Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bezsilni tego swiata
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2004
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
A Belzebul od razu podchwycił czwartym głosem:
Szedł wesoły chłopaczyna, nie żałując butów swych,
I gałązką machała za nim top’l…
Okazało się, że piosenkę znają wszyscy, i nagle nie wiadomo dlaczego wstali ze szklankami w rękach, uroczyście i jednocześnie, jak podczas wykonania hymnu.
Wiedział wesoły chłopaczyna, że tam miasto czeka go,
Że tam czeka na niego Bigi Dobl!…
O co tu chodzi, myślał Wadim, starannie wyprowadzając energiczne synkopy. Co nas tak nagle wzięło? Skąd ta powszechna, nagła, nieoczekiwana miłość? Myśli plątały się ze sobą, mieszały, tworząc gmatwaninę. Z jakiegoś nieoczekiwanego zakamarka wypłynęło nagle: „Ewolucja niszczy przyczyny, które ją zrodziły…” Należało to przemyśleć. A zresztą po co? Przeciwnie, nie warto się zastanawiać, lepiej jeszcze raz wypić… i znowu nalać. A w ogóle to leję na ewolucję. Najważniejsze, że wszyscy jesteśmy braćmi i to po wsze czasy. „Gdzie byliście, gdy ja latałem do kibla ze strachu? — zapytał, ściągając groźnie brwi. — Gdzie? Zaledwie tydzień temu…! A teraz jakby na wszystkich spłynęło olśnienie…” I od razu skarcił się za to: nie wolno tak myśleć. To źle. To niegodne. O przyjaciołach, o braciach tak się nie myśli… Nie sądź nas, bracie! (To chyba wtrącił się Jurka Wariograf). A kto was osądzi? Ja? Nawet nie mam zamiaru. Sąd Ostateczny. Rejonowy. Wyrok Rejonowego Sądu Ostatecznego został utrzymany w Miejskim Sądzie Ostatecznym, a teraz wniesiemy odwołanie do Najwyższego Sądu Ostatecznego… O, drapieżności naszego wieku! Przecież wszyscy ludzie są słabi. Wszyscy, bez wyjątku. A szczególnie słabi są tak zwani supermani: nie radzą sobie sami ze sobą i odgrywają się na innych, też słabych… Jak to głupstwa? Chociaż… A niechby nawet głupstwa. Przy okazji, ktoś powiedział: chcesz, żeby cię usłyszano, mów głupstwa…
Nieoczekiwanie Andriej pojawił się obok Wadima, objął go i zaczął czule namawiać, żeby z nim dokądś pojechał… gdzieś daleko, w jakieś nieznane rejony… Tam Andriej ma krainą wzgórz, całą planetą wzgórz, jest ich tam tysiące — okrągłych, jednakowych, niewysokich pagórków, wiosną jedwabiście zielonych i miękkich, latem brunatnożółtych, kłujących, wydychających żar… A między nimi, niczym wąż albo gigantyczne jelita smoka, wije się łańcuch czterdziestu siedmiu jezior, biblijnie fantastycznych: pierwsze jest zielone i na pozór twarde niczym malachit, drugie nieprawdopodobnie żółte, oleiste i jakby martwe, trzecie gagatowoczarne (nie agatowo, tylko gagatowo, gagat to odmiana antracytu), ale gdy patrzy się pod pewnym kątem do słońca, twarda, szklista woda mieni się wszystkimi kolorami tęczy, spektralnie czystymi, jakby to nie była woda, tylko ekran jakiegoś supermonitora… I tam będą łapać raki… Raki są tam różnobarwne i ciężkie, jakby ze złota… Bo tak naprawdę rzeczywiście są ze złota, wyciągają złoto z wody, złoto, molibden i uran…
Każdy taki rak to dwa tysiące dolców, ale czy to o dolce chodzi…?
— Sam wiesz najlepiej, że nie chodzi o dolce.
— Wiem. Ale do czego ja ci jestem potrzebny? Weź lepiej Belzebula, on te twoje raki będzie wabił jak karaluchy w łazience…
— Głupi, przecież ja dla twojego dobra. Wiesz przecież, że odchodząc od zła, czynisz dobro.
— Wiem: odchodząc od dobra, nie popełniasz zła… Jakie tam dobro… przecież oni cię zjedzą. Dzisiaj cię ochroniliśmy, a jutro przegapimy i tamci cię załatwią!
— Nic nie zrozumiałeś — powiedział Wadim. — U mnie już wszystko w porządku. Super, Konstantin! Napijmy się.
— Ciszej tam! — wrzasnął nagle Matwiej i gdy trochę się uciszyło (wszyscy, prócz Belzebula, zamilkli i wpatrywali się w niego), powiedział kilka niezrozumiałych słów i dodał: — Twój Inteligent — Profesor zwycięża w pierwszej turze. Sześćdziesiąt osiem procent głosów… czyste zwycięstwo!
— No to co? — powiedział Wadim, nie od razu uświadamiając sobie, że to do niego.
