Nauczyciel Siergiej Fiedosiejew.
Matka Stella Abałkina.
Ojciec Wiaczesław Ciurupa.
Opiekun Ernest Julius Horn.
Lekarz szkoły Progresorów Romuald Kseresku.
Lekarz szkoły internatu Jadwiga Lekanowa.
W drugim rzucie miałem Kornieja Jaszmaa, Głowana Szczekna, Jakowa Van der Hoosego i jeszcze pięć osób — samych Progresorów. Jeżeli zaś chodzi o takich ludzi jak Gorbowski, Bader i Komow, to wynotowałem ich raczej pro forma. Nie mogłem się do nich zwracać chociażby dlatego, że żadnej legendy im nie wcisnę, a pytać wprost nie miałem prawa, nawet gdyby któryś z nich sam się do mnie zwrócił w tej kwestii.
W ciągu dziesięciu minut Ośrodek dostarczył mi następujących mało pocieszających informacji.
Rodzice Lwa Abałkina nie istnieli, przynajmniej w ogólnie przyjętym sensie tego słowa. Możliwe, że nie istnieli w ogóle. Sprawa polegała na tym, że ponad czterdzieści lat temu Stella Abałkina i Wiaczesław Ciurupa w składzie grupy „Yormala” na unikalnym gwiazdolocie „Mrok” rozpoczęli sondowanie Czarnej Dziury EN 200056. Łączności z nimi nie było, zresztą być nie mogło według współczesnych pojęć. Jak się okazuje, Lew Abałkin był ich pośmiertnym dzieckiem. Naturalnie słowo „pośmiertny” w tym kontekście nie jest zupełnie ścisłe — z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuścić, że rodzice jego żyją i będą żyć jeszcze miliony lat według naszej miary czasu, ale z punktu widzenia Ziemianina oczywiście można ich traktować jak zmarłych. Dzieci nie mieli i gdy na zawsze opuszczali nasz Wszechświat, jak wiele par przed nimi i po nich w podobnej sytuacji zostawili w Instytucie Życia zapłodnioną komórkę jajową. Gdy stało się jasne, że zanurzenie udało się i że załoga „Yormala” nigdy nie powróci na Ziemię, komórkę zaktywizowano i pojawił się Lew Abałkin — pośmiertny syn żyjących rodziców. Teraz przynajmniej zrozumiałem, dlaczego kartka nr 1 w ogóle nie wspomina o rodzicach Abałkina.
Ernesta Juliusa Horna, opiekuna Abałkina w szkole Progresorów, nie było już wśród żywych. W 72 roku zginął przy zdobywaniu szczytu Strogowa na planecie Wenus.
Lekarz Romuald Kseresku znajdował się na niejakiej planecie Lu, więc był absolutnie nieosiągalny. Nigdy nawet nie słyszałem o takiej planecie, ale ponieważ Kseresku jest Progresorem, można przypuszczać, że planeta jest zamieszkana. Ciekawe, że starzec (ma sto szesnaście lat!), zostawił w Ośrodku Informacyjnym swój ostatni domowy adres wraz z następującym charakterystycznym posłaniem: „Moja wnuczka i jej mąż z radością przyjmą pod tym dachem każdego z moich wychowanków”. Należy przypuszczać, że wychowankowie lubili swojego staruszka i często go odwiedzali. Chyba powinienem mieć to na uwadze.
Z pozostałymi dwoma miałem więcej szczęścia.
Siergiej Fiedosiejew, Nauczyciel Abałkina, cały i zdrowy mieszkał na brzegu Jeziora Ajatskiego w domku o odstraszającej nazwie „Moskity”. Miał również ponad sto lat i był chyba człowiekiem albo nadzwyczaj skromnym, albo skrytym, ponieważ oprócz adresu żadnych innych danych o sobie nie podał. Poza ściśle oficjalnymi — że ukończył takie to a takie studia oraz że jest archeologiem Nauczycielem. I to wszystko. Jak mówią, jabłko od jabłoni… Zdumiewająco przypomina swojego ucznia Lwa Abałkina. A tymczasem kiedy zażądałem od Ośrodka dodatkowych informacji, okazało się, że Fiedosiejew jest autorem ponad trzydziestu publikacji z dziedziny archeologii, uczestnikiem ośmiu ekspedycji archeologicznych (Azja Północno-Zachodnia) i trzech eurazjatyckich konferencji nauczycielskich. Poza tym u siebie w „Moskitach” zorganizował własne muzeum paleolityczne dotyczące północnego Uralu. Postanowiłem skontaktować się z nim w najbliższym czasie.
Natomiast Jadwiga Lekanowa sprawiła mi niespodziankę. Lekarze pediatrzy rzadko zmieniają zawód, więc nawet już wyobraziłem sobie drobną, chudą staruszkę, zgarbioną pod ciężarem specyficznego i w istocie rzeczy najcenniejszego na świecie doświadczenia, która żwawo drepcze ciągle po tych samych audytoriach szkoły w Syktywkarze. Diabła tam — drepcze! Przez pewien czas rzeczywiście była pediatrą i rzeczywiście w Syktywkarze, ale potem przekwalifikowała się na Etnologa i, mało tego, zajmowała się kolejno: ksenologią, patoksenologią, psychologią porównawczą, lewelometrią i we wszystkich nie tak znowu blisko powiązanych z sobą dziedzinach nauki osiągnęła znaczne sukcesy, jeśli sądzić po ilości opublikowanych prac i odpowiedzialnych stanowisk, jakie zajmowała. W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat pracowała w sześciu różnych organizacjach i instytutach naukowych, a teraz działała w siódmym — w objazdowym Instytucie Etnologii Ziemi w dorzeczu Amazonki. Adresu nie miała, chętni mogli nawiązywać z nią łączność przez bazę Instytutu w Manaosie. No cóż, dzięki chociaż za to, mimo że mocno powątpiewam, żeby mój klient w swoim obecnym stanie próbował ją odnaleźć w dziewiczej dżungli.
Było zupełnie jasne, że należy zacząć od Nauczyciela. Wziąłem teczkę pod pachę, wezwałem maszynę i poleciałem nad Jezioro Ajatskie.
1 czerwca 78 roku
Nauczyciel Lwa Abałkina
Wbrew moim obawom dom „Moskity” stał na wysokim urwisku nad sosną wodą otwarty dla wszystkich wiatrów i żadnych komarów nikt tam nigdy nie widział. Gospodarz powitał mnie bez zdziwienia, z umiarkowaną życzliwością. Usiedliśmy na werandzie w plecionych fotelach przy owalnym antycznym stoliku, na którym stała miska ze świeżymi malinami, dzban z mlekiem i kilka szklanek.
Powtórnie przeprosiłem za najście i moje przeprosiny powtórnie zostały przyjęte milczącym skinieniem głowy. Patrzył na mnie ze spokojnym oczekiwaniem, jakby obojętnie, w ogóle twarz miał raczej nieruchomą, jak zresztą większość tych starców, którzy mają po sto lat z hakiem i zachowują w pełni jasny umysł i krzepkie ciało. Twarz miał kanciastą, brązową od opalenizny, prawie bez zmarszczek, potężne kosmate brwi sterczące do przodu jakby zasłaniały mu oczy przed słońcem. Zabawne — prawą brew miał czarną jak smoła, a lewą śnieżnobiałą, właśnie białą, a nie siwą.
Przedstawiłem się i zreferowałem mu swoją legendę. Byłem dziennikarzem, z zawodu zoopsychologiem, zbierałem materiały do książki o kontaktach człowieka z Głowanami… I tak dalej… i tak dalej…
Przyznaję otwarcie, że przