Aleksander Abramow - Wszystko dozwolone
Здесь есть возможность читать онлайн «Aleksander Abramow - Wszystko dozwolone» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wszystko dozwolone
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wszystko dozwolone: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wszystko dozwolone»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wszystko dozwolone — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wszystko dozwolone», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Spróbuj. Trzymaj środkowy palec na spuście i to wszystko. Falą spotkaniową odbija wszystko, od kamienia poczynając a na pocisku kończąc. Każde zwierzę połamie nogi skacząc na ciebie.
Mały nie omieszkał przypomnieć Kapitanowi:
– Nie zapomnij bransolety z przyborami zewnętrznego włączania i wyłączania osłony wozu. To zasada numer jeden: opuszczony pojazd zostaje zabezpieczony przed jakąkolwiek działalnością z zewnątrz. Pamiętasz, jak zginęła druga ekspedycja na Prokli?
Kapitan skrzywił się:
– Nie kracz. Jesteśmy uzbrojeni i możemy się niczego nie obawiać, człowieka, ani przyrody. Ani zera absolutnego, ani absolutnej próżni, ani plazmy. Niebezpieczne jest co innego – przesunięcie faz. Wejścia i wyjścia. Nie wiemy, kiedy się otwierają, jak się otwierają, po co i dlaczego.
W czarną pochyloną taflę okna – siedzieli w pokoju Doka – wbiła się nagle wąska klinga światła. Nie błyskawica, która rozpala się przecinając niebo, ani ślad meteoru powoli rozpływający się w czerni gwiezdnej kopuły. Gdzieś daleko, chyba pod horyzontem, jakby rozchyliła się przesłona nocy wpuszczając pasmo zorzy. W jej białym, prawie dziennym świetle widniało coś przypominającego jakby przymglone kontury nic znanego miasta.
Obraz ten trwał chyba minutę, nie dłużej, i rozpłynął się w nocy, ja zalany tuszem rysunek.
– Miraż? – zdziwił się Mały. – Ale dlaczego w nocy? Przecież teraz wszystkie pięć słońc są po drugiej stronie planety.
– Może odblask?
– Czego?
Alik zmieszał się, ukradkiem spojrzał na Kapitana. Ale ten milczał. Bibl ciągle gryzł słomkę do koktajlu.
– Najprawdopodobniej przemieszczenie faz ma miejsce również w nocy – zasugerował. – A jeżeli uwzględnić różnicę w czasie, która być dość znaczna, to u nas jest noc, a u nich dzień.
– Gdzie „u nich” i co za „oni”?
– Możliwe, że tu jest kilka cywilizacji. W każdej fazie inna.
– Kończyć rozmówki – uciął Kapitan. – Spać! Dość na dziś!
– Nie, nie dość! – Alik zawołał to po chłopięcemu dźwięcznym głosem. – Nie wciągnęliśmy flagi na maszt stacji – zakończył patrząc na Kapitana.
Kapitan nawet się nie uśmiechnął, tylko po prostu powiedział:
– Zuch z ciebie.
– Na dworze ciemno – wyraził wątpliwość Mały.
– To rozpalimy ognisko!
– Z czego? Z plastiku?
– Znajdziemy jakieś kawałki drewna. Człowiek nawet w kosmos taszczy ze sobą coś drewnianego.
Zaimprowizowane ognisko zapłonęło, odbijając się w czarnym zwierciadle kamieni. Jego płomień spotęgowany odbiciem oświecił znajomą wszystkim Ziemianom flagę ONZ, flagę już od dawna naprawdę zjednoczonych narodów.
– To wszystko – powiedział Kapitan. – „Hedona 3” wywiesiła flagę.
Rozdział V
Tym razem miraż uciekał, przechodząc w nicość. Najpierw znikał do połowy, potem widać było tylko wąski, zielony sierp, aż wreszcie „Portos” przelatywał przez zwyczajną już przestrzeń pustyni, nie napotykając niczego zielonego – ani krzaczka, ani trawki. Bo i cóż zresztą mogło wyrosnąć na stopionym czarnym kamieniu?
– Nie szczęści się nam – zauważył Bibl. – I zupełnie nie rozumiem, dlaczego czasami miraż posuwa się do przodu, a kiedy indziej ucieka?
– To chyba jest niezależne od nas. „Wejścia” i „wyjścia” w mirażach są podporządkowane jakimś ich prawom. A nasz „Portos”, szczególnie przy większej prędkości, niesie z sobą część naszej czasoprzestrzeni, jakąś przylegającą mikrowarstwę. Kiedy warstwa ta różni się strukturą od międzyfazowych łączy, „wejście” zamyka się. A może jest jakieś inne wyjaśnienie – westchnął Kapitan.
