– Owszem. Powiem wprost. W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym ósmym roku zaginął w Polsce szpieg z CIA. I to jego pan znalazł. Badania DNA potwierdziły tożsamość.
– Na tylnej szybie auta widniały uszkodzenia, które mogły być przestrzelinami.
– Owszem. Strzelano do niego. Dostał w ramię. Mimo to, wykrwawiając się, przejechał jeszcze spory kawałek. Sądząc po śladach na pojeździe, dogonili go w końcu i zepchnęli z drogi. Auto wpadło w bagno i zatonęło. Zapewne po zakończeniu śledztwa odeślemy ciało do USA. Może się pan spodziewać podziękowań ze strony ich ambasady.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Czyli miał teczkę z jakimiś materiałami, które nawet po latach rozpuszczania się w błocie są cenne... Nie widziałem w środku niczego podobnego. Zresztą nie płukaliśmy szlamu, który zaległ wewnątrz. A było go tam z pół tony.
– My to sprawdziliśmy. Wypłukaliśmy całe auto. Sprawdziliśmy oczywiście bagażnik i inne skrytki. Teczki nie ma. A bardzo by się przydała, bo nasi sojusznicy ze Stanów obiecali nam to i owo, jeśli ją znajdziemy. Swoją drogą, zanim im ją oddamy, też chętnie zajrzymy do środka... No i są jeszcze tamci. Lepiej, żeby nie chapnęli materiałów, bo mogą z tego wyniknąć rozmaite problemy.
– Znaczy fałszywi policjanci nie są ani od panów, ani z CIA? Poruszyłem gniazdo os...
– Owszem.
Westchnąłem ciężko.
– Jakie materiały szpiegowskie mogą być ważne po czterdziestu latach? – zirytował się Piotrek. – Rozumiem, że wtedy była zimna wojna, ruskie głowice atomowe przechowywane na naszym terenie i tak dalej. Ale dziś?
– Ci nasi amerykańscy koledzy po fachu zasugerowali, że może chodzić o tak zwane matrioszki. Zabity przy tym grzebał. Wtórniki... Słyszał pan o tym?
Kiwnąłem głową.
– Wiem, co to jest matrioszka. – Piotrek rozłożył ręce. – Skoro mówimy o szpiegostwie, zapewne coś ukrytego w czymś innym, ale nie mam pojęcia...
– Chodzi o ludzi z fałszywą tożsamością – wyjaśniłem mu. – A dokładniej, ich tożsamość jest prawdziwa, tylko że nie należy do nich. Po wybuchu wojny na terenie zajętym przez ZSRR znalazły się trzy miliony Polaków. Było tam też już wcześniej około miliona ludzi polskiego pochodzenia. Ruscy wykorzystali okazję i porobili podmiany. Oryginał szedł do piachu, a jego miejsce zajmował agent NKWD.
– Już w chwili, gdy generał Anders wyprowadzał polską armię i cywilów ze Związku Sowieckiego, miał w tej rzeszy ludzkiej co najmniej kilkadziesiąt „wtórników” – podjął facet z kontrwywiadu. – Potem do Polski wkroczyła Armia Czerwona i LWP. Całkowicie oficjalnie w szeregach polskiego wojska służyło ponad dwadzieścia tysięcy sowieckich oficerów. Ale obok nich tkwiły takie drobne pluskiewki, z pozoru Polacy, a w rzeczywistości agentura. Czasem było i tak, że dowódcy oddziałów podlegali służbowo swoim zastępcom. Ponadto nastąpiła repatriacja i znowu w nieprzebranej rzeszy łatwo było ukryć ludzi udających kogoś innego. Zwłaszcza łatwo to szło, jeśli wszyscy bliscy krewni zginęli albo rozproszyli się po świecie.
– Powiadają, że Jaruzelski został podmieniony na Ałtaju. I że Kiszczak, choć teoretycznie i Polak, i ateista, właśnie z tego powodu został pochowany na cmentarzu prawosławnym na Woli – dodałem.
– Wierzchołek prawdziwej góry lodowej – mruknął niepozorny.
– Jest ich więcej? A może jeszcze ich dzieci i wnuki? – zasępił się Piotrek.
– Tak. Jest ich więcej – powiedział oficer i zrobił minę sugerującą, żebyśmy nie drążyli tematu.
– Zatem ruscy szpiedzy szukają materiałów, które wykradł im amerykański szpieg... Dlaczego nie przyszli do mnie w przebraniach zapytać o teczkę? – zaciekawiłem się.
– Prawdopodobnie uznali, że to zbyt ryzykowne. W ich ocenie jest pan zapewne zbyt bystry, panie Robercie.
– To chyba miło, że mnie doceniają – zakpiłem. – A co dalej? – zapytałem. – Może powinienem skombinować jakąś utytłaną błotem teczkę i wam tu przynieść, żeby myśleli, że miałem poszukiwany fant i oddałem?
– To całkiem niegłupi plan – mruknął. – Ale raczej się na to nie nabiorą.
– Czego zatem kontrwywiad oczekuje ode mnie?
– Sytuacja jest delikatna i prawdopodobnie także niebezpieczna, ale gdybyśmy mogli prosić... Odwołuję się tu do pańskiego patriotyzmu i troski o nasz kraj... – kluczył wyraźnie.
– Innymi słowy, mam wam znaleźć teczkę tego zabitego czterdzieści lat temu szpiega – postanowiłem przejść do konkretów.
Uniósł brwi, jakby z uznaniem, i skinął głową.
– Dlaczego ja?
– Bo nasi ludzie sobie z tym nie poradzili. A pan ma opinię prawdziwego cudotwórcy. Pewne dane, zebrane kanałami oficjalnymi, i pogłoski, które zgromadziliśmy ze źródeł nieoficjalnych, zdają się to potwierdzać.
– Załóżmy, że przyjmę to zlecenie...
– Znamy pańskie stawki i posiadamy fundusz operacyjny...
– Chciałem raczej zapytać, czy mają panowie jakieś informacje, które mogą być dla mnie przydatne.
Westchnął i zasępił się wyraźnie.
– Zabity prawdopodobnie wracał do Warszawy po spotkaniu z kontaktem. Cztery miesiące po jego zaginięciu z wyroku sądu wojskowego rozstrzelano oficera LWP. Sądzono go pod zarzutem szpiegostwa. Nie wiemy, czy sprawy się łączą, bo w aktach są poważne luki. Ale tak nam się wydaje. Skazany służył wcześniej jako oficer łącznikowy między LWP a stacjonującymi u nas jednostkami sowieckimi. Zajmował się transportem i logistyką. Potem został przeniesiony do sztabu w Modlinie. Teczka personalna i teczka służby zostały usunięte z akt jeszcze w czasie procesu. Amerykanie też nie wiedzą, z kim się spotkał ich człowiek ani gdzie. Albo raczej doskonale wiedzą, ale nie powiedzą. Pasuje jednak ten Modlin i daty też są dość zbieżne. To wszystko.
– To tyle, co nic... – zauważył Piotrek.
– Mogę nad tym pomyśleć, ale sprawa zdaje się nie do ugryzienia – dodałem.
– Jeśli tylko pozyskamy jakiekolwiek dodatkowe dane, natychmiast je panu przekażemy – zapewnił major.
*
Poranek był pochmurny. Wiatr za oknem szarpał prawie nagimi gałęziami. Fajna pogoda, jeśli można ją podziwiać przez trójszybowe okno. Zegar wskazywał piątą trzydzieści rano. W sam raz, by wstać, rozdmuchać żar w kominku, wepchnąć w ogień grubą bukową szczapę, napić się kawy i podumać z długopisem nad kartką... Rozsiadłem się wygodnie na naprawionym krześle. Sprężyny zachrzęściły cicho, przyjemnie.
– Amerykanin jechał prawdopodobnie z okolic Modlina do Warszawy – rozważałem, gapiąc się w mapę z końca lat siedemdziesiątych. – Udawał zwykłego człowieka, może był nawet tak zwanym nielegałem. Tak czy inaczej, po odbiór tajnych dokumentów pojechał nierzucającym się w oko maluchem. Może auto było jakoś podrasowane? Kto wie... W każdym razie chyba popełnił jakiś błąd. Nastąpiła wsypa albo jego agent go wystawił. Musiał wiać, a może to gdzieś w drodze powrotnej został namierzony i zaczęły się kłopoty. Strzelano do niego. Może celowali w silnik, który w maluchu jest z tyłu. A może tak, żeby zabić? Kula przeszyła szybę, oparcie fotela i ramię kierowcy.
Izaura nie odpowiedziała. Siedziała na swoim krześle. Poblask płomieni tańczących na kominku ożywił jej twarz cieniami, wyglądała prawie jak żywa dziewczyna. Faktycznie, jej milcząca obecność pomagała mi się skupić. Dobrze jest mieć kogoś, komu można opowiedzieć swoje pomysły. Żeby jeszcze gotować umiała.
– Został ranny, ale chyba wymknął się pościgowi. No i był na tyle przytomny, by gdzieś po drodze ukryć teczkę... A potem go dopadli i wykończyli. Nie miał radiostacji, nie mógł poinformować ambasady, gdzie to schował. I nie znał w tamtej okolicy nikogo. Oczywiście, mogło być i tak, że wszedł do pierwszej z brzegu chałupy i przypadkowego mieszkańca poprosił o oddanie teczki w ambasadzie. Mógł dać na przykład pięćset dolarów z góry, ale chłop nie taki głupi, żeby bawić się w szpiega, schował dolary do portfela i wsadził teczkę do pieca. Mogło tak być? – Spojrzałem na lalę.
Читать дальше