– Brzmi uczciwie. Tylko po co komu czołg? W ogródku chciał postawić czy jak?
– Raczej pod wiatą za domem, tam, gdzie reszta kolekcji. Nawiasem mówiąc, czołg już ma.
– Kto bogatemu zabroni?
– Ano właśnie. W każdym razie sprawę udało się dogadać i wszyscy byli zadowoleni. Spacer po podmokłych łąkach z magnetometrem protonowym odbyliśmy w poniedziałek. Pomiar dał niemal natychmiastowy efekt. Przeciągnęliśmy antenę nad bajorem i znaleźliśmy bardzo silne echo. Wielkość przedmiotu i szacowana masa, na ile byliśmy w stanie zmierzyć, też się zgadzały. Pozostało ugadać miejscowych strażaków, żeby odpompowali wodę. Z pobliskiej firmy budowlanej wynajęliśmy człowieka z dźwigiem, a znajomi laweciarze czekali tylko na sygnał, kiedy podjechać i zabrać to, co wyciągniemy. Władze gminy też nie miały obiekcji. Mnie kolekcjoner obiecał trzy tysiączki „pod stołem” za cynk.
– A druga tankietka?
– Mieliśmy kolejne echo kawałek dalej, ale okazało się, że to tylko blacha od siewnika... Wiesz, jak to bywa z planami i mapami. Nie zawsze są precyzyjne. No i sporo czasu minęło. W latach siedemdziesiątych sporo takiego sprzętu rdzewiało jeszcze po lasach, ale pościągano wraki i przetopiono w hutach w ramach budowy drugiej Japonii, czy co tam Gierek obiecywał. Zabraliśmy się do roboty w środę rano. Mimo to na miejsce akcji zeszło się chyba z pół wsi. Ludzie stali za rozciągniętymi linami, popatrywali i komentowali. Strażackie pompy pracowały pełną parą. Mieli takie naprawdę porządne, co to uciągną i czystą wodę, i błoto, i wszelaki syf... Początkowo wszystko szło jak trzeba. Poziom wody opadał gdzieś centymetr na minutę. I nawet słoneczko uśmiechało się do nas przez dziurę w chmurach.
– A potem, jak znam życie, wszystko się zesrało?
– Ano niestety. Zrobiłem z siebie kosmicznego idiotę, w dodatku naraziłem Grono Jarzębiny na stratę ładnych kilku tysiączków, zainwestowanych w akcję. W każdym razie woda opadła jeszcze trochę i zobaczyliśmy dach małego fiata...
– Że niby co!? – Arkowi szczęka opadła.
– W bajorze zamiast czołgu był zatopiony beżowy maluch. Nikt z tubylców nie pamiętał, by komuś w okolicy zginęło takie autko. Odpompowaliśmy jeszcze trochę i wtedy się okazało, że jest podziurawione jak sito, to znaczy ma przestrzelone tylne szyby, a za kierownicą siedzi trup.
– Szkielet znaczy?
– To było niemal torfowisko. Woda w czymś takim zawiera od groma garbników, kierowcę zmumifikowało, zupełnie jak tych nieszczęśników, których się znajduje na bagnach Jutlandii. No i się zaczął pożar w burdelu. Miejscowy posterunkowy musiał zadzwonić do naczalstwa. Przyjechała ekipa z Warszawy zabezpieczyć zwłoki, natarli nam trochę uszu, pracownik muzeum na szczęście był z nami na akcji, bronił... Potem przesłuchania, protokoły... Osiem godzin ostrego magla... A miejscowi będą mieli o czym w knajpie opowiadać przez kolejne pół roku. Albo i dłużej.
– Jak długo ten fiat tam leżał?
– Ze czterdzieści lat. Miał blachy z końca lat siedemdziesiątych – wyjaśniłem.
– I trup tyle czasu się zachował?!
– Głównie została z niego skóra i kości. Wyglądał koszmarnie... Swoją drogą, nauka zna takie przypadki. W krakowskim muzeum mają nosorożca włochatego, którego przed wojną wyciągnięto na dzisiejszej Ukrainie z solanki. Kilkanaście tysięcy lat się macerował, a gdzieś siedemdziesiąt procent skóry było zachowane...
– A te tankietki? Będziesz ich jeszcze tam szukał?
– Będę. Takich tropów się nie odpuszcza. Tylko muszę poczekać, aż magnetometr będzie wolny. Bo to jednak trzeba kilka dni poświęcić. Jeśli tam są, dostanę je!
Pogadaliśmy jeszcze chwilę. Wreszcie pożegnaliśmy się i wyszedł.
– Bystry chłopak – powiedziałem do Izaury. – Tylko zdrowie sobie w końcu zmarnuje. Nie to, żebym był przeciwny czytaniu książek, ale w życiu trzeba szukać harmonii, właściwie wyważyć proporcje wysiłku intelektualnego i fizycznego.
Nie odpowiedziała, ale minę miała taką, jakby rozumiała.
– Musisz też przyznać, że redukowanie zainteresowań i pasji wyłącznie do historii drugiej wojny światowej jednak trochę ogranicza... Wierzę wprawdzie w specjalizację, ale interdyscyplinarność zainteresowań też jest ważna.
Urwałem monolog. Kurczę, do tego, że nie odpowiada, zdążyłem przywyknąć, ale gdyby chociaż kiwała głową... Wróciłem do przerwanej pracy. Sześćdziesiąt starych książek czekało na konserwację i oprawienie. Postanowiłem, że dziś popracuję do drugiej, no maksymalnie do trzeciej w nocy... A potem spać.
Zeszło mi do piątej.
*
Dochodziła dziewiąta, gdy zadzwoniła komórka. Rozkleiłem z wysiłkiem powieki i spojrzałem na wyświetlacz. Piotrek.
– Halo.
– Jest problem – powiedział bez wstępów. – Grubsza afera się kroi. Pamiętasz fiata, którego znalazłeś?
– Pamiętam... A co? No tak, pracujesz w wydziale zabójstw – przypomniałem sobie. – Znaczy oddelegowali cię do tej sprawy?
– Nazywamy to inaczej – westchnął. – W każdym razie sytuacja jest cholernie poważna i trzeba pogadać. Wpadnij do mojego biura o trzynastej. Będę miał pewnego gościa. I to głównie z nim będziesz musiał rozmawiać.
Zrobiłem pospieszny rachunek sumienia. Wyszło mi, że nie powinni się mnie czepiać, bo i za co? Operacja wydobywcza była całkowicie legalna. Szukałem czołgu, znalazłem wrak auta i ciało. Każdemu wolno przypadkowo znaleźć trupa. I nie mogli mnie wiązać z jego śmiercią, bo gdy się utopił, chyba nie było mnie jeszcze na świecie.
*
Siedzieliśmy w biurze we trzech. Ja, mój kumpel i starszy mężczyzna o kompletnie nijakiej twarzy. Miał oczy, nos, usta, ale wszystko to złożone razem dawało oblicze doskonale przeciętne. Odział się w tani garnitur z marketu, buty też miał byle jakie. To on prowadził rozmowę. Nie przedstawił się, nie powiedział też, gdzie pracuje, ale było w jego sylwetce coś wojskowego. Mój przyjaciel tytułował go majorem.
– Na początek zapytam, czy ktokolwiek kontaktował się z panem w sprawie znalezionego auta – zaczął przesłuchanie.
– Nikt.
– Hm, to dziwne i nawet, rzekłbym, niepokojące. Bo widzi pan, do wielu świadków tych prac już zapukano.
– Kto pukał? – zainteresowałem się.
– Dwaj faceci udający policjantów. Prosili o pięć minut rozmowy. Pytali o samochód, co znaleziono w środku. Czy ludzie widzieli jakieś teczki, pakunki i tego typu rzeczy.
– Przebierańcy – podchwyciłem.
– Udający doskonale funkcjonariuszy, zmylili nawet posterunkowego z miasteczka! Dopiero pański przyjaciel kolekcjoner zorientował się, że coś jest nie tak, stary lis. Zapamiętał nazwiska z legitymacji oraz numery na blachach i sprawdziliśmy ich w bazie. Nie ma takich policjantów.
Przez chwilę trawiłem informacje.
– Kto ich wysłał?
– Tak teoretycznie, to my jesteśmy od tej roboty i to my powinniśmy ich wysłać, problem w tym, że z tego, co wiem, nie robiliśmy tego – powiedział.
– Jest pan z kontrwywiadu?
Spojrzał na mnie zarazem ciężko i z uznaniem.
– Jakby przyszli do mnie, co mam robić? – zapytałem.
– Raczej nie przyjdą, ale gdyby się jednak pojawili, proszę z nimi pogadać i będziemy wdzięczni za film z tej rozmowy. O ile się nagra, bo mogą mieć przy sobie różne sprytne zabawki, od których elektronika głupieje.
Byłem ciekaw, skąd wie, że mam w salonie monitoring, ale jakoś głupio było pytać.
– Czego szukają? – zapytałem prosto z mostu. – Skoro w aucie miała być jakaś teczka, zakładam, że to kumple nieboszczyka albo, co bardziej prawdopodobne, jego wrogowie.
Читать дальше