- Do rzeczy - upomniał mnie. Chyba jednak trochę połechtałem jego próżność.
- Czy słyszał pan może o organizacji nazywanej Domem Czterech Liści?
Drgnął, a uśmiech znikł z jego twarzy. Spojrzał na mnie bardzo, ale to bardzo poważnie.
- Dom Czterech Liści? - powtórzył. - Gdzieżeś, człowieku, słyszał tę nazwę?
- Dostałem zlecenie odszukania starego miejsca pochówku. A pewien znajomy twierdzi, że to oni mnie wynajęli. Przez podstawionego człowieka.
- To niemożliwe. Przecież... - urwał.
Czekałem na jakieś wyjaśnienia, ale wyglądało na to, że się nie doczekam. Milczał.
- Czym jest Dom Czterech Liści? - dopytywałem uparcie.
- To tylko pogłoska. - Wzruszył ramionami. - Każdy zawód ma swoje legendy.
Antykwariusze też.
- Opowie pan? - nacisnąłem.
- Ech, nie... - Pokręcił głową.
- Tajemnice cechu? - westchnąłem. - Trudno, zapytam kogoś innego. - Ruszyłem do wyjścia.
Doświadczenie nauczyło mnie, że wydobycie informacji chronionych przez tradycję zazwyczaj bywa niewykonalne.
- Robercie... Zaczekaj.
Odwróciłem się. Staruszek siedział z dziwnie skrzywioną miną.
- Dobra, przyznaję, łgałem. To nie jest pogłoska. Ale lepiej nikogo więcej o to nie pytaj.
Jeśli rzeczywiście zleceniodawca jest stamtąd i przypadkiem dowiedzą się, że węszysz, może być z tego nieszczęście.
- Zatem?
- Siadaj. - Wskazał mi krzesło. - To, co teraz powiem, nie może wyjść poza to pomieszczenie. Nie powiesz o tym nikomu. Nigdy - zastrzegł twardo.
Skinąłem głową, pieczętując układ.
- Zaczekaj tu na mnie - polecił.
Wstał i zniknął na zapleczu. Usłyszałem ciężkie, metaliczne stuknięcie, jakby zatrzaskiwał drzwiczki sejfu. Wrócił z niewielkim inkunabułem, oprawionym w poczerniałą ze starości skórę. Położył go na blacie.
- Wyobraź sobie czarny czakram - odezwał się i urwał. - Coś... - znowu się zaciął. -
Interesowałeś się kiedyś astrologią, chiromancją, jasnowidzeniem?
- Nie. Choć muszę przyznać, że dotknąłem nienazwanego. Widziałem w życiu rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić - odparłem.
- Słyszałeś na pewno, że istnieją ludzie potrafiący przepowiedzieć przyszłość. Zasadniczo nasza religia patrzy krzywo na wszystkie próby przewidzenia tego, co się wydarzy. Ale świat nie jest czarno-biały. Są proroctwa i przepowiednie spisane przez księży, mnichów, zakonników...
Niektórych uznano nawet za świętych. Czasem jest to dar. Ale niektórzy z patrzących w przyszłość, może nawet większość z nich, to po prostu opętani. Diabeł podpowiada im, co się wydarzy. Powiedzą, co cię spotka. Ale widzą tylko złe rzeczy. Przepowiedzą choroby i nieszczęścia i wszystko sprawdzi się co do joty.
Wzdrygnąłem się.
- W osiemnastym wieku tu, w Warszawie, zebrała się grupa magów, opętanych, heretyków, czarnych alchemików, wyznawców szatana, okultystów. Powołali coś w rodzaju akademii czarnej magii. Nazwali ją Domem Czterech Liści. Może byli wśród nich i tacy, którzy mieli czyste intencje, ale wszystko utonęło w mroku. Przypuszcza się, że wszelakie nieszczęścia dziejowe spadające na nasze miasto to pośrednio ich wina. Demony, którym służyli, wymagają ofiar. Krwi... - Spojrzał na mnie badawczo.
- Rozumiem - odparłem, choć niewiele jeszcze z tego pojmowałem.
- Wyobraź sobie bagno. Ludzi, z którymi nie da się współpracować. Każda decyzja podjęta w ich sprawach będzie zła. Każdy interes z nimi prowadzi do nieszczęścia. Czasem wyciągną rękę, ale każda ich pomoc, choć z pozoru cenna, w ostatecznym rozrachunku przyniesie tylko śmierć i zniszczenie. Jeśli kupisz ich pomoc, pomogą. Z pozoru osiągniesz to, co zechcesz, ale efekt końcowy też będzie mniej lub bardziej tragiczny. Czarna dziura.