— Pstro! — krzyknął Matwiej, podnosząc głowę znad laptopa, z którym usiadł bokiem na kanapie. — Opublikowali wyniki… Fundusz Sorosa… Profesor ma sześćdziesiąt osiem procent, Generał dwadzieścia siedem. Czyste zwycięstwo w pierwszej turze.
— Kto zwyciężył? — zapytał Belzebul, do którego jak zwykle wszystko dochodziło powoli. („Ja rozumiem powoli, ale zawsze!”)
— Profesor!
— Jak to Profesor? — wykrzyknął Belzebul i popatrzył na Wadima. Wszyscy gapili się teraz na Wadima, jakby ten zrobił coś nieprzyzwoitego.
Wadim wzruszył ramionami.
— Przez cały czas próbuję wam wytłumaczyć — powiedział. Tylko mnie nie słuchacie.
Wszyscy milczeli. Nagle jakby przetrzeźwieli.
— Przecież ci mówiłem — rzekł Wadim, zwracając się do Andrieja. — Nie trzeba mnie ochraniać. U mnie wszystko okej.
— To znaczy, że zrobiłeś to? — zapytał Andriej powoli.
— Tak. A co w tym nadzwyczajnego?
— Co w tym nadzwyczajnego? — powtórzył Andriej. — On jeszcze pyta?
— Zrobić zrobiłem — mruknął Wadim. — Gdybym jeszcze wiedział, jak…
— On nas pyta, jak? Nas!
Jurka Wariograf powiedział:
— Czyli wychodzi na to, że niepotrzebnie się wysilaliśmy? A może potrzebnie?
A Belzebul:
— No, nie ma co! A ty sam przynajmniej w to wierzysz?
Na co Matwiej:
— I co my teraz zrobimy?
To było niezbyt nowe, ale za to jedyne słuszne pytanie. Ale nikt nie znał na nie odpowiedzi.
Punktualnie o godzinie dwudziestej drugiej, gdy punkty wyborcze zostały ostatecznie zamknięte i już było można, urządzili długo oczekiwany mityng przed wejściem do sztabu. Mróz chwycił nie na żarty. Szczypało w uszy, marzły palce w rękawiczkach, ale pod kamizelką kuloodporną było gorąco i od czasu do czasu po plecach i po brzuchu spływał z napięcia pot. En-pe-prez sam nie wiedział, skąd wzięło się to napięcie. Na pierwszy rzut oka (na drugi i trzeci zresztą też) panował spokój i wszystko przebiegało normalnie. Tyle, ile trzeba, odchylonych do tyłu twarzy; oczy zaokrąglone niepokojem, żeby nie uronić ani słowa; rozchylone usta i gorączkowa gotowość do owacji na pierwszy sygnał w intonacji oratora. Orator był, jak zwykle, na szczycie. Miał absolutną pewność, że zwyciężył, ale udawał skromnego, omijał wszelkie rafy, ale trudno jest ukryć triumf zwycięzcy. Może właśnie dlatego był dzisiaj szczególnie dobry, rozluźniony i hojny, żartował nawet, na co zazwyczaj sobie nie pozwalał („tłum nie lubi żartów, tłum jest zawsze męcząco poważny”).
Na całym placu, czarnym od ludzi, w promieniach reflektorów unosiły się słupy białej pary z zasypanych śniegiem studzienek kanalizacyjnych i obłoczki wyrywające się z rozchylonych ust. Śnieżne zaspy srebrzyły się odświętnie, a dalej, tam gdzie plac i tłum wychodziły z kręgu światła, śnieg mrocznie połyskiwał na gałęziach drzew i krzewach bulwaru. Tam również stali ludzie, ale niewielu: jacyś przypadkowi przechodnie, przeważnie właściciele psów.
En-pe-prez nie zdążył się zorientować, skąd to wrażenie bolesnego napięcia, gdy z czarno-białych, migoczących mrocznie krzewów powiało lodowatą grozą, przed którą nie było ratunku. To nie było „celowanie”, a nawet nie „zamiar popełnienia przestępstwa”. To było coś absolutnie obcego, niepodobnego do niczego; groza, żółta i połyskliwa, mroziła źrenice. Żółta jak świeży gnój, tylko lodowata. Skamieniał od tego wrażenia i stracił kilka zamrożonych w bezsilności sekund, a potem przypomniał sobie, że to samo czuł kilka dni temu i że płynęło to z tego samego miejsca, z krzaków, i że nagle znikło, tak samo nieoczekiwanie, jak się pojawiło. Ale dziś nie znikało… trwało… nasuwało się z nieludzką siłą… groziło pęknięciem, eksplozją, zniszczeniem, było bezpostaciowe i nieodwracalne. Nic nie dawało się zrobić. Można było zdążyć, ale nie dało się nic zrobić. Wyskoczyć przed Profesora, zasłonić go sobą… Złapać za wspaniałą siwą grzywę, zgiąć bezlitośnie w pół to imponujące cielsko w futrzanym palcie, ukryć, wepchnąć za ołowiany fartuch narzucony na balustradę… po prostu podnieść alarm… Można było zdążyć, ale to wszystko okazałoby się bez sensu. „Uwaga!” — powiedział przez laryngofon.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.