Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zbliżają się wybory gubernatora Petersburga. Spiskowcy, stosując przemoc i tortury, chcą zapewnić wygraną swojemu kandydatowi. Na nic się to jednak nie zdaje, bo zwycięzca zostaje zabity strumieniem…

Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Jak się okazało, o wczorajszym wydarzeniu Tengiz wiedział wszystko, a nawet chyba trochę więcej. Przez swoje kanały. O szczegółach nie mówił i na widok sensei stał się milczący. Prowadził z niezwykłą dla siebie ostrożnością, nie zaczynał żadnych rozmów, tylko przez zęby wygłaszał kolejną porcję swoich „kurczę” i energicznych inwektyw pod adresem „cholernej gołoledzi”.

A Robert w ogóle nie miał ochoty na rozmowę. Myślał o dziwnych kolejach losu, o nieszczęsnym Inteligencie — Profesorze, o biednym Jadozubie, ale przede wszystkim o tym, co będzie, gdy przyjadą na miejsce: czy sensei poprosi go, żeby wszedł z nim do środka, czy go to ominie. Stanowczo nie miał ochoty wchodzić do pokoju. Przypominał sobie tę ziemistą, tak teraz obcą twarz, zapadnięte, pomarszczone usta, długie jasne włosy otaczające policzki, chorobliwe spojrzenie bezradnego, bezsilnego zwierzęcia… koścista ręka w wycięciu szarej koszuli… gorzki zapach moczu… Jakże bezlitosne jest to nasze życie codzienne. Nie o to chodzi, że my się zmieniamy, lecz o to, że ono nas zmienia. Wszystkich. Zawsze. Bez jakiegokolwiek współczucia. Bez litości…

Na miejsce przybyli dokładnie o dwunastej. Tengiza zostawili w samochodzie. Samego. Przed budynkiem było pusto. Świerki stały pod śniegiem ciche i smutne, nie widać było ani odwiedzających na szerokich schodach przed wejściem, ani pacjentów spacerujących z sankami.

Przed drzwiami do pokoju sensei zatrzymał Roberta i powiedział cicho:

— Niech pan tutaj poczeka. Tylko niech pan nigdzie nie odchodzi, bardzo proszę. Być może pana zawołam… ale nie chcę, żeby mi pan przeszkadzał.

Rzecz jasna, Robert wykonał polecenie. Odetchnął głęboko, odszedł w głąb holu, usiadł na ciężkim skórzanym fotelu przy stoliku z gazetami i zobaczył swoje krzywe odbicie w ekranie olbrzymiego wyłączonego telewizora. Zagryzł wargę i wziął po omacku jakieś idiotyczne czasopismo ze stolika. Wstyd piekł go w oczy. Co się dzieje, do licha? Przecież nie muszę tu być obecny. Przecież nie jestem lekarzem. Ani krewnym. Ale wiedział, że to jego obowiązek. Podobnie jak wiele innych nieprzyjemnych, nieapetycznych, gorzkich i wstydliwych czynności… Ale mimo wszystko nie tak wstydliwych, jak ta ulga, którą czuje, gdy udaje się uniknąć spotkania. „Nigdy nie litujcie się nad sobą — przypomniało mu się. — Każdy z nas jest godzien litości, ale litowanie się nad sobą jest rzeczą niegodną”.

Tutaj panowała nieprawdopodobna, niewiarygodna, dźwięcząca cisza. Jak w baśniowym zaklętym zamku. Było nienaturalnie cicho, jasno i pusto, i pachniało jak w ogrodzie botanicznym — przyprawami korzennymi i bajką. Nie było słychać ani swobodnych rozmów personelu medycznego, ani szurania podeszew przygarbionych pacjentów, ani dźwięcznego przekrzykiwania się salowych, przecierających kilometry kwadratowe tutejszego linoleum; nie było tu nic ze zwykłej atmosfery wielkiego, niechby nawet najbardziej ekskluzywnego i drogiego szpitala. Tak naprawdę to nie był szpital. To było hospicjum dla bogaczy. Dla wielkich bogaczy. A może nawet nie hospicjum. W hospicjum leżą ludzie, dla których nie ma ratunku, a tutaj był pałac nadziei. Dom Ostatecznej Nadziei…

Początkowo, przez pierwsze pięć minut, nic się nie działo. Robert kartkował kolorowe, lśniące strony czasopisma: zdjęcia luksusowych samochodów i eleganckich kobiet, błyszczące wieżowce, specyficzne teksty obliczone na specyficznego czytelnika… Popatrywał z roztargnieniem na prawo i lewo, zmieniał położenie wyciągniętych i skrzyżowanych nóg i starał się nie wsłuchiwać w cichy głos sensei, dobiegający zza drzwi sali. (Ten głos nieoczekiwanie wykrystalizował się z ciszy: albo sensei nie dość dokładnie zamknął drzwi, albo izolacja akustyczna była tu jak w kamienicy czynszowej). Nic się nie działo. Egzotyczne rośliny w wielkich donicach, po prawej i lewej stronie od ogromnego, zajmującego pół ściany okna, wydzielały tropikalne zapachy. Za oknem był zaśnieżony parking, kilka przysypanych śniegiem limuzyn, a wśród nich „szóstka” Tengiza — wprawdzie nie zaśnieżona, ale za to brudna. Z tłumika płynął dymek.

