglądałem na jej brata, byłem zbyt młody, zwłaszcza teraz, po zgoleniu zarostu i obcięciu włosów. Zuzanna sprawiała wrażenie zafascynowanej tym fenomenem. - Chciałabyś tak? - uśmiechnąłem się krzywo. Odwróciła spojrzenie.
Była jednak zaciekawiona, nie potrafiła tego ukryć. Rozmowa z nią zawsze jakoś dryfowała w tym kierunku, a i żarty dotyczyły zazwyczaj mojego wieku. Czy była to zawiść, czy też naga ciekawość cudu? Dziecięce pogaduszki z ogrodu najwyraźniej nie zostały zapomniane; może zresztą je zapomniała - nie zmieniało to faktu, że myślała obecnie, jak myślała, i nie potrafiła odwrócić wektorów swych zainteresowań. Czyż miałem czynić z extensy mroczny sekret? Odpowiadałem, gdy pytała.
Jeździliśmy razem na pastwiska (ze względu na banitów nie należało podróżować samotnie). Spotykaliśmy ludzi ze wschodu, których nie znałem, pastuchów, wędrow-
121
nych rzemieślników, jeden z wielkich rodów Kraju przeniósł się niedawno z wybrzeża, ocean zatapiał skaliste równiny; Zuzanna przedstawiała mnie, na co oni szczerzyli się głupio. Z początku myślałem: no tak, znają historie o szalonym pustelniku. Ale pewnej wietrznej nocy zaszedł mnie przy ognisku głównego obozu młody człowiek i uścisnąwszy mocno prawicę, wyrecytował ni z tego, ni z owego, z dziecięcą szczerością w błękitnych oczach: - Zawsze pana podziwiałem. Zuzanna opowiadała nam tę historię tak często, że już właściwie przestaliśmy w pana wierzyć. Cieszę się, że pana spotkałem. - Co ona właściwie mogła im opowiadać, zachodziłem w głowę. Nie pamiętała przecież tej afery z bandytami, była zbyt mała. Musiała powtarzać już cudze opowieści. Tak rodzą się absurdalne legendy. Obserwator w ostatniej chwili powstrzymał mnie przed zapytaniem młodzieńca, ilu ja według niego tych koniokradów położyłem - tuzin może?
W nocy, pod gwiazdami, gdy wielki ogień palił w twarz, a zimny wiatr smagał plecy, symetria wrażeń wciskała mnie w extensę, aż prawie zapominałem człowieczego ciała. Neocortex powoli budził się do życia, wplatały się jego wielomilowe zwoje mózgowe w moje ścieżki neuro-nalne, jedno ziarno reprozyjne osadzone w dendrytowym rozdrożu otwierało drogę do biliona nowych nerwowodów, a każdy ukorzeniony w gigantycznych płatach struktury logicznej księżyca: nieskończone szeregi równoległych procesorów semiorganicznych. Same rozmiary owego mózgu - zaiste astronomiczne - stanowiłyby ograniczenie i spowolniały, komplikowały procesy myślowe, gdyby nie obfity posiew molekuł reprozyjnych, ostatniej nie wyko-
122
rzystanej partii z oryginalnego Ziarna, która weszła u jego zarania w czerwony las i rozprzestrzeniła się po całym neocorteksie wraz z rozrostem systemu korzeniowego lasu, tak, że i jego wewnętrzne procesy myślowe odbywały się z prędkościami ponadświetlnymi, przeskakując od modułu do modułu tysięcznymi bramkami reprozyjnymi. Skutki uboczne nie kazały długo na siebie czekać: zacząłem żyć w stanie permanentnego deja vu, rozciągniętej percepcji, niczego już nie poznawałem jako całkowitej nowości, w zaskoczeniu, wszystko sobie przypominałem. Nie naprawdę, ale nie potrafiłem się pozbyć takiej właśnie aury mentalnej. Wejście neocorteksu na ośrodki mowy spowodowało nawroty jąkania, a także wielkie trudności z przekładaniem myśli na gramatyczne konstrukcje językowe. Różne dziwne rzeczy rozkojarzały mnie do stanów