- Kaї jej wrуciж. Nie ma sensu siк kryж.
Chen zastanawiaі siк dіuїsz№ chwilк - symfonia rozpкtaіa siк tymczasem niczym wiosenna burza - wreszcie skin№і gіow№.
Њciszyі muzykк, podszedі do stelaїy, zacz№і manipulowaж pokrкtіami. Kaszlnкіo, zatrzeszczaіo, zabuczaіo. - Moїe nie mуc odpowiedzieж - mrukn№і. Javier popijaі piwo i studiowaі wisz№c№ na przeciwlegіej њcianie pіaskorzeџbк z drewna. Przedstawiaіa smoka i jednoroїca. - S№ tu jednoroїce? - E, chyba nie. - A smoki? - Nie, teї nie sіyszaіem.
- Co siк staіo? - spytaіa Tanita przez gіoњniki.
- Porucznik Aproxymeo mуwi, їe HasWarT’wi siк gdzieњ teleportowaі. Wiкc raczej nie mamy co siк obawiaж bezpoњredniego ataku. Poza tym przydaіaby siк twoja interpretacja Dialogуw. Masz przy sobie karty?
- Nie. Sіuchaj, czy ty naprawdк s№dzisz, їe to bкdzie rozs№dne? Teleportowaі siк raz, moїe siк teleportowaж z powrotem.
- No tak, ale to moїe zawsze - a do kiedy bкdziesz siк kryж? Javier proponowaі go њcigaж i schwytaж, ale marne mamy na to szanse. Nie ma wyjњcia, tak czy owak bкdzie to nad nami wisieж jak miecz Damoklesa. Decyduj siк.
- Cholera. Cholera, cholera. Trzeba byіo nam posіaж dzieci do rodzicуw.
- Ano trzeba byіo.
- W ogуle powinniњmy byli wrуciж.
- Ja teї teraz strasznie zm№drzaіem.
- Sotte. Bкdziemy za rysк.
- Satheno.
Rozі№czyі siк.
- Jak to w ogуle siк staіo, їe Ack daіa wam pozwolenie na dzieci?
- Akurat daіa...! Aborcji nie mogіa rozkazaж, a њci№gaж nas za karк z powrotem i angaїowaж nowych ludzi siк jej nie opіacaіo. Ona jest psychiatra? Ona jest, a ioo oth, polityk i buchalter!
- Wydaje siк, їe nikt jej nie lubi. Dziwne. Jakoњ nie wygl№da mi na potwora. Gluck podejrzewa j№ o same najgorsze rzeczy. Sk№d siк to bierze?
- Siwowіosa babunia, hк? O, jeszcze j№ poznasz, jeszcze ci bokiem wyjdzie.
Chen z powrotem padі w fotel. Zerkn№і do kufla i wypiі resztк piwa. Ziewn№і.
- Spaж mi siк chce. Sotte, tak mi cykl wychodzi. Bкdziesz miaі oko na wszystko, satheno?
- Jasne.
Wkrуtce chrapanie Chena zagіuszyіo muzykк.
Aproxymeo spacerowaі po Chacie. Byіa jeszcze wiкksza, niї siк wydawaіa z zewn№trz. Bezpoњrednie przejњcia wiodіy z tyіu do obudowanych drewnem jam¬/¬jas¬kiс wchodz№cych gікboko w stok w№wozu. Nic tu nie byіo zamykane na klucz. To odludzie, przypomniaі sobie Javier, gуrskie ustronie; przez te wszystkie lata jeden KroMaDer siк tu przypl№taі. Nie ma siк czego obawiaж. Chenowie їyj№ tu jak na nieustaj№cych wakacjach. To znaczy - їyli. HasWarT’wi, HasWarT’wi... Wyszedі Aproxymeo przed Chatк, usiadі na іawie pod њcian№, w cieniu nawisu; wci№ї trwaі ten zіudny nibywieczуr - trwaж bкdzie wiecznie. Zapach... fioіki, trochк spalenizny, lekki posmak pleњni. Wiatru prawie nie byіo. Strumieс szumiaі pieni№c siк na biaіych kamieniach. Przez karminowe niebo szybowaіy jakieњ szerokoskrzydіe ptaki. Wielki pies wytruchtaі zza rogu Chaty, zbliїyі siк do Javiera, zacz№і go obw№chiwaж. No tak, przecieї Chenowie maj№ te wilczury. Jakїe siк one wabi№? Prуbowaі pogіaskaж psisko, ale pokazaіo zкby, zawarczaіo, uskoczyіo. Rzuciі urok. Ze skomleniem zіoїyіo mu іeb na kolanach. Pogіaskaі ciemn№ sierњж. Czary, czary, sіodka potкga zіudzeс. HaswarT’wi, Gdyby Siedem Sіoсc. Ale czy chciaіbyњ zostaж moim uczniem?Co by siк staіo, jeњliby wуwczas odpowiedziaі Javier magowi “tak”?
KOBIETA WRУЇY, DZIECKO LLOXIS
Na drewnianym stole wyciкtym z jednego pnia jakiegoњ gigantycznego drzewa rozіoїyіa swoj№ taliк. Stуі tkwiі wkopany w ziemiк przy zakrкcie strumienia, rosn№cy obok figlak ocieniaі tк piknikow№ instalacjк ruchom№ firank№ z drobnych, w№skich liњci.
