Aleksander Filonow - Opowiadania

Здесь есть возможность читать онлайн «Aleksander Filonow - Opowiadania» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Opowiadania: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Opowiadania»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowiadania — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Opowiadania», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Aleksander Fiłonow

Opowiadania

777 piątków

Ale w poniedziałek – już się nie bali, w poniedziałek – ogłuszeni, niewyspani, o czerwonych oczach – rzucali się do pracy. Poniedziałek to trudny dzień, ciężki, ale ... pracowali. Brali się w garść, nerwy wiązali w ciasny węzeł. Pracować – trzeba. Trzeba – pracować. Praca – dobro społeczeństwa. Powoli odchodziło. Zapominało się. Rozchodzili się do domów – zagonieni, opustoszali.

Odsypiali.

Wtorek, środa – dni przelotowe – rytmiczne – lecznicze. Nie myśleli: pracowali. Dokładnie, miarowo – jak wahadło. Jedli, spali, zespalali się. Wszystko – mocno, ciągle, ze smakiem. Tłoczyli się w komunikacji, łokciami w boki sąsiadów.

Zasypiali w środę. Budzili się – czwartek. Czerw jednak poruszał się. Zaczynali się denerwować. Rytm przyspieszał. Wpychali pucwole myśli w robotę. Pod koniec dnia męczyli się, ale nie uspokajali się. Szli ulicami do piwiarni. Kłócili się, rozważali wszystko pod rząd – od piłki nożnej po normy produkcyjne. Głównego tematu nie poruszali. Piwo pili do upojenia, do otępienia, do pulsowania bąbelków w ciężkim, ociekającym od nadmiaru płynów ciele. Skrywali niepokój. Rozpełzali się do domów. Zespalali się ze złością. Spali: ciężkie chrapanie, bulgoczące drżącym parowaniem gardła. Dusili się, rzucali się w łóżkach. Następnego dnia był piątek.

Wieszano w piątki. Ten dzień i tak był stracony, nazajutrz – sobota. Tłoczyli się w pracy – nie pracowali. Po obiedzie zbierali się na placu. Stopniowo, niespiesznie. Prowadzili rozmowy, plotkowali: o rodzinie, pogodzie, zdrowiu. Dzielili się ostatnimi nowościami. Planami na przyszłość. Głównego tematu – nie poruszali. Na dnie źrenic – trzepotało się przerażenie. Czekali na początek.

Robotnicy niespiesznie sprzątali tarcze z dykty, odgradzające Urządzenie, zapalali pochodnie. Wychodzili: kat i sądowi urzędnicy. Dawali znak. Wtedy zaczynali lamentować – tak przywykli, tak zaprowadzono. Lamentowali głośno, ale bez przesady: ceremonia dopiero się rozpoczynała, oszczędzali głos. Dokładnie, jednostajnie, z przyzwyczajenia. Ale pospolitość – odstępowała. Życie – nabierało znaczenia. Wróżyli sobie, denerwowali się. Wewnętrznie się przygotowywali.

Lamentowali – o sprawiedliwość, o demokrację: pomyślność społeczeństwa. Po lamencie, przystępowali do wykonania. Zaczynała się procedura. Z początku ogłaszali: liczbę. Dokładną, sprawdzoną i zrekapitulowaną uczonymi-statystykami. Liczbę mieszkańców – powinna pozostać niezmienna. Potem nazywali zawody: stabilizacja miejsc pracy. Uroczyście, pod kontrolą tysięcy oczu wprowadzali dane wybiórcze do kartoteki. Sprawiedliwie, demokratycznie, w oparciu o naukowe uzasadnienie. Wyciągali fiszki: nazwisko, imię, zawód. Wykonawcy wchodzili w tłum. Szybko wyszukiwali, profesjonalnie. Każdy zamierał: czekali. Żegnali się ze sobą. Łudzili się: przejdą obok. Nazwiska wybrańców poznawali, kiedy wyprowadzano ich na pomost. Wyprowadzali trzymając pod ręce – sflaczałych, jak sienniki. Gratulowali im, ściskając im dłonie. Mer wygłaszał wzruszające przemówienie. Oni – nie rozumieli. Kiedy oni – liczba – stali na pomoście, pozostali – odprężali się. Wypuszczali z płuc ściśnięte powietrze – lamentowali.

Wtedy następował – akt. Jeżeli – rzadko – liczba wynosiła zero, akt wykonywano na wyniesionymi na plac materacach, nabitych sianem. Dla porządku i ku nauce. Jeden raz przytaszczyli manekin z wystawy sklepu z gotową odzieżą. Ale manekin był drewniany: to nie to.

Żywy człowiek – to zupełnie inna sprawa. Kiedy pętla się zaciska, człowiek zaczyna wić się i podrygiwać kończynami. Tych, co się zerwali – wieszano powtórnie. Potem człowiek przestaje podrygiwać, obwisa: to już nie człowiek – siennik. I od razu staje się jasne: czym jest – człowiek? Szmata, nabita sianem. Dobro społeczeństwa – ważniejsze.

