Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata

Здесь есть возможность читать онлайн «Borys Strugacki - Bezsilni tego swiata» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2004, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bezsilni tego swiata: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bezsilni tego swiata»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zbliżają się wybory gubernatora Petersburga. Spiskowcy, stosując przemoc i tortury, chcą zapewnić wygraną swojemu kandydatowi. Na nic się to jednak nie zdaje, bo zwycięzca zostaje zabity strumieniem…

Bezsilni tego swiata — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bezsilni tego swiata», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Jesteśmy umówieni z Aleksym Matwiejewiczem — powiedział szybko Pracodawca z pewną nawet (jak wydawało się Jurijowi) pokorą i popatrzył na zegarek. — Romanow, Paweł Piotrowicz. Biuro „Poszukiwania Stells”.

Barczysty doktor opuścił wzrok, rozrzucił grubym paluchem kartki i tym samym paluchem przesunął z góry na dół po jakiejś liście. Widocznie znalazł tam carskie nazwisko Pracodawcy, bo wstał lekko, podszedł do drzwi w głębi gabinetu i dwa razy delikatnie stuknął kostkami palców w futrynę. Nikt mu chyba nie odpowiedział, ale on i tak leciutko pchnął drzwi i wykonał w stronę Pracodawcy zapraszający gest.

Weszli. Jurij od razu oślepł, stracił orientację i oblał się potem. W pomieszczeniu panowała ciemność choć oko wykol, powietrze parzyło jak w wiejskiej łaźni. Oświetlone było jedynie nienaturalnie białe łóżko ze skłębioną pościelą i człowiek na niej — a raczej jego dolna połowa: nogi w kalesonach, bose i nieżywe, jakby rzucone tutaj przypadkiem.

— Czemu się spóźniasz, kochaniutki? — zaskrzypiał z ciemności swarliwy głos. — Jak było powiedziane? Między czwartą a piątą, co? A teraz jest która? — Głos był nieprzyjemny: albo zachrypnięty, albo po prostu stary. Słuchając go, miało się ochotę odchrząknąć. — Nie tak się umawialiśmy. Zaraz odeślę cię z powrotem i będę miał rację!

Pracodawca, nie reagując nawet słowem na tę nieoczekiwaną naganę, wyciągnął zza pazuchy paczuszkę opasaną gumką i starannie położył ją na stoliczku przy łóżku, pośród szklanek, butelek, kieliszków i talerzyków z zaschniętymi resztkami jedzenia.

— Hm… — niesympatyczny człowiek w kalesonach natychmiast złagodniał. — No dobrze — powiedział już o ton niżej. — Dajmy temu spokój. Więc co cię zatrzymało? Kiepska droga?

— Gołoledź — podchwycił Pracodawca jak gdyby nigdy nic. Ledwie dojechaliśmy, słowo daję! Już myślałem, że się rozbijemy…

— Nie ten pierwszy przybiegnie, kto szybciej biegnie — powiedział właściciel łóżka sentencjonalnie — lecz ten, który wcześniej wybiegnie. Gdybyś wyjechał wcześniej, nie spóźniłbyś się. I nie zdenerwowałbyś mnie, starego człowieka…

— Przepraszam, Aleksy Matwiejewiczu — powiedział Pracodawca pokornie. — To się więcej nie powtórzy.

— Mam nadzieję — powiedział mężczyzna dumnie i zapytał z wyraźną antypatią w głosie: — A kto tu z tobą przyszedł? Bo on jest z tobą, jak sądzę?

— Ze mną, ze mną — uspokoił go Pracodawca. — To mój przyjaciel. Nazywa się Jura. Będzie pana nagrywał, Aleksy Matwiejewiczu. Dla historii, dla potomności.