- Nie ma oznak bliskiego niebezpieczeсstwa. Їadne arkasze nie pokazuj№ teї skupionej na nas czyjejњ zіej woli. Pustka. Bardzo niewiele powi№zaс. Spуjrz. Wiкkszoњж Dialogуw ma Klamrк. Coњ zostaіo zamkniкte, coњ zostaіo otwarte, to pocz№tek albo koniec, ale w kaїdym razie: niewiele powi№zaс.
- HasWarT’wi?
- Nie widzк. I znowu: to dobrze, czy џle?
- Wyczytasz coњ o szansach naszego powrotu?
- Brak powi№zaс, brak powi№zaс.
- Pamiкtaj, Javier, їe to nic nie znaczy - wtr№ciі siк Adam. - Ona czyta tylko arkasze, a jeњli coњ siк zdarzy niezapowiedziane, losowo, “z zewn№trz”, nie wynikaj№c z jakichњ jawnych czy ukrytych dіugookresowych trendуw, to nie ma moїliwoњci tego przewidzieж.
NaiChe, ktуra siedziaіa na kolanach matki i szeptaіa jej coњ we wіosy przez caіy czas operacji Dialogami, nagle zaњmiaіa siк, wskazaіa za strumieс, zeskoczyіa na ziemiк i przebiegіa na drugi jego brzeg. Aproxymeo obejrzaі siк za ni№. Tіumaczyіa coњ z przejкciem nagiemu chіopczykowi, s№dz№c po wzroњcie jej rуwieњnikowi; potem zaczкli siк z krzykiem goniж w cieniu skarpy, zaraz przyі№czyі siк do zabawy jeden z wilczurуw, szczekaj№c i machaj№c ogonem. Aproxymeo zamrugaі. Ten chіopczyk to nie byі RoChe, synek Chenуw, уw blondynek, ktуry obserwowaі byі ze skrzyni przerzut - to byіo jakieњ inne dziecko.
- Kto to jest?
- Kto?
- Ten maіy. Wy macie przecieї tylko dwoje dzieci, prawda?
- Nie, nie, troje. To Yas.
- Yas? To ten, co parк lat temu umarі na њciњlicк, xa? No to on przecieї nie їyje!
- Aha.
Spojrzaі ponownie na lloxar dziecka. Czy z wygl№du rуїniі siк YasChe czymkolwiek od swojej їywej siostry? Chyba nie, w kaїdym razie nie sposуb stwierdziж tego z caі№ pewnoњci№ z tej odlegіoњci. Z encyklopedii Doliny wiedziaі, їe lloxar zawsze s№ nagie, przedmioty nieoїywione nie maj№ wstкpu na Drug№ Stronк. I їe upіyw czasu nie dotyka ich “fizycznoњci”: nie dorastaj№, nie zmieniaj№ siк. Ale wiedziaі rуwnieї, їe ich manifestacje, zarуwno subiektywne, jak intersubiektywne, podlegaj№ znacznej gradacji pod wzglкdem przystawalnoњci do zmysіуw їywych. Lloxar moїe byж jedynie gіosem, moїe byж jedynie dotykiem, lub blad№ zjaw№, cieniem w cieniu, lub quasi-omamem, doњwiadczanym wyі№cznie przez ciebie i nikogo innego. St№d nie funkcjonowaіo na Raavie pojкcie “wa¬ria¬ta” jako osoby zachowuj№cej siк dziwnie, mуwi№cej do siebie samej, walcz№cej z powietrzem, uciekaj№cej przed niewidzialnym - poniewaї wszystkie tego typu zachowania mieњciіy siк w kategorii caіkowicie racjonalnych reakcji na subiektywne manifestacje lloxar. Gluck wyprowadziі nawet teoriк lloxar jako umysіowych pasoїytуw, wкdrownych zawirowaс EEG. Czy lloxar w ogуle istnieje, gdy nikt їywy nie doњwiadcza, choжby czкњciowo, jego obecnoњci? Czy caіe to їycie po њmierci nie stanowi po prostu jednej wielkiej choroby mуzgуw Raavaсczykуw? W swej najradykalniejszej wersji teoria ta zmieniaіa siк w nieweryfikowaln№ metafizykк. Czy drzewa wci№ї szumi№, gdy nikt nie sіyszy ich szumu? (Jaki jest dџwiкk wydawany przez jedn№ klaszcz№c№ dіoс?)
- Tu go pochowaliњcie?
- Mhm?
- Yasa. Gdzie jest jego grуb?
Adam spojrzaі dziwnie na Javiera.
- Nie ma grobu.
Straszna myњl przemknкіa przez gіowк Aproxymeo: czy oni go zjedli? czy zjedli ciaіo wіasnego syna? Ale nie, przecieї to absurd. Grobu nie ma, bo YasChe lloxis, co zatem leїaіoby w grobie? - nie on, nie on; miкso, zgnilizna, їarcie dla robakуw, proch i pyі.
- Raava ciк poіknie, Javier - mruczy Tanita, stukaj№c krуtkim paznokciem w jeden z Dialogуw. - Bo jeњli chodzi o ciebie samego, arkasze mуwi№ o wielu silnych zwi№zkach. Najwyraџniej nieprкdko wrуcisz na Ziemiк. Jeњli wrуcisz w ogуle.
Читать дальше