Aleksander Abramow - Wszystko dozwolone
Здесь есть возможность читать онлайн «Aleksander Abramow - Wszystko dozwolone» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wszystko dozwolone
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wszystko dozwolone: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wszystko dozwolone»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wszystko dozwolone — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wszystko dozwolone», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Idziemy razem, czy się rozdzielimy? – zapytał Bibl.
– Razem – zadecydował Kapitan.
Rozsuwając gibkie, o wielkich liściach gałęzie, przeciskając się przez sidła wiecznozielonych krzewów, za którymi sterczały opisane już przez Małego i Alika podniebne maszty eukaliptusów, Kapitan i Bibl przedostali się wreszcie do zarośli otaczających drugą polankę i zaczęli nadsłuchiwać. Zza krzaków dobiegały nie dźwięki jakiejś artykułowanej mowy, lecz po prostu okrzyki, wrzaski, chrypienie, świst i śmiech. Nasi podróżnicy ostrożnie rozchylili gałęzie dwumetrowego krzewu, który zagradzał im drogę, i zamarli bez ruchu w miejscu. Przed nimi pojawił się wreszcie zamieszkany fragment humanoidalnego świata Hedony.
Było tam mniej więcej dziesięciu młodych ludzi o wyglądzie sportowców, prawie nagich i opalonych na brązowo jak mieszkańcy tropików. Ubrani byli tylko w sandały bez wiązań, z nie wiadomo jak trzymającą się stopy podeszwą i w całkiem ziemskie jasnobłękitne kąpielówki. Tylko dwóch miało ciemnogranatowe i być może to właśnie wywołało konflikt z jasnobłękitnymi. „Granatowi” stali mocno oparci plecami o siebie i bronili się przed zawziętymi atakami przeciwników. Walczyli „biczami”, których srebrzyste żmijki to wydłużały się, to skracały, w zależności od tego, skąd i gdzie zadany był cios. Ciekawe, że ciosy te nie – pozostawiały na skórze wyraźnych śladów, ale każde celne „chlaśnięcie” wywoływało grymas bólu albo zdławiony okrzyk, a czasami któryś z atakujących odskakiwał na bok i z twarzą skrzywioną cierpieniem rozcierał trafione miejsce. Kapitan zauważył, że promieniste szpady spotykając się w powietrzu rozszczepiały się, i wtedy ciosy nie docierały do celu. Jednak nikt z uczestników walki nie stosował – tego wybiegu – każdy starał się przede wszystkim uderzyć przeciwnika. W odróżnieniu od kudłatych „niemowlaków” wszyscy byli równo podstrzyżeni i gładko wygoleni, ale ich pozorna ogłada nie przesłaniała emanującego z nich okrucieństwa.
– Zwierzęta! – mruknął przez zaciśnięte zęby Kapitan, z trudnością powstrzymując narastający w nim gniew.
Młodzieńcy rzeczywiście walczyli w milczeniu, zaciekle jak wilki w rezerwatach na Ziemi i tylko wycie i śmiech towarzyszyły masakrze broniących się.
Wreszcie jeden z nich upadł i natychmiast dwie srebrne błyskawice nakryły plecy drugiego. Ten jednak utrzymał się na nogach, odpowiedział ciosem na cios i sam z kolei zbił z nóg dwumetrowego giganta w błękitnych kąpielówkach. „Błękitni” zawyli i zaczęli jeszcze szybciej zadawać uderzenia.
– Bestie – powtórzył Kapitan gotowy wmieszać się w walkę.
– Dzieci – powstrzymał go Bibl. – Niech się pan nie wtrąca, to nie nasza gra.
– Jaka gra? – zdziwił się Kapitan.
Na to pytanie nie odpowiedział Bibl, lecz starszy spośród „błękitnych”, najwidoczniej przywódca grupy – i to po rosyjsku.
– Dość. Dwa tuziny uderzeń. Policzyłem.
„Błękitni” zatrzymali się. Któryś krzyknął:
– On i po trzech tuzinach nie zdechnie!
– Niezgodne z przepisami – powiedział przywódca. – Przepuśćcie go.
„Błękitni” rozstąpili się, przepuszczając siłacza w granatowych kąpielówkach. Jego kroki, początkowo niepewne i wolne, stawały się stopniowo coraz szybsze. W końcu skoczył i zniknął za krzewami.
Dwóch spośród pozostałych ruszyło za nim, ale przywódca znowu i powstrzymał:
– Według zasad gry należy go dogonić inną drogą i znowu spotkać się z nim twarzą w twarz. Jeżeli go dopędzicie, możecie dobić. Czekam tutaj.
