Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata
Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bezsilni tego swiata
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:2004
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dziwiąc się swoim chaotycznym i dość nienaturalnym odczuciom, wskazał gościowi fotel mamy, usiadł naprzeciwko i spytał salonowym tonem: „Może herbaty?” Wiedział dokładnie, że żadna herbata nie będzie im potrzebna, że żadnej salonowej rozmowy nie będzie — zresztą nie umiał prowadzić takich rozmów — a jednak coś go zmusiło do zadania tego pytania. I uśmiechnął się, czekając na uprzejmą i stanowczą odmowę.
— Dziękuję, nie — powiedział gość z absolutną powagą. — Na poranną herbatę jest już za późno, a do five o’clock, sam pan przyzna, jeszcze dużo czasu. — Zrobił króciutką przerwę i przedstawił się: — Nazywam się Chan Awtandiłowicz. Odnoszę wrażenie, że się nie znamy.
— Bardzo mi miło — powiedział Wadim, bo przecież musiał coś powiedzieć. Chociaż tak naprawdę powinien był krzyknąć: „Јadne mi» nie znamy«! Od tej naszej nieznajomości cała skóra mi zeszła! Szczególnie na palcach”. Ale to byłoby chamskie. Nieprzyzwoicie, obrzydliwie chamskie. I absolutnie nie na miejscu.
— Czasem ludzie mówią na mnie Ajatollah — ciągnął Chan Awtandiłowicz z tą samą smutną swobodą. — Prawdopodobnie wie pan o tym. Ale nazywają mnie tak tylko ci, którzy mnie nie znają.
— Tak — rzekł Wadim. — Rozumiem pana.
I rzeczywiście doskonale teraz rozumiał, że tylko człowiek absolutnie obcy, który nigdy nie słyszał tego delikatnego, smutnego głosu, nigdy nie widział tragicznie załamanych brwi i długich czarnych włosów, okalających wąską, bladą twarz, tylko kompletnie beznadziejny dzikus i barbarzyńca, żłób i chamidło zdołałby powiązać tego wspaniałego, smutnego człowieka z posępną azjatycką ksywką Ajatollah.
— Widzą, że u pana remont? — stwierdził gość, rozglądając się bez skrępowania.
— Tak, coś w tym stylu… porządki… — Wadim przypomniał sobie, skąd wziął się ten bałagan i znowu poczuł przypływ złości, ale napotkał smutne spojrzenie Chana Awtandiłowicza i złość wyparowała, zmieniła się we współczucie i gotowość przyjścia z pomocą.
Zapadła krótka cisza, piętnaście sekund obopólnej niezręczności — smutny człowiek nie wiedział chyba, od czego zacząć nowy fragment rozmowy i wahał się, wewnętrznie zjeżony własną niepewnością. Wadim niemal fizycznie czuł to wahanie i tę niepewność, chciał jakoś pomóc, powiedzieć coś, cokolwiek, żeby tylko przerwać milczenie, ale kompletnie nie miał pojęcia, co by to mogło być. Przecież nie zacznie rozmowy o śniegu za oknem? Teraz pomyślał, że jego gość wcale nie jest taki pewny siebie i swobodny, jak usiłuje pokazać i jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Było w nim coś nieuchwytnego, jakieś skrywane przeczucie niebezpieczeństwa, może nawet strach? To było niezrozumiałe, nieprzyjemne i drażniące, jak zadarty paznokieć.
— Przede wszystkim — Chan Awtandiłowicz zaczął jednak nową odsłonę — proszę mi pozwolić panu pogratulować. Dokonał pan czynu, który… o, proszę, niech pan nie zaprzecza! Każdy, kto dokonuje takich rzeczy, dokonuje prawdziwie wielkiego czynu!
Wadim wcale nie miał zamiaru zaprzeczać, chociaż zgadzać się z tymi nieoczekiwanymi i nieodpowiednimi komplementami też było jakoś niezręcznie. W każdym razie nieskromnie. Z przyjemnością odpowiedziałby jakimś sloganem reklamowym, ale jak na złość nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy, więc tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: a co tam… ależ nie ma o czym mówić… nie warto nawet wspominać…
— To wielka rzecz, a pan wcale nie wygląda na szczęśliwego powiedział Chan Awtandiłowicz ze zdumieniem. — Wygląda pan na zmęczonego.
— Bo tak właśnie jest — przyznał Wadim, wstrząśnięty przenikliwością gościa. — Jestem zmęczony jak Syzyf — dodał nieoczekiwanie dla samego siebie. — Wyobraża pan sobie, jak zmęczony byłby Syzyf, gdyby w końcu udało mu się wtoczyć na górę ten jego kamień?
No proszę, jak mi się to udało ładnie ująć, pomyślał ze zdziwieniem. I skąd mi się to wzięło?
— Wyobrażam sobie — powiedział Chan Awtandiłowicz z eotowością. — Potrafię to sobie doskonale wyobrazić. Myślę że wcale nie byłby szczęśliwy.
— „Szczęście można znaleźć tylko na przetartych drogach „
— To prawda. Skąd to?
— Puszkin lubił to powtarzać. To chyba z Chвteaubrianda. A może z Montaigne’a? Nie pamiętam. Wydało mi się to bardzo trafne — szczęście to miłość, rodzina, przyjaciele… Czyli coś dobrze znanego zwyczajnego, żadnej egzotyki…
— Tak. To bardzo trafne. Bardzo.
I znowu zapadła napięta cisza. Temat szczęścia wydawał się wyczerpany, temat syzyfowego zmęczenia tym bardziej. Na twarzy Chana Awtandiłowicza pojawiło się cierpienie, ale szybko sobie z tym poradził i powiedział, jakby zaczynając wykład:
— Cały problem polega przecież na tym, że we współczesnej Rosji ważnym urzędnikiem może zostać albo były towarzysz partyjny, albo tak zwany mocny działacz gospodarczy, albo dawny pracownik resortu siłowego…
— Albo kryminalista z autorytetem — dodał Wadim nie bez złośliwości. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Samo się prosiło.
— Tak, oczywiście. — Chan Awtandiłowicz albo wolał nie zauważać jadu, albo rzeczywiście go nie zauważył. — Po prostu u nas kryminalista jest pewnym wariantem pracownika resortu: tajemnicza, groźna siła… Ale ja mówię o czymś innym. Chciałem powiedzieć, że możliwe są wyjątki, chociaż tak naprawdę, mało prawdopodobne. Ba, nawet niebezpieczne. Wybiorą na przykład lekarza i wezmą sobie na głowę Papę Doca w rosyjskim wariancie. Wyobraża pan sobie Papę Doca w rosyjskim wariancie?
— No… to zależy — sprzeciwił się Wadim. — Wirtualna historia jest zawsze straszniejsza od rzeczywistości.
Chan Awtandiłowicz bezgłośnie zaklaskał w dłonie.
— Bardzo trafna uwaga. Ale dlaczego myśli pan, że rosyjski Papa Doc to wirtualna historia?
— Ponieważ wirtualna historia to taka, która mogłaby się wydarzyć, ale się nie wydarzyła.
— Wydarzyła się — powiedział Chan Awtandiłowicz z przejęciem i naciskiem. — Przykro mi, ale właśnie się wydarzyła.
Wadim przez jakiś czas patrzył w tę bladą, smutno uśmiechniętą twarz.
— Ale przecież sam pan chciał, żeby wybrali Inteligenta — powiedział w końcu. — Nie rozumiem…
— Ja chciałem? — zdumiał się Chan Awtandiłowicz. — Myli się pan! Zapewniam pana, że było mi to absolutnie obojętne… Niechże się pan sam zastanowi, co mnie to w ogóle obchodzi? Inna kwestia, że już sama próba zmiany biegu wydarzeń… „przekręcenia wielkiej rury”, bo, zdaje się, tak to pan nazywa?…to przecież cud. Początkowo nie mogłem w to uwierzyć…
— Proszę poczekać… — przerwał mu nerwowo Wadim. — Chce pan powiedzieć, że to nie pan zamówił u mnie… przekręcenie rury?
— Oczywiście, że nie ja! Przydaje pan mojej osobie zbyt wielkie znaczenie. Nigdy nie ośmieliłbym się postawić przed panem takiego zadania. Ale poproszono mnie o to, a ja nie mogłem sobie pozwolić na odmowę.
— Kto poprosił?
— To pan nie wie? Nie domyślił się pan?
— Nie.
— Nie? — Chan Awtandiłowicz był najwyraźniej poważnie zakłopotany. Chyba już żałował, że w ogóle zaczął tę rozmowę. — Ale w takim razie… nie jestem pewien, czy mogę… Po co? Nie ma żadnego sensu…
— Co nie ma żadnego sensu?
Chan Awtandiłowicz nie odpowiedział. Nie chciał kłamać, ale mówić prawdy nie chciał jeszcze bardziej. Zrobił jednoznaczną przerwę i powiedział:
— W końcu jaka to teraz różnica? Najważniejsze, że wszystkie problemy są już rozwiązane. Zwyciężył pan. A to znaczy, jak mówi jeden mój znajomy: „Może pan oddychać swobodnie”.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.