W pewnej chwili Robert zauważył jakiś ruch na korytarzu po lewej i zza rogu wyjechał wózek — szklana etażerka na kółeczkach, a z nim klasyczna, wręcz plakatowa pielęgniarka (prosta jak kij od szczotki mniszka w fartuchu i czepku, nieruchoma twarz i zaciśnięte usta). Gdy tylko ich zobaczył (mniszkę i wózek), zrozumiał, że kierują się właśnie tutaj, do tego pokoju, do sensei i że trzeba natychmiast coś przedsięwziąć. Wstał i dwoma susami znalazł się pod drzwiami pokoju, opierając się o nie plecami. Czasopismo zabrał ze sobą i zwinął je w trąbkę, którą zaczął stukać w otwartą dłoń lewej ręki. W ten sposób chciał podkreślić swoją mocną pozycję i niechęć do opuszczenia stanowiska. Czuł się przy tym dość głupio i bardzo niepewnie.

Mniszka i wózek zbliżali się niespiesznie, nieodwracalnie i absolutnie bezszelestnie, jakby płynęli ponad dywanikiem. Szklaneczki na etażerce bezdźwięcznie podrygiwały; nieruchome, jasne oczy mniszki patrzyły nieugięcie w bok. Robert skulił się wewnętrznie. Zawczasu. Jakby w przeczuciu. A z tyłu, za drzwiami głos sensei stał się nagle całkiem wyraźny i wbrew sobie Robert usłyszał:

— …Nic się nie zmieni, dopóki nie nauczymy się postępować z tą włochatą, mroczną, bezczelną, leniwą małpą… — Sensei znowu mówił niezrozumiale, jakby chodził po pokoju i teraz odwrócił się plecami do drzwi. Mniszka podeszła już bardzo blisko i stanęła, patrząc na Roberta wypłowiałymi guzikami oczu. Jej spojrzenie stało się stanowcze i niesympatyczne, jakby dopiero teraz zauważyła przed sobą przeszkodą i czekała z chłodną niecierpliwością, aż przeszkoda sama z siebie rozpadnie się i zniknie.

— Przepraszam, ale nie może pani teraz wejść — powiedział Robert, pokonując naturalne pragnienie przepuszczenia kobiety, w dodatku pracownika służby medycznej.

— Badanie krwi — powiedziała mniszka, niemal nie otwierając ust i nadal patrząc przez niego na wylot.

— Nie teraz, bardzo proszę, teraz nie można.

— Wyznaczono na teraz.

— Proszę — powtórzył Robert — nie teraz. Teraz nie.

— Dobrze — zgodziła się niespodziewanie mniszka. — Przyjdę za godzinę. Tylko żeby nic nie jadła — dodała, odwróciła się i pojechała dalej korytarzem, bezszelestna jak białe widmo o nienaturalnie prostych plecach.

A sensei za drzwiami wykrzyknął nagle:

— I co jest najbardziej zdumiewające: wszyscy są zadowoleni!

Drzwi rzeczywiście były niedomknięte. Robert już miał je zamknąć, ale uświadomił sobie, że coś szczęknie albo zaskrzypi, rozlegnie się jakiś idiotyczny zdradziecki dźwięk i będzie głupio…

Zawahał się, nie wiedział, co zrobić. Tym bardziej że nagle poczuł zainteresowanie.

— …To tak jak z analfabetyzmem, spróbuj to sobie wyobrazić. Przez tysiąclecia analfabetyzm był normą…

Trzeba było coś przedsięwziąć. Natychmiast. Zdecydowanie. Ale nie robił nic. Słuchał. To nieładnie podsłuchiwać. Ale przecież nie podsłuchiwał, słuchał! To było zupełnie co innego niż czytanie.

— …łańcuch czasów. Јańcuch zastarzałych wad i moralnego ubóstwa. Nieznośna praca w pocie czoła i nędzne życie, polegające na omijaniu nienawistnych praw… Dopóki nie zaistnieje potrzeba zmiany takiego stanu rzeczy…

W tym momencie sensei widocznie sam zauważył, że drzwi są niedomknięte. Jego głos zbliżył się i drzwi zatrzasnęły się ze szczęknięciem — ale bez skrzypnięcia… Robert odetchnął i wrócił na swój fotel. Rzucił zwinięte czasopismo na stolik, usiadł, wyciągnął nogi. Przemowa sensei nie zawierała nic nowego, ale robiła pewne (nawet spore) wrażenie. Najbardziej dojmujące (zrozumiał nagle) było uczucie martwej ciszy w odpowiedzi na objawienia sensei, jakby on trenował wygłaszanie wykładu przed lustrem w pustym przedpokoju. A może była dzisiaj przytomna? To się przecież zdarza. Choć bardzo rzadko. Z każdym miesiącem coraz rzadziej… Zresztą, w przemowie sensei były pewne nowe elementy. Były, były, nie zaprzeczaj. Przemieszane ze starymi. No i brzmiało to z taką mocą, z taką determinacją i cierpieniem… Coś zagadkowego, nawet religijnego powinno stać się z tym światem, żeby Człowiek Wychowany stał się temu światu potrzebny. Ludzkości. Żeby stał się potrzebny samemu sobie. I dopóki tajemnica się nie spełni, wszystko będzie jak dawniej. Јańcuch zastarzałych wad i moralnego ubóstwa. Nieznośna praca w pocie czoła i parszywe życie, polegające na omijaniu nienawistnych praw… Dopóki nie zaistnieje potrzeba zmiany tego stanu rzeczy…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadije Strugacki
Arkadije Strugacki - Tesko je biti Bog
Arkadije Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkady Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij a Boris Strugačtí
Отзывы о книге «Bezsilni tego swiata»

Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x