Gdy został sam, podszedł po kolei do leżących bez zmysłów młodych ludzi i odwrócił każdego z nich twarzą ku słońcu. Wszyscy oni wydawali się dziwnie podobni do siebie, tak jak dla Europejczyka jednakowymi wydają się twarze mongoidalne. W tych jednak nie było niczego azjatyckiego – niebieskie oczy, prosty nos i owal twarzy przypominały raczej typ skandynawski czy anglosaski. Dopiero po uważnym przyjrzeniu się można było zauważyć różnice, niezbyt wyraziste i nie rzucające się w oczy i właściwie potwierdzające początkową myśl o podobieństwie. I Kapitan, i Bibl prawie jednocześnie znaleźli wytłumaczenie: mieli przed sobą wyselekcjonowany, pełnowartościowy fizycznie i genetycznie, najdoskonalszy gatunek hedońskiego humanoida.
– Może się mylę – niezbyt pewnie powiedział Kapitan – ale wydawało mi się, że oni mówili po rosyjsku. Kompletna bzdura.
– Oni w ogóle nie mówili – stwierdził Bibl.
Kapitan uśmiechnął się:
– A więc bezpośredni kontakt myślowy. Dałem się złapać, stary dureń, na haczyk znajomych słów.
– Po prostu tłumaczyliśmy ich myśli na znane nam słowa – wyjaśnił Bibl. – Początkowo wydawało mi się, że słyszę, ale potem zwróciłem uwagę, że nie ruszają wargami. Być może oni w ogóle nie używają mowy jako środka porozumiewania się.
– A krzyki?
– Zwierzęta też krzyczą.
– Ale nie myślą.
– Mogliśmy się przekonać, jak głębokie są te myśli.
– Sprawdzimy sami. Mamy szansę – powiedział Kapitan i rozsunąwszy krzewy, wyszedł na pole walki.
Z błyskawicznym refleksem „błękitny” odwrócił się i przeciął „biczem” powietrze. Korkowe hełmy i szorty nieznajomych wprawiły go jednak w takie zdumienie, że całkiem jak dziecko otworzył szeroko usta. – Kim… jesteście? – „usłyszał” Kapitan i odparł wymijająco:
– Z daleka.
– Dlaczego prowadzisz ze sobą dziecko? – krzyknął na widok Bibla Hedończyk.
– To nie dziecko.
– Czy w waszej szkole można chodzić nie ogolonym?
– Można – Kapitan kontynuował grę.
– Ale przecież on traci jednostki.
– Co?!
– Głupi jesteś, czy co? Bity. Nie rozumiesz?
– Według mnie powiedział „bity” – przez zęby wycedził Kapitan nie patrząc na Bibla.
– Tak, bity – powiedział Bibl. – Rzeczywiście, miał na myśli właśnie bity – my nie mamy na to innych określeń. Umowne jednostki informacji. Początkowo właśnie tak powiedział: jednostki.
– Ileż on ma lat? I co ma do tego informacja?
Bibl wzruszył ramionami.
– Dlaczego wy obaj brzęczycie? – zapytał Hedończyk.
– My nie brzęczymy, rozmawiamy.
– Co?
– Nie znają takiego słowa – szepnął Bibl. – Trzeba użyć innego.
– Porozumiewamy się. Nie słyszysz?
– Kiedy się porozumiewają, to myślą. I nie słyszą, lecz rozumieją. A ja słyszę: bu-be-be, ta-ti-tu… – przedrzeźniał Hedończyk. – Brzęczenie.
– Ile masz lat?
– Półtora roku.
Tym razem zdumieli się Bibl i Kapitan.
– Kłamie? A może mają inny system mierzenia czasu?
– Skoro usłyszeliśmy „rok”, to znaczy, że miał na myśli właśnie rok. A może ich rok jest inny.
– Sądząc z gęby ma co najmniej dwudziestkę.
– Znowu brzęczycie.
– Dawno jesteś w szkole? – zapytał Kapitan, dyplomatycznie pomijając milczeniem niebezpieczne pytanie o brzęczenie.
– Od żłobka. Wkrótce półkrąg. A ty?
– Tak samo.
– A co wy macie na głowach?
– Umundurowanie – wymyślił na poczekaniu Kapitan. – Dają wycieczkowiczom. Wiesz, co to takiego wycieczka?
– Wiem, wozili nas do Aory.
Kapitan usłyszał „Aora”, Bibl „Aera”, ale nie Komentowali tego, co „usłyszeli”. Być może to jakiś rezerwat albo miasto.
– Niechże pan pyta, zadaje pytania. Nie można pozwolić, żeby przejął inicjatywę – szepnął Bibl i włączył się w rozmowę, uprzedzając Kapitana.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wszystko dozwolone»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wszystko dozwolone» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wszystko dozwolone» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.