- Akademia czarnej magii w Warszawie? W dodatku istniejąca nadal? W osiemnastym wieku lóż masońskich i temu podobnych stowarzyszeń było całe mrowie. Ale dziś? Nie bardzo chce mi się w to wierzyć.
Antykwariusz otworzył leżący przed nim foliał. Na pierwszej stronie pysznił się dziwaczny ekslibris z czymś w rodzaju ośmiornicy. Obok ktoś nabazgrał datę. 12 v 1967.
- Mają bibliotekę. To trzecia książka, która z niej pochodzi. To znaczy trzecia, jaką widziałem w życiu - powiedział.
- Można?
Podał mi lateksowe rękawiczki. Przekładałem pergaminowe karty. Tomik wypełniały dziesiątki rysunków jakichś roślin. Zielnik? Raczej receptariusz... Czułem, jak czasoprzestrzeń wokoło ugina się. Nie co dzień trzyma się w ręku przedmiot wart więcej niż cała kamienica wzniesiona nad tym antykwariatem.
- Wszystkie zapiski wykonane są głagolicą okrągłą, używaną w Bułgarii do około dwunastego wieku - powiedziałem. - Tak stara księga, i to jeszcze ilustrowana?! To absolutny unikat! Bezcenne dzieło! - szepnąłem. -Można prosić o lupę?
Podał bez słowa. Badałem karty długo.
- Ten pergamin... Sądząc po rozmieszczeniu dziurek po włosach, ta skóra wygląda na ludzką - szepnąłem.
Poczułem nieprzyjemne mrowienie palców.
- Też mi się tak wydaje - przyznał. - Miałem kiedyś w rękach angielską księgę sądową, ale ona była tylko oprawiona w coś takiego, tu mamy pergamin ludzki użyty jako karty. Co więcej... Przypatrz się jeszcze raz obrazkom. Czy znasz te rośliny? Chociaż niektóre?
- Botanikiem to ja nie jestem... Jaskółcze ziele, bieluń, pokrzyk, tojad, konwalia, cis, jaskier, jemioła, mak lekarski. Psiamać! Same trujące!? - domyśliłem się, do czego zmierza.
- To poradnik, receptariusz raczej, służący do przygotowywania wyjątkowo parszywych trucizn i narkotyków - wyjaśnił. - Pozostałe dwie książki z Domu Czterech Liści, które widziałem, były podobne, może nawet jeszcze gorsze. Niezłą biblioteczkę sobie zebrali. Czy teraz rozumiesz, jacy to ludzie?
- Chcą odnaleźć zbiorową mogiłę z czasów powstania listopadowego - mruknąłem. - Po co?
- A skąd mogę wiedzieć? - Wzruszył ramionami. -Ale jestem niemal pewien, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Każda decyzja... Zgodzisz się dla nich pracować, skalasz się. Nie zgodzisz się, też się skalasz. Każdy, kto choćby otrze się o ich sprawy, pobrudzi się jak smołą.
- Co pan radzi?
- Odpuść sobie. Nawet jeśli gra wydaje ci się warta świeczki, w rzeczywistości lepiej nie wchodzić z nimi w układy. Konsekwencje mogą się okazać naprawdę poważne.
Byłem głupi i nie posłuchałem.
*
Pan Wojciech stał na szańcu dawnej reduty wolskiej, patrząc na rozpościerający się u jego stóp cmentarz prawosławny. Jesienny wiatr szarpał poły jego eleganckiego prochowca.
Podszedłem.
- Wiem już, czym jest Dom Czterech Liści - powiedziałem.
Skrzywił wargi, ale nic nie odpowiedział.
- Moje poszukiwania są dość zaawansowane. W połowie tygodnia mam zdać raport zleceniodawcy. Jak dodatkowo ustaliłem, w ciągu ostatnich pięciu lat dokonano około dziesięciu ekshumacji mogił z okresu powstania listopadowego. Wszystkie prace sfinansowali prywatni darczyńcy. Pozornie nic ich nie łączy. Tak się składa, że wszyscy pracują dla firm, agencji lub fundacji, które z kolei są podwykonawcami dla trzech dużych zagranicznych koncernów. Dom Czterech Liści czegoś szuka. Czegoś, co można znaleźć w mogiłach z tego okresu.
- Jesteś cholernie bystry - pochwalił.
- Opowie mi pan o tym?
- Może nie powinienem... ale znalazłeś się w takiej sytuacji, że nie mam wyjścia. To, czego się dowiesz, musisz zachować dla siebie. - Westchnął i zamilkł na chwilę. Nie odezwałem się. - Starzy grabarze mają swoje sekrety - podjął. - Legendy cechu przekazywane z ojca na syna.
Читать дальше