– Tak... Chyba masz rację – potwierdziłem. – Być może rzeczywiście mam takiego wroga.
– Wiesz, kto to może być?
– Nie.
Patrzył na mnie badawczo długą chwilę. I chyba uwierzył. Zresztą mówiłem zupełnie szczerze. Nie miałem pojęcia, kto próbował mi podłożyć tę świnię.
– A moim zdaniem to może się wiązać ze znalezionym fiacikiem, teczką i trupem Amerykańca – powiedział wreszcie. – Dla obcego wywiadu wywalenie w błoto kilku tysiączków na takiego robota to tyle, co splunąć.
– No niby jak? – zirytowałem się. – Chociaż, z drugiej strony... Hmm... Ewentualnie mogę to przyjąć jako jedną z teorii. Powiedz mi lepiej, co zrobicie z Izaurą? – zapytałem.
– Z Iz... aaaa... Nadałeś jej imię?!
– A nie wolno?
Spojrzał na mnie jakoś bardzo dziwnie.
– Przez określony przepisami czas zostanie w magazynie dowodów rzeczowych – wyjaśnił. – A co? Chcesz ją odzyskać, zakuć w kajdany i zamknąć w piwnicy?
Zamyśliłem się na chwilę.
– Chyba nie. Skoro nie jest od Marty... Chociaż z drugiej strony...
Muszę przyznać, że w słowach mojego przyjaciela było coś inspirującego. W piwnicy miałem niedużą wnękę. Można by wstawić kratę. Posadzić lalę na drewnianym zydelku... Albo upozować ją w bardziej dramatycznej pozie. Do tego blaszana parasza. I ze trzy wypchane szczury dla towarzystwa... Kolesie, którzy mi podłożyli Izaurę, pewnie niewąsko by się zdziwili, gdyby odpalili kamerę i zobaczyli taki obrazek. Tylko musiałbym naprzeciwko lalki ustawić lustro.
– Robert, obudź się! Przestań tak odlatywać, cholerny autystyku! Ja pierniczę! Nie ćpasz, a co chwila łapiesz fazy... Ja cię przesłuchuję, a ty nagle się zawieszasz i tylko gapisz w ścianę z miną, jakbyś film oglądał!
– Wyobraziłem sobie taki jeden scenariusz – wyjaśniłem.
– Dobra. Skup się teraz i żadnych dygresji. Jeszcze jedna sprawa. I o tym właśnie chciałem z tobą gadać po przyjacielsku i przy kawie. Nie znalazłeś przypadkiem tej teczki?
– Odbyłem coś w rodzaju wizji lokalnej. Efekty zerowe. Wedle mojej wiedzy odnalezienie tego jest niemożliwe – powiedziałem. – Przejechałem kilka razy trasę od Modlina do wioski. Żadnych pomysłów. Żadnego śladu. Potrzebuję więcej danych.
Zmarszczył brwi.
– Dziś koło południa zaginiona teczka nieoczekiwanie wypłynęła – odezwał się poważnym tonem. – Nie miałeś z tym nic wspólnego?
– Nic a nic. – Pokręciłem głową. – Jakbym ją znalazł, tobym się nie wygłupiał, tylko przekazał panu majorowi albo tobie, z przyczyn patriotycznych, no i licząc, że czynsz za najbliższe dwa, może trzy miesiące pokryję sobie z nagrody za jej odszukanie...
– Ktoś przyniósł ją do redakcji jednego z czasopism historycznych – wyjaśnił Piotrek. – A ci od razu wysmarowali o tym artykuł i siepnęli w net. Kontrwywiad pracuje nad nimi, ale zasłaniają się tajemnicą dziennikarską. Myślałem, że może liczyłeś, iż pieniądze z redakcji pokryją czynsz przez pół roku.
– Niemal cały dzień spędziłem w Bibliotece Narodowej. Można sprawdzić na nagraniach z monitoringu.
– Ja tam ci wierzę na słowo. – Wzruszył ramionami. – Może i jesteś kompletnym świrem, ale nie kłamiesz.
– A co było w tej teczce? – zaciekawiłem się. – Faktycznie kwity na Kiszczaka i Jaruzela?
– Nie. Dane wywiadowcze. Grubachny plik kserokopii. Wykazy, gdzie w Polsce Ruscy trzymali zapasy broni chemicznej. Bardzo ciekawa rzecz, ale raczej dla historyków badających okres zimnej wojny. Oczywiście Ruscy, jak przeczytają, że to ujawniono, kota dostaną, bo oficjalnie niczego takiego nie mieli i u sojuszników też rzekomo nic nie składowali... A tu jest czarno na białym iperyt i temu podobne w ilościach takich, że pół Europy by wytruł. Zresztą doczytasz sobie, bo na witrynie internetowej gazety już to wisi. Martwi mnie tylko, czy ten podsłuch w lali i pluskwy w aucie nie są prezentem od naszych starszych braci z Moskwy.