— Ha! Historia dla historii. Dlaczego nie? Można i dla historii, jakie to ma znaczenie…

Jurij powoli przywykał do ciemności i zaczynał orientować się w pomieszczeniu. Wiedział już, że pokój jest ogromny (część za łóżkiem skrywała się w ciemnościach), że w pobliżu, po lewej stronie, stoi wielki, owalny stół z krzesłami wokół, jakieś cyklopowe szafy czy może kredensy pod ścianami… gruby dywan pod nogami… czarne kwadraty okien, szczelnie zasłoniętych miękkimi zasłonami… Wszystko to było dość dziwne jak na dom starców, ale mimo wszystko najdziwniej wyglądał w jaśniejącej bielą pościeli sam mężczyzna: połyskliwa goła czaszka, porośnięta po bokach kędzierzawymi, czarnymi włosami; rozczochrana, kosmata, czarna broda; ogromne czarne okulary na pół twarzy… Przypominał mu kogoś aż do bólu, jakiegoś bardzo znanego i szalenie antypatycznego człowieka… W końcu Jurij zrozumiał, kogo:

leżący na rozgrzebanym łóżku mężczyzna wyglądał jak czeczeński bandyta i terrorysta Salman Radujew we własnej osobie, bez swojej furażerki, ale za to w kalesonach.

Wstrząśnięty tym odkryciem Jurij przepuścił sam moment prezentacji, skłonił się niezręcznie i nie w porę i zaczął rozpinać na sobie kurtkę, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś siedziska. Ale nic z tego.

— Na podłodze, na podłodze! — zarządził bandyta. — Na dywanie! Dywan jest porządny, wygodny, siadaj na tyłku… I nie radzę się rozbierać. Nie wytrząsać mi tu pcheł!

Oszołomiony Jurij zamarł z palcami na ostatnim guziku. Pracodawca nie zareagował: od razu, bez zbędnych słów, skrzyżował długie nogi i zręcznie usiadł po turecku dwa kroki od łóżka, bynajmniej nieskrępowany okolicznością, że jego głowa znalazła się na wysokości kalesonów tamtego. Jurij jeszcze się wahał, ale Pracodawca tak na niego popatrzył, że od razu przykucnął, by potem przejść do pozycji lotosu — pokonując chrzęst stawów i ból nierozciągniętych i absolutnie nieprzystosowanych do takich wyczynów ścięgien.

A dziwny (i straszny) mężczyzna już mówił, jakby od samego rana tylko na to czekał i nie mógł się doczekać, i wreszcie, wreszcie doczekał się tej rzadkiej sposobności. Mówił tak, jakby eksplodował. Mówił bez chwili przerwy, łapczywie, gorączkowo i chaotycznie, bez jakiegokolwiek porządku, przeskakując z tematu na temat. Początkowo trudno było zrozumieć, o czym, o kim, o jakim miejscu i czasie właściwie mówi.

— Pokój mieli ogromny, długi i szeroki, być może były to stare koszary z czasów carskich albo szpital: wysokie, łukowe sklepienia, podłogi wyłożone kolorowymi kafelkami, okna jakby więzienne, umieszczone wysoko, na wysokości trzech i pół metra, i z podwójną kratą — jedna na zewnątrz, druga wewnątrz, po tamtej stronie szyby. Sześćdziesiąt osiem prycz i niemal przez cały czas absolutny komplet — sześćdziesięciu typów w wieku od szesnastu do sześćdziesięciu lat.

…W pomieszczeniu było wiecznie zimno, jak w psiarni, cały czas wszyscy marzli, a tamci ciągle mówili: i tak ma być! Zimno, nudy, w personelu żadnej kobiety, sanitariusze same chłopy, żołnierze, a w dodatku karmili, jakby chcieli zamorzyć głodem, „piąty stół”: kasza z kartoflami, gotowane mięso tylko od wielkiego dzwonu — na święto majowe, święto październikowe i na Nowy Rok. Ale łóżka były porządne, drewniane, materace ze sprężynami i zawsze czysta pościel, zmieniali dwa razy na tydzień, ciepłe, flanelowe szlafroki w paski, kalesony i koszule, wprawdzie gorsze niż tutaj, żołnierskie, ze stemplami Szóste O.U. NNKW. A co to takiego to NNKW — nie wiadomo, nikt nigdy nie wiedział…