I wtedy – lamentowali rozpaczliwie, pełnym głosem. Wrzeszczeli tak, że nadrywali sobie struny głosowe, i aż do poniedziałku rozmawiali tylko ochrypłym szeptem. Wyrzucali z duszy muliste błoto, które zebrało się przez tydzień, uwalniali się od lęków i przeżyć, od nierozwiązanych problemów i trosk. Opłakiwali siebie – nie tamtych. Tamtych – nie ludzi – już zdejmowano, układano na telegi. Materace z sianem. Ludzie – lamentowali. Uwalniali się. Uspakajali się. Potem, ukojeni, rozchodzili się do domów.

Ale niektórzy pamiętali: człowiek – jednostka: siennik.

Wieszano w piątki.

W soboty truli się, topili się i wieszali się.

W niedziele dokładnie, rzeczowo, stosownie grzebano. Do szczętu spalano. Popiół mieszano z wodą, wylewano do kanalizacji. Dokładnie, miarowo.

Wieczorem szli na mecz futbolowy.

A nocą – do samego poniedziałkowego ranka, w zmiętych, przesyconych potem pościelach – zdarzało się: tworzyli zarodki. Prokreacja – dobro społeczne.

I znowu oczekiwali piątku.

Północ

– Nalej, szybciej nalej do kieliszków! – nagle zaśpiewał Paramonow.

– Witek, nie poganiaj koni! – odśpiewał do niego Siemieniszkin. – Nie mamy dokąd się śpieszyć!

– Jak to nie mamy dokąd? – zdziwił się Bagrcew. – Nie ma dni wolnych w "stary" Nowy Rok. (tj. W Nowy Rok wg prawosławnego kalendarza – przypis tłumacza) Ja jutro idę do pracy! Nie każdy z nas tutaj jest wolnym przedsiębiorcą jak niektórzy!

– Chłopaki, zbliża się północ, a nie wszystkim nalano! – uporczywie zaśpiewywał Paramonow. – Siema, nie bądź sknerą!

– Możesz mówić do mnie po prostu – Mikołaju Iwanowiczu! – obraził się Siemieniszkin. – No, dopijmy teraz, a po północy co będzie robić?

– Jak to – co? Spirytyzmem, oczywiście! – krótko wyjaśnił Paramonow. – Dusza – to najważniejsze w człowieku! Człowiek – nie pień! Nalewaj szybciej!

Zegar wykukał północ.

Paramonow podniósł kieliszek:

– Ludziska, z Nowym Rokiem! W tym sensie, co – ze starym!

Wszyscy wypili.

– Już! Lenka, u ciebie jest czysty talerz, dawaj go tutaj! – próbował rozkazywać Paramonow. – I szybko chodźmy wszyscy do stoliczka! Będziemy wywoływać ducha!

– Jakiego jeszcze ducha?! Od ciebie i tak czuć "spiritus" na kilometr!

– Królowej Tamary, oczywiście!

– Ty co, poważnie? – zdziwił się Siemieniszkin. – Zostaw to!

– A co, doskonała rozrywka! – bronił Paramonowa Barcew. – Tym bardziej, że mamy "stary" Nowy Rok. Jak to było u Puszkina? Raz w wieczór na dworku...

– po pierwsze, to nie Puszkin, a – Żukowski, – przerwał wszystkowiedzący Arbuz, – a, po drugie, wróżyć trzeba w północ "astronomiczną", a teraz – urzędowa...

– Ale ty jesteś nuuuuuuudziarz! – ze smakiem rzekł Barcew, na co Arbuz zmieszał się i zarumienił.

– Bawcie się beze mnie – Siemieniszkina wstała i poszła do kuchni.

– Teraz wszyscy chwytamy palcami spód talerzyka i będziemy go podnosić siłą woli. Mówimy : "Duchu królowej Tamary, wzywamy cię!" – wyjaśnił Paramonow.

– Ależ nie, trzeba wziąć talerzyk i rozłożyć wokół litery, a na talerzyku narysować strzałkę – nie wytrzymał Arbuz.

– Zniknij, okularniku, nie wtrącaj się! – odgryzł się Barcew. Arbuz wzruszył ramionami i wsunął palce pod skraj talerzyka.

Paramonow wyłączył światło i zapalił cieniutka świeczkę, wyjaśniwszy półgłosem:

– Specjalnie do cerkwi poszedłem po zachodzie słońca.

– Duchu królowej Tamary, wzywamy cię!.. – chóralnie wyszeptali wszyscy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Opowiadania»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Opowiadania» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Srokowski - Strach. Opowiadania kresowe
Stanisław Srokowski
Aleksander Kroger - Ekspedycja Mikro
Aleksander Kroger
Aleksander Świętochowski - Wesele satyra
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Woły
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Nad grobem
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Na pogrzebie
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Starzec i dziecię
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Strachy Pentelikonu
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Tragikomedya prawdy
Aleksander Świętochowski
Aleksander Świętochowski - Cholera w Neapolu
Aleksander Świętochowski
Отзывы о книге «Opowiadania»

Обсуждение, отзывы о книге «Opowiadania» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x