– Ktoś mi coś podczepił w samochodzie?
– Jak już cię skuli i zapuszkowali, chłopaki rutynowo sprawdzili twoje auto. Swoją drogą, z tym pojazdem możesz się już pożegnać.
– Co się z nim stało!?
– Kazałem im wpisać do protokołu, że uległ nieodwracalnym uszkodzeniom podczas transportu do laboratorium. I jedzie na złomowisko.
– To dobry wóz – zaprotestowałem nieśmiało. – Opel ascona, teraz się takich nie produkuje...
– Od trzydziestu lat się takich nie produkuje. To dla twojego dobra. I rypnij się w dekiel na przyszłość! Żeby takim szmelcem jeździć! A kolesia, który podbił przegląd techniczny, to już sobie oddzielnie chłopaki z drogówki powieszą za jaja. Dobra. Podpiszesz i protokół, i oświadczenie, że zostałeś pouczony o naganności swoich czynów i zobowiązujesz się dobrowolnie poddać karze, to znaczy pokryć mandaty, grzywny oraz koszty poszukiwań. – Wygrzebał z szuflady odpowiedni papier.
– Tu, gdzie wykropkowane?
Nim nocnymi autobusami dotelepałem się do domu, była prawie druga. Mieszkanie bez Izaury wydało mi się jakieś puste. Pomyślałem o siostrze Piotrka. Fajna dziewczyna. A Marta? Marta już raczej nie wróci... Skoro to nie ona przysłała tę lalę, to pewnie już nawet o mnie nie myśli...
*
Zjadłem śniadanie i zbierałem się właśnie, żeby jechać do Centralnej Biblioteki Wojskowej, gdy zadzwoniła komórka. Po głosie poznałem majora.
– Panie Robercie, sprawa jest dużo poważniejsza, niż początkowo sądził pański przyjaciel – zaczął bez wstępów.
– A konkretnie? – zaniepokoiłem się.
– To silikonowe cudo, które był pan łaskaw zrzucić z mostu... No cóż, trochę to w nocy rozbebeszyliśmy... To nie był zwykły podsłuch. Jest naszpikowana elektroniką, i to wysokiej klasy. Sześć kamer, bardzo czułe mikrofony, urządzenia rejestrujące obraz, jaki miał pan na monitorze komputera... To wszystko zasilane tak zwanymi wiecznymi bateriami, niczym na stacji kosmicznej.
– Tymi ogniwami opartymi na rozpadzie pierwiastków promieniotwórczych?
– Dokładnie tak. Wszystkie urządzenia mogły działać autonomicznie przez co najmniej kilka miesięcy.
– Czyli wiedzieli o wszystkim, co robię. Nie tylko, że chodzę po mieszkaniu w slipkach, dolewam wino do herbaty i gadam sam do siebie, ale też z kim rozmawiam przez telefon, do kogo piszę mejle i tak dalej?
– Tak. Teraz pan musi określić, czy wiedza, którą zdobyli, jest dla pana groźna...
– Podłożyli mi to coś wkrótce po tym, jak znalazłem zatopione auto. To może oznaczać, że był jakiś przeciek. Nie chciałbym tu obrazić pana ani pańskich kolegów...
– Mamy u siebie kretów – przyznał niechętnie.
– Ruscy sądzili, że szukam dla was teczki albo że ją znalazłem, wyciągając auto z bagna. Co więcej, czy mogli podejrzewać, że to ja dostarczyłem ją tamtej redakcji?
– Tak.
– Zatem lala powinna dostarczyć mi alibi. Gadałem dużo sam do siebie, co sądzę o tej sprawie. Jeśli podsłuchiwała, a do tego była w stanie sczytywać, co robię na komputerze i tak dalej, to wiedzą, że poza znalezieniem auta nie mam z tą sprawą kompletnie nic wspólnego. Moja chata z kraja. – Odetchnąłem z ulgą.
– Jest jeden problem. Z tego, co zdołaliśmy ustalić, lalka zbierała i zapisywała całe gigabajty informacji, ale nie przekazywała ich dalej, bo zrobiło się zwarcie na wewnętrznym mikroporcie i antena nadawcza uległa uszkodzeniu. Mają zatem swoje domysły i wiedzą zapewne, że wywalił pan urządzenie z domu. Ale to wszystko.
– Jak pan myśli, czy grozi mi jakieś niebezpieczeństwo?
Читать дальше