Rzeczywiście, jakie inne wyjaśnienia można było zaproponować w tym królestwie niezwykłości! Pięć różnokolorowych słońc na niebie, pięć różnych światów na planecie. Wędrujące stogi z furtką – szczeliną do jakiegoś kraju Po-Drugiej-Stronie-Lustra. Brodate niemowlaki o stopkach wielkoluda i ssące mleczko z węży strażackich.
– Jeżeli niemowlę ma dwa metry wzrostu – przypomniał Kapitan hipotezę Alika – to w wieku dojrzałym dojdzie do dziesięciu metrów. A więc to jednak jest jakieś swiftowskie Brobdingnag w kosmosie.
– Wątpię – nie zgadzał się Bibl. – We wszystkich fazach jest jednakowa grawitacja, zbliżona do ziemskiej. Gigantyczny wzrost i waga byłyby dla humanoidów wyjątkowo uciążliwe. Możliwe, że tutejsza bioewolucja nie jest odbiciem ziemskiej, ale nie sądzę, żeby zbytnio się od niej różniła. Problem polega na czymś innym.
– Zaraz się dowiemy.
Rozłożysta fontanna czystego, zielonego płomienia to wznosząc się, to opadając tryskała bezpośrednio z czarnych kamieni w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów przed pojazdem, nie zdradzając najmniejszej ochoty zgasnąć lub zmniejszyć się. Fontanna nie sięgała wyżej niż do wysokości jednopiętrowego domu, ale też nie opadała niżej parteru, pozwalając „Portosowi” swobodnie przejść przez szczelinę. Mętnawoszara, zasłaniała jak kurtyna tajemnice kryjącego się za nią świata. Ani Kapitan, ani Bibl nie byli w stanie odpowiedzieć, czy była to ściana, czy obłok, czy też mgła zalegająca w kotlinie, ale, co najważniejsze, szczelina nie zniknęła przy zbliżeniu pojazdu. I Kapitan zdecydował się. Włączył detektor, który w przypadku zderzenia z przeszkodą nie do przebycia odrzuciłby maszynę wstecz, i podobny do żółwia „Portos” ruszył taranem w sam środek dziwnej mgły.
Przeszedł przez nią jak nóż przez masło, bez najmniejszego oporu. Pole siłowe deflektora działało z siłą wybuchu kumulacyjnego. Szara masa, a była to niewątpliwie masa o nie znanym jak na razie składzie i pochodzeniu, rozstępowała się przed wędrowcami. Ale nie przepuszczała światła i przez kilka sekund „Portos” sunął w całkowitej ciemności, zanim nie wyrwał się na zalaną słońcem łąkę przypominającą płytę boiska do piłki nożnej.
Kapitan zatrzymał wóz i przyjrzał się okolicy przez okrężny, oszklony wizjer. Z tyłu rozpościerała się równa i płaska powierzchnia ni to zarośli, ni to wysokiej trawy rosnącej tak gęstą i zwartą ścianą, że nawet z bliska przypominała dwumetrowej grubości szary dywan, który przy samym horyzoncie łączył się z bardzo ciemnym, nieznanego pochodzenia lasem.
– No i przeszliśmy tę szarość – odezwał się Kapitan. – Ciekawe, co to w gruncie rzeczy było?
– Szare mchy – powiedział Bibl. – Paleozoiczna dekoracja. A ta łączka to część wyrębu porosła już całkowicie trawą i opasująca wyraźnie syluryjski rezerwat. Pewnie znajdujemy się w tym samym miejscu, w którym byli już Mały i Alik. W każdym razie w tym samym świecie. A teraz przekształcimy się w Livingstone’a i Stanleya i ruszymy w dżungle kosmicznej Afryki.
Pozostawiwszy „Portosa” zabezpieczonego osłoną siłową, Kapitan i Bibl zabrali całą broń ręczną i ruszyli na rekonesans w głąb sympatycznej dżungli nieznanych, ale sprawiających wrażenie pielęgnowanych przez kogoś zarośli, które znajdowały się za trawnikową polanką. Zapewne Livingstone i Stanley byli zbyt archaicznym wzorcem podróżników, ale obaj kosmonauci w swych kremowych szortach i siatkach, chroniących piersi i plecy przed spiekotą, w zmodernizowanych hełmach tropikalnych z wmontowanymi w nie miniaturowymi aparatami nadawczo-odbiorczymi rzeczywiście przypominali uczestników safari z przygodowych filmów dwudziestego wieku. Zapadnięte policzki, zmarszczki na czole Kapitana i szalenie malownicza holenderska bródka Bibla, okalająca jego brązową od opalenizny twarz, dopełniały ogólnego obrazu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wszystko dozwolone»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wszystko dozwolone» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wszystko dozwolone» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.