…Wszyscy zdychali z nudów. Czytanie? To nie ten typ człowieka, żeby książki czytać. Spacery nie przysługiwały. Pozostawało jedno — palić i kłapać dziobem. Pewnie, że wszystkich surowo ostrzegano, żeby po próżnicy języka nie strzępili: „wróg, taka jego mać, podsłuchuje”. Ale jak tu się powstrzymać? I o czym mieli rozmawiać, jak nie o swoich cierpieniach? Poza tym przecież dookoła sami swoi. Skąd by tu, do licha, mogli się wziąć wrogowie, skoro ja jestem z Petersburga, Wowan Krzywonóg z Czkałowa, a Tolka Јapaj to nawet z łagru, sukinkot…

(To było jak w koszmarnym śnie. A chwilami pojawiało się wrażenie, że to tylko teatr. Cisza i ciemność. Nienaturalnie oświetlona scena. Genialny, oryginalny aktor na tej scenie… Niekończący się i celowo chaotyczny monolog, niemal bez gestów i prawie bez mimiki… Martwa nieruchomość teatru absurdu i tylko momentami, od czasu do czasu, bez polecenia, bez cienia jakiekolwiek rozkazu, bezszelestna jak cień i milcząca jak widmo statysty zza łóżka wyłania się kobieca postać. Ledwie widoczna w ciemności, w czarnej, nieprzyzwoicie cienkiej sukience na gołym ciele, kobieta podaje temu dziwnemu narratorowi kolejny kielich z ciemnoczerwonym płynem… I piekielny żar, powietrze w płucach już chyba syczy, ale ręka z dyktafonem marznie…)

— Był z Kaukazu — może Gruzin, może Osetyniec, nigdy nic nie mówił, a gdy ktoś do niego zagadał, tylko świdrował człowieka tymi swoimi czarnymi oczami, aż zaczynałeś żałować, że chciałeś pogadać. Przez okrągłą dobę tylko spał i jadł, karmili go oddzielnie, trzymali na specjalnej diecie, a on wcale nie tył i ciągle był głodny jak wilk. Strach było patrzeć, jak pożera kurczaka razem z kośćmi, jak wiosłuje łyżką w kaszy — na jego talerzach nigdy nie zostawał nawet okruszek, a przecież dostawał podwójną czy nawet potrójną porcję. Oczywiście nie na próżno. Na tym świecie nic nigdy nie dzieje się na próżno. Na zabiegi zabierali go niezbyt często, ze dwa razy w tygodniu, ale z powrotem przywozili na wózku, sam nie mógł iść i robił się siny jak ten twój topielec. Leży tak nieruchomo (nawet nie jęknie, nawet chyba nie oddycha) przez dobę, a następnego ranka zdrów jak rydz. Aż któregoś dnia, wieczorem, gdy wszyscy powoli szykowali się do spania, rozmowy milkły, cichli jeden po drugim, on nagle wstał z pryczy, ogromny jak posąg, i zaczął iść, na nikogo nie patrząc, do wyjścia, gdzie odsiadywał sobie tyłek dyżurny sierżant i z nudów dłubał w nosie. Sierżant zerwał się (też nie żaden cherlak, krzepki był z niego chłop, jak to się teraz mówi, napakowany), ale ten tylko zmiótł go z drogi, jak się strzepuje okruchy z serwety. Sierżant bez słowa wyrżnął o podłogę pomiędzy pryczami i tak został. A ten ruszył wyprostowany, wielki jak szafa, wyszedł na korytarz, a tam coś huknęło, zapiszczało, jakby ktoś kotu ogon przytrzasnął i po wszystkim. Nigdy więcej go nie widzieliśmy, jakby człowieka nie było… A zresztą, czy on w ogóle był człowiekiem? Nie wiem, nie mnie sądzić. To znaczy, na początku oczywiście był, ale co z niego potem zrobili? Oto jest pytanie!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bezsilni tego swiata»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bezsilni tego swiata» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadije Strugacki
Arkadije Strugacki - Tesko je biti Bog
Arkadije Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkady Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij a Boris Strugačtí
Отзывы о книге «Bezsilni tego swiata»

Обсуждение, отзывы о книге «Bezsilni tego swiata» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x