– Pańskie informacje są odrobinę przestarzałe. Przed dwiema godzinami dokonaliśmy szturmu na domniemane stacje nadawcze w Kolorado i w Reykjawiku.
Uśmiechy znikły z twarzy Rosjan.
– Udało się wziąć jeńców? – zapytał Aleksiejew.
– Nie. Wysadzili się w powietrze. Mamy jedynie próbki tkanki. Ludzkiej tkanki w postaci dość żałosnych strzępów. I obcej tkanki w jeszcze gorszym stanie.
– Czy wiadomo, co nadawali?
– Tak. Z naszego terenu listę osób przeznaczonych do likwidacji w pierwszej fazie inwazji. Tak przynajmniej to interpretujemy. Nie udało nam się tego do końca odczytać. – Smith wykrzywił twarz.
– My naszego przechwyconego sygnału też nie jesteśmy w stanie odcyfrować. Ale nam to wygląda na jakiś skomplikowany schemat… – westchnął Rosjanin
– Bo to są schematy. Obcy nadają zapisy kodów genetycznych wybranych ludzi.
– Teraz nasza kolej?
– Tak – odezwał się Robinson. – Musicie zlikwidować agenturę w Moskwie. Za jedenaście godzin nadadzą sygnał. Przypuszczam, że nie wiedzą jeszcze o naszych… sukcesach.
– Tego właśnie się obawialiśmy. Nie jesteśmy jeszcze gotowi. Wiemy tylko, że siedzą gdzieś w rejonie Kolcowej.
– Można prosić nieco dokładniej? – Amerykanin nie znał miasta.
Iwanow wyjął z teczki plan i rozłożył go na stole.
– Jak panowie widzą, centrum naszego miasta otacza pierścień ulic i bulwarów, tak zwane Sadowoje Kolco. Bezpośrednio pod tym pierścieniem znajduje się Kolcowaja. Pociągi metra jeżdżą wokoło jak po rondzie, a w bok odchodzą inne trasy.
– Zdołacie ich odnaleźć?
– Nie będzie to takie łatwe. To nie jest Manhattan, gdzie metro wykuto w granitowej skale. Tu są piaski, gliny, żwiry i iły. Przejść, szybów technicznych, kolektorów nieczystości i kanałów jest tu grubo więcej niż korytarzy korników. W dodatku są one zamieszkane.
– O? – Wyraził zdziwienie jeden z Amerykanów.
– I to bynajmniej nie przez jakichś tam kloszardów. Mamy tam, wedle naszych wiadomości, dwie sekty religijne: knichoźreńców i chłystów, oprócz nich satanistów, anarchistów, faszystów… Siedzą tam także bandyci rozmaitej maści, funkcjonują bimbrownie, fabryki narkotyków, domy publiczne, oferujące wszelakie możliwe uciechy łącznie z najbardziej perwersyjnymi. To jak wielka klatka, pełna dzikich zwierząt. Kilkakrotnie oddziały, udające się tam na rozpoznanie, zostawały wybite do nogi.
– Co planujecie? Trochę późno was zawiadamiamy, ale…
– Byliśmy przygotowani na taką ewentualność. Wyślemy tam naszego agenta. Zorientuje się w sytuacji i wytyczy szlak dla grupy bojowej.
Stiepan podniósł głowę. Teraz rozumiał, po co się tu znalazł. I nie pomylił się.
***
Ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Dowódca.
– No cóż. Załatwiliśmy formalności. Rusza pan?
Przemógł się. Musiał. Człowiek w czapce wyciągnął do niego rękę.
– Wołają mnie Szczur – przedstawił się.
– Stiepan Iwańczuk – powiedział agent, ściskając pokrytą bliznami dłoń.
– Ten Stiepan Iwańczuk? – Oczy szambonurka rozszerzyły się ze zdumienia.
– Tak. Ten sam.
– Jestem zaszczycony. – Głos kanalarza zaczął ociekać szacunkiem. – Zawsze fascynowała mnie perfekcja likwidacji gangu Wachtaga Amidżebidze w Tbilisi. To przyładowanie w knajpę, gdzie się zebrali… Ilu to ich było? Czterdziestu ośmiu? Praca z panem to zaszczyt.
Dla niego wyczyn, dla prokuratora podstawa aktu oskarżenia. Że niby przekroczenie kompetencji…
Po metalowej drabince zeszli na dno kanału. Klapa zatrzasnęła się za nimi z głuchym hukiem. Zostali sami w ciemnościach. Zapalili latarki.
– Na razie nic nam nie grozi – powiedział Szczur. – Na tym poziomie nigdy nic się nie dzieje. Ci, którzy napadają na rządowe transporty, działają raczej wyżej.
