— …A ten dom, w którym was trzymali? Sam budynek? Naprawdę nic pan nie pamięta?
— Nic. Nawet nie tyle nie pamiętam, ile po prostu nie wiem. Przywieźli mnie tam w nocy, w zamkniętej furgonetce. Pamiętam jakieś podwórze, deszcz leje, czarne ściany wokół, w żadnym oknie światło się nie pali… Nie pamiętam nawet, ile tam było pięter — po prostu nie wiem. Zagadka, kompletna tajemnica…
— I nikt nigdy nie wyprowadzał was na spacer?
— Jaki spacer, kochany? Kiedy? Między zabiegami? Między zabiegami śpisz niezdrowym snem i śnią ci się koszmary o babach…
Co zapamiętałem najlepiej, to właśnie westybul. Byłeś kiedyś na dworcu Witebskim? Identyczne pomieszczenie, dwukolorowe płytki pod nogami, oszklony sufit i jakieś takie, chyba żelazne, ażurowe kraty na ścianach…
…Zamiast spacerów były spotkania z towarzyszami. Dwa razy w tygodniu i jeszcze w razie potrzeby. Co kto komu powiedział, kiedy i po co, kto był przy tym obecny. Zwykły system, bardzo wygodny, mówiąc między nami, do wyrównania rachunków. Jak to było w Biblii powiedziane? Oko za oko, ząb za ząb. Ja jestem człowiek spokojny, ale nikomu nie radzę mnie zaczepiać. Bicie w mordę to zajęcie dla niedorozwiniętych. Ja i bez rękoczynów tak ci za skórę zalezę, że popamiętasz na całe życie i dziesięć razy się zastanowisz, zanim mnie drugi raz zaczepisz…
…Nie, z nikim z nich się nie widuję. No bo skąd? Tyle lat minęło! Był, co prawda, jeden ciekawy przypadek. Przychodzi taki jeden, przyprowadza swoją, jak twierdzi, żonę. Baba ma z pięćdziesiąt lat z okładem, a on góra trzydzieści, no, może trzydzieści pięć. Trzeba przyznać, że kobita ładna, ale w strasznym stanie… No dobra, nie o tym mowa. A ja wcale na nią nie patrzę, tylko na niego i własnym oczom nie wierzę: Deniska! Jak żywy, słowo daję. „Deniska, bracie! — wołam. — Nie poznajesz?” A on patrzy na mnie bezbarwnymi oczami i mówi: „Pan się myli, nie znamy się”. „Jak to się nie znamy?! Denis?” „Denis”. „A ja Loszka — Kaloszka! Pamiętasz laboratorium?” Nie pamięta żadnego laboratorium, tylko ramionami wzrusza. „I Synalka też nie pamiętasz?” Synalka żadnego nie pamięta… Widzę, że kłamie bezczelnie, ale co mogę zrobić? A najważniejsze, że nie wiem, dlaczego kłamie. Czemu się nie przyznaje? Boi się? Tyle lat minęło i już nikt o tych sprawach nie pamięta… Aż mnie złość na niego wzięła: „Nie zrozumiałem — mówię — dowcipu! Co, mózg ci do głowy uderzył?” Ale szybko się zmitygowałem: jaki Deniska? Przecież Deniska miałby teraz z siedemdziesiąt lat, byłby starym pierdzielem, tak jak ja… No to może krewny? Może Synalek? Ale do Synalka też się nie przyznaje. Kompletnie zapomniał języka w gębie. Dobra, odczepiłem się od niego, a jakiś czas później pomyślałem: więc Tatulkowi naprawdę się udało? Więc Denis rzeczywiście się nie starzeje, a do mnie ma ciągle złość, że o nim i o Synalku opowiedziałem wtedy komu trzeba?