prawie katatonicznych, zdarzało mi się zagapić na źdźbło trawy czy chmurę na niebie na kilkanaście, kilkadziesiąt minut, potem nie umiałem powiedzieć, co w nich właściwie tak mnie zafascynowało. No i były sny, sny, jakich nigdy dotąd nie miałem - to śnił księżyc Szóstej. Rozszarpywały mnie na strzępy, budziłem się na granicy histerii, mamroczący coś bez sensu, roztrzęsiony, nierzadko w moczu i ekskrementach, przez długą chwilę nie potrafiłem zapanować nad ciałem, ręce wykonywały absurdalne gesty - próby operacji na nie istniejących przedmiotach, extensa spazmowała w asynchronicznych kurczach, dygotały stopy, Oczy i Uszy obracały się ku urojonym źródłom promieniowania... Podświadomość księżyca była głęboka, ciemna, myśli gęste i tłuste, nieprzejrzyste, tonęło się jak w czarnym oleju. Obudzony, jeszcze przez chwilę czułem
123
tamte koszmary, ale im mocniej usiłowałem je sobie przypomnieć, ująć w znane terminy, zrozumieć - tym szybciej mi umykały; i pozostawał jedynie oleisty osad, warstwa czarnego mułu - na każdej myśli, każdym wrażeniu. Wiedziałem tylko, że bardzo bolało - tam, w snach księżyca.
Wszystko to jednak były skutki uboczne, podstawową bowiem funkcję i przeznaczenie neocorteksu stanowiły opis, analiza i wyjaśnienie fenomenu Anomalii. Rozciągała się amorficzną mgławicą niemal do orbity Trzeciej; a przecież sięgała także daleko poza płaszczyznę ekliptyki. Przesłaniała część tarczy Meduzy, owijając się wokół niej niczym dysk akrecyjny, znacznie jednak szersza i nie tak symetryczna, w rzucie pionowym daleka od kształtu spirali; stąd brały się owe nieregularne zmiany obserwowanej jasności i widma emisyjnego gwiazdy, które po raz pierwszy zwróciły uwagę astronomów na układ Meduzy. Linie ab-sorbcyjne w widmie elektromagnetycznym Anomalii sugerowały bynajmniej nie wodór i hel, lecz cięższe pierwiastki, aż po niestabilne transuranowce. Czułem na podniebieniu gorące promieniowanie pierwotne Anomalii, extensa otoczyła ją już pełnym okręgiem i teraz wychodziła kolejnymi peryferiami ku biegunom gwiazdy, nic więc nie mogło mi umknąć, rejestrowałem każdy skok natężenia ekspulsji cząstek elementarnych, a w tej części Anomalii, która przecinała system Meduzy, gotowało się zaiste jak w termojądrowym piecu, tylko ze śmigłymi neutrinami był problem, ale i te w wystarczającym procencie wyłapywał pancerny pająk próżni, i natychmiast wszystkie zebrane tak dane połykała księżycowa część mego mózgu, by od nowa przebudowywać i testować modele struktury wewnętrznej Anomalii.
124
Pająk schodził po wymuszonej orbicie coraz głębiej w studnię grawitacyjną Meduzy, przez orbitę Czwartej, a najdłuższe jego odnogi rautowały już ku formom samodzielnych sond, gotując Palce dla ostatecznego Dotyku.
Z wiosną wrócił Bartłomiej. Zajechał do nas którejś niedzieli razem z Pastorem; była to zresztą pierwsza wizyta Bartłomieja na farmie.
Wydał mi się jakiś odmłodniały, zdecydowanie bardziej energiczny - może po prostu dlatego, że nareszcie nie chodził w łatanych szlafrokach i workowatych spodniach ogrodowych. Ubierał się bowiem jak jeden z kowbojów z zachodnich rancz, nawet sumiaste wąsy zapuścił. Opalił się też mocno. Najbardziej jednak rzucała się w oczy zmiana postawy: prawie jakby nowy kręgosłup sobie sprawił. Wystarczyło, że przestał się garbić, by urósł
Читать дальше