– Dużo jest takich napadów?
– Teraz zaopatrzenie się poprawiło, więc prawie wcale. Dawniej to na każdy skład, zwłaszcza jak żarcie jechało z południa, to zasadzały się dwa, trzy gangi. Teraz to spokój. Czego lub kogo mamy poszukać?
– Cóż, właściwie obowiązuje mnie tajemnica, ale trochę muszę powiedzieć. Mamy pod Moskwą obcą agenturę. Siedzą w kanałach gdzieś przy Kolcowej.
– Szpiedzy?
– Kosmici.
– Aha. Mamy złapać tych, co nadają?
– Tylko ustalić, skąd to robią.
Szczur się roześmiał. W betonowym korytarzu jego śmiech zabrzmiał ponuro.
– Sądziłem, że są tam tylko fabryki amfetaminy, podziemne burdele dla zoofilów i pederastów, fabryki broni i inne takie. A tu proszę… Prawdziwe, zielone ufoludki. Jak z filmu.
– Ile tu właściwie jest poziomów i ile kilometrów korytarzy?
– Hy! Poziomy zasadniczo są cztery. Jesteśmy teraz na pierwszym. Kanały burzowe i ściekowe – cztery metry pod powierzchnią gruntu. W niektórych miejscach głębiej. Pod nami jest poziom metra. Pod metrem kanały zbiorcze i kolektory nieczystości, a jeszcze niżej schrony z czasów Stalina i rozmaite pomysły w rodzaju siłowni geotermalnych. Całość przecinają na różnych poziomach tunele i szyby techniczne oraz drogi ewakuacyjne. Przy Kolcowej będziemy za pół godziny, może czterdzieści minut. Myślę jednak, że należałoby zejść niżej. Tam wprawdzie będzie niebezpiecznie, ale… Zgaś!
Wyłączyli latarki i przyczaili się przy ścianie. Stiepan drżącymi nieco dłońmi wyjął z plecaka noktowizor i założył na głowę. Sądząc po dźwiękach, Szczur zrobił to samo. Ciemność zamieniła się w ogniście zielone piekło. Coś z głośnym pyknięciem uderzyło w mur obok. Iwańczuk pochylił się i wymacał dłonią gorącą jeszcze kulę rewolwerową.
– Widzisz ich? – zapytał szeptem Szczur.
– Nie. Muszą siedzieć gdzieś w załomie.
Milczeli, czekając. Broń chłodziła ręce, które nagle pokryły się potem. Gdzieś w ciemnościach rozległ się tryl papużki, a może kanarka.
– Ihorszczuk – wycedził Szczur.
– Twój znajomy?
– Można tak powiedzieć. Wyznaczył pół miliona rubli za moją głowę.
– Nowych rubli czy starych?
– Nowych. Chyba jeden usiłuje zajść nas od tyłu.
Ptaszek zaćwierkał w ciemności. Trudno było określić, z której strony. Stiepan odwrócił się i ostrożnie wyjrzał. W tunelu majaczyły jakieś sylwetki. Bez wahania nacisnął spust. Ci z przodu też wstrzelili kilka razy.
– Co robimy? – zapytał cicho Stiepan.
– Rzutkę. Będziesz walił do tyłu, a ja do przodu.
– Hm?
– Jak się wychylą.
– A wychylą się?
– Tak.
Szczur zdjął z siebie kurtkę Przyczaił się, potem rzucił ją na środek pomieszczenia tak, by na chwilę zawisła w powietrzu. Tamci wyskoczyli i powitali ją dwiema salwami. Agent i łowca głów nie tracili czasu. Cofnęli się do wnęki, wymienili magazynki.
– Ilu masz?
– Jednego.
– Ja chyba dwu – powiedział Szczur. – Ciężka sprawa, ale poradzimy sobie. Zabrałeś kombinezon przeciwgazowy?
– Tak.
– No to poczęstujemy ich czymś z arsenału armii byłego Układu Warszawskiego.
Tunel powoli wypełnił się siną mgłą. Wychylili się ostrożnie i obserwowali. Zawiesina świeciła lekko w noktowizorze.
– Ciekawe, czy już załatwieni? – zastanawiał się Stiepan. Głos, stłumiony przez pochłaniacze, brzmiał niewyraźnie.
– Możliwe.
Kula uderzyła w ścianę koło wnęki.
– Do licha, przecież powinno ich dupnąć.
– Pewnie też mają maski. Od czasu, jak rosyjska frakcja sekty Najwyższa Prawda urządziła w metrze atak gazowy, właściwie wszyscy je noszą. Dobra. Nie będziemy tu tracili całego dnia.
Читать дальше