…Coś tam się między nimi wydarzyło. Coś niedobrego, jakieś spięcie. Przypadkiem podsłuchałem, jak wrzeszczeli na siebie w palarni, zaślepieni i ogłuszeni własną złością: ten kurczak, małolat Deniska, i Synalek, człowiek w latach, solidny i wydawałoby się, wcale nie jakiś tam krzykacz, stateczny, wyniosły pan, siwy, z łysinką i ogromnym znamieniem na pół karku… Podsłuchałem i doniosłem o nich kumowi, nie ze złości, tylko tak, żeby ten cały Synalek nie uważał się za nie wiadomo kogo, burżuj jakiś… A poszło im o towarzysza Stalina, przy czym wypowiadali jakieś dziwne, obce słowa: „wyciąg z grzybów żuczi, nalewka z fioletowych mu czyn, pewnie chińska medycyna, ale padły również inne słowa: „nieludzkie męczarnie”, „przekleństwo”, „nieśmiertelność”…
Chaotyczna historia bez ładu i składu, bez początku i końca. Jurij nie zdążył nawet zwrócić uwagi na słowa o „znamieniu na pół karku”, gdy mężczyzna nieoczekiwanie przerwał w pół słowa i wrzasnął ochryple na całe gardło:
— Dość, dość, dość! Wynocha stąd! I to ze śpiewem na ustach! Koniec seansu. Teraz będę robił kupę. Chcecie popatrzeć, jak paralityk robi kupę? Widok, godny pióra mistrza. Samson odrywający łeb manneken-pisa…
I w tym momencie, znikąd, bez wezwania i bez rozkazu, zjawiła się bezszelestnie pulchna ślicznotka w nieprzyzwoicie przezroczystych jedwabiach i gigantyczny ekran pod lewą ścianą włączył się nagle, zajaśniał wszystkimi kolorami. W rękach ślicznotki pojawił się białoporcelanowy cud higieny, z czarnych głębin pomieszczenia buchnęło nieznośnym żarem i Jurij, który nie zdążył zamknąć ust, znalazł się w przedsionku medycznym, w atmosferze boskiego chłodu i niespodziewanego bezpieczeństwa, a dyżurny wykidajło przy stole wydał mu się teraz dobrym, starym znajomym…
W samochodzie dłuższy czas milczeli i chociaż droga nadal była straszna, Pracodawca nie śpiewał, lecz cichutko pogwizdywał przez zęby. Jurij wyciągnął zza pazuchy dyktafon, przewinął do tyłu i słuchał nieprzyjemnego głosu z chrypką.
— I jak ci się podobał? — zapytał Pracodawca.
— W porządku. Czwórka. Może nawet czwórka z plusem.
— Ale raz chyba skłamał?
— Zdaje się, że tak. O tym, jak został w pustej sali.
— Otóż to — przyznał Pracodawca z zadowoleniem. — A wiesz, po czym się domyśliłem? Zeszłym razem opowiadał mi tę historię zupełnie inaczej. Że wywieźli go w zamkniętej furgonetce za miasto i tam wyrzucili na śnieg.
— Aha… I jeszcze ten fragment o Denisce, który przyszedł do niego z żoną.
— To co?
— Też jakiś taki… nieprzekonujący. Kłamie, ale nie wiem, w którym momencie. Dobra. Widziałeś się z nim już kilka razy?
— Dwa. Dziś po raz trzeci.
— I co, nigdy nie udało mu się przypomnieć jak się nazywał ten, no, Synalek?
— Silecki — odpowiedział szybko Pracodawca i od razu było jasne, że kłamie. Sam to zrozumiał, roześmiał się i powiedział: — Nie, nie przypomniał sobie. Albo nie chciał sobie przypomnieć. Naprawdę, przysięgam. A dlaczego pytasz?
— Mam jednego znajomego — powiedział Jurij z całą niedbałością, na jaką było go stać. — Też ma takie znamię na pół karku.
— Tak? — Pracodawca zerknął na niego czujnie. — A w jakim wieku jest ten twój znajomy? — rzucił równie niedbale.
— Chyba sześćdziesiąt. Albo sześćdziesiąt pięć.
— Nie. To nie ten. Nie pasuje. Tamten miałby dziś setkę z hakiem. — Znowu popatrzył na Jurija, tym razem otwarcie i przenikliwie. — Chociaż, z drugiej strony, jakby się tak zastanowić…
Poznasz mnie z nim?
— Chyba nie — rzekł Jurij, dzielnie wytrzymując słynne baczne spojrzenie. — Po co ci to? Tylko niepotrzebnie zakłóciłbyś spokój starego człowieka.
Pracodawca nie odpowiedział. Jurij wyjął drugi dyktafon, tajny, sprawdził nagranie — tutaj też wszystko było w porządku. Dobrze, potem. Wszystko zrobię potem. Nie chcę dziś o tym myśleć. W ogóle nie chcę o niczym myśleć. Do diabła z tym wszystkim.
— A kim w ogóle jest ten twój Aleksy Matwiejewicz? — zapytał.
— Jak to? Nie wiesz? To przecież Aleksy Dobry. Wielki uzdrowiciel. Gazet nie czytasz?
— Nie czytam. Radia też nie słucham.
— I ulotek do skrzynki też ci nie wrzucają?
— Na reklamy nie zwracam uwagi, telewizji nie oglądam. Szary ze mnie człowiek, czego i tobie z całego serca życzę. Z czego on uzdrawia?
— Ze wszystkiego! — powiedział Pracodawca tonem uprzejmego arystokraty.
— I na cholerę on nam potrzebny?
— Nie nam — wyjaśnił Pracodawca. — To zamówienie.
Читать дальше