Pożegnał się i odszedł zatopiony we własnych ponurych myślach. Zamknęła za nim bramę. Jeszcze przez chwilę, patrząc przez okienko, odprowadzała go wzrokiem. Widziała, że przez te dwa lata bardzo się zestarzał i przygarbił. Słyszała, że jego żona choruje na gruźlicę. Nie było możliwości wysłania jej do sanatorium, w dodatku Wiśniewski bał się, że choroba może przenieść się na dzieci.
Rachela wróciła do szorowania podłogi, ale myśli w jej głowie nie chciały się uspokoić. Galopowały, jakby słowa doktora odbijały się echem. Uciec? Ukryć się? Pomyślała o służącej aptekarzostwa. Bratnia dusza, ale przecież nie przechowa jej, bo niby jak i gdzie. Pod łóżkiem? Sama żyje kątem w pokoiku za kuchnią. Gdyby tak pogadać z jakimiś chłopami, znaleźć gospodarstwo leżące na uboczu... Niemcy mają ją wprawdzie w ewidencji, ale gdy zniknie, czy będą szukać? Trzeba naradzić się z Kaśką, jest miejscowa, może zna kogoś. Tylko warto by mieć trochę pieniędzy. Jesień, nie ma dużo roboty w gospodarstwie, ale przecież może pomóc przy lnie, przy wełnie, oporządzać zwierzęta... Dodatkowa para rąk do pracy w zamian za kąt do spania i jedzenie. Umie przecież pracować. Gorzej, że nie bardzo ma się w co ubrać...
Uporała się wreszcie z korytarzem, przetarła jeszcze schody. Bergerowa siedziała w swoim pokoju, słuchała patefonu, zatopiona we własnych ponurych myślach. Najwyraźniej nie miała dla małej służącej żadnych nowych zadań. Rachela przyniosła sobie kłębek włóczki i szydełko. W salonie przy ciepłym piecu zebrali się przesiedleńcy. Usiadła w kąciku, stąd nikt jej nie wyganiał... Zabrała się za robótkę. Na zimę przydadzą się grube skarpety, rękawice i szalik. Zaczęła od skarpet, a jednym uchem łowiła, o czym rozmawiają mężczyźni.
– Gospodarka niemiecka, drogi panie Rosenblum, już dziś musi dusić się z braku wykwalifikowanych pracowników – dowodził inżynier. – Pomyśl pan, proszę, jak poważny odsetek fachowców po szkołach technicznych wcielono do wojska i posłano na front wschodni. To przecież miliony ludzi zabranych wprost z fabrycznych hal i warsztatów... O nie, ja tam jestem spokojny. Każdy Żyd, który cokolwiek umie, niebawem będzie dla Niemców na wagę złota.
– Apfelbaum, pan sam wierzysz w to, co pan mówisz? Jakoś na Podolu i Wołyniu, zamiast naszych cenić na wagę złota, wystrzelano całe wsie i miasteczka, a trupy pogrzebano po lasach...
– Panie magistrze, proszę wziąć poprawkę na to, że proste wiejskie Żydki po sześciu klasach szkoły podstawowej nie posiadają kwalifikacji technicznych do obsługi najprostszej obrabiarki. – Inżynier wydął wargi z pogardą. – Oni nawet do łopaty się nie nadają.
– Pan się rozejrzyj wokoło. Tu też, jak pan mówisz, proste wiejskie Żydki, a wokół rynku ilu krawców i szewców. Tam we wschodnich województwach myślisz pan, że jest inaczej? Tu po wioskach Żyd to rzemieślnik, szynkarz, sklepikarz, lichwiarz. Wykształceni też się trafiają. Czasem nauczyciel, czasem felczer. Armia potrzebuje i butów, i mundurów. A jednak pod mur posłano wszystkich. Kowali, krawców i szewców. A nawet jeśli dojdą do wniosku, że przemysł nas potrzebuje, jak pan to sobie wyobrażasz? Ci, którzy faktycznie będą użyteczni, może dostaną pryczę w obozie i miskę zupy. Ale ich kobiety i dzieci pójdą pod mur. Niemcy są praktyczni. Żaden interes karmić tych, z których niewiele jest pożytku. Źle to wszystko wróży, oj, źle.
– Idę o zakład, że jeszcze trochę i nie będą patrzyli, kto Żyd, a kto Niemiec, tylko kto ma dyplom inżyniera, a kto nie! Zdrowy rozsądek zwycięży. Choćby mieli oszukiwać swojego Führera.
– A ja myślę, że będzie odwrotnie – burknął milczący dotąd były wykładowca lubelskiej jesziwy. – Uczonych Żydów wybiją bez litości, bo jeszcze byśmy niewolników zagrzewali do buntu. Ale prostaczków Hitler wykorzysta do ciężkich i niewdzięcznych robót, jak sypanie grobli czy budowa dróg. Tylko robić będą, aż wreszcie zdechną przy robocie. I rzeczywiście pewnie będzie za to prycza i miska zupy, ale nie liczmy, że naleją jej po brzegi. Szewcy może i najdłużej przeżyją. Potrzebni będą, by robić buty dla jego wojska. Kłopot prawdziwy w tym, że żaden z nas szewcem ani krawcem jakoś nie jest!
– Szewcy z Kresów niby co? A pod ścianę poszli. Gorsi byli od tych z Kongresówki? – odgryzł się inżynier.
– Nie wiemy, czy tam na wschodzie wszystkich pozabijano – odbił piłeczkę magister. – W ogóle wiemy tyle co nic. Plotki, wieści przekazywane z ust do ust. Dla nas konkretem jest to, co widzimy wokoło. A widzimy, że źle się dzieje. W Chełmie przesiedlają Żydów w jedno miejsce. Mówi się, że będzie tam getto jak w Lublinie i innych miastach.
– To pan masz wieści spóźnione o wiele miesięcy. Tam już jest getto. I obóz dla jeńców sowieckich. A więzienie ponoć pęka w szwach. I powiadają, że w lesie Borek rozstrzeliwują co i rusz więźniów. A część Żydów z getta wysyłają gdzieś pociągami i nikt nie wraca... Tyle powiem, że my tu jak u Pana Boga za piecem – burknął wykładowca.
– Powiedz to pan tym, których synów zabrali wiosną do budowy linii kolejowej. Wzięli zdrowych, silnych chłopaków, a po dwóch miesiącach zjawiły się wycieńczone, chore, poranione kaleki. Kilkunastu w ogóle nie wróciło, bo wykończyli ich pracą ponad siły. Powiedz pan to naszemu gospodarzowi. Córkę zastrzelili na jego oczach! Ten Kurtz to kawał bydlęcia, prawdziwego bydlęcia! Wilk, a nie człowiek... – wybuchnął magister.
– Swoją drogą, wilki w czasie wojny zawsze się mnożą jak oszalałe... Szczęście prawdziwe, że tu lasy marne i nie ma problemów z tym zębatym ścierwem – westchnął Apfelbaum.
– Wilki w lasach to akurat najmniejszy z naszych kłopotów – wzruszył ramionami Rosenblum. – Pan lepiej pomyśl, jak przyjdzie co do czego, czy masz pan dość siły, by dźwigać stalowe szyny i dębowe podkłady kolejowe!
Rachela westchnęła cicho. Liczyła, że czegoś się dowie, ale podsłuchiwana rozmowa była jałowa i nudna... Jak dwadzieścia czy trzydzieści innych, które podsłuchała wcześniej.
Oni niczego nie wiedzą, rozmyślała. Na plotkach i pogłoskach budują sobie teorie, snują przypuszczenia... Przelewanie z pustego w próżne... Będą siedzieli i gadali, aż przyjdą Niemcy i wszystkich nas zabiją albo w najlepszym razie zabiorą do getta czy obozu pracy.
Zwinęła robótkę i cicho wymknęła się do holu. Z kuchni dobiegało mamrotanie kupcowej. Rachela pociągnęła nosem. Pachniało żurkiem. Ssanie w żołądku stało się jeszcze bardziej dokuczliwe... Wślizgnęła się do pomieszczenia.
Bergerowa stała przy garnku. Obrzuciła służącą niechętnym spojrzeniem, ale sięgnęła po chochelkę, nalała dziewczynie miskę wodnistej zupy i położyła obok pajdę chleba, jeszcze cieńszą niż wczoraj.
– Pani? – dygnęła Rachela. – Czy mogłabym dostać coś z zaległych wypłat?
– Ty głupia! Co? Nie zauważyła, że jest wojna? – prychnęła gospodyni. – Żreć dostajesz i jeszcze ci mało? Nie podoba się, to won.
Dziewczyna skinęła potulnie głową. Jeść, owszem, dawali. Wyskrobki z dna garnka, czasem trochę chleba... Gdyby nie dokupywała sobie mąki, nie gotowała klusek i nie piekła podpłomyków, dawno by już osłabła z głodu.
– Pożytku z ciebie prawie żadnego – fuknęła gospodyni. – Jak pozmywasz po obiedzie, to idź dziedziniec zamieć!
– Tak, proszę pani.
Przed wojną zawsze było coś do roboty. Sprzątała cały wielki dom. Pomagała w kuchni. Przędła wełnę. Teraz większa część budynku została zajęta przez przesiedleńców, w kuchni Bergerowa wolała rządzić się sama, wełny prawie nie miała. Berger dawniej był fanatykiem, jeśli chodzi o elegancki wygląd, przebierał się nawet trzy razy dziennie. Rachela nieustannie prała koszule, prasowała... Teraz gospodarz całymi tygodniami siedział na łóżku w szlafmycy, niezdolny z własnej woli wstać i ubrać się jak człowiek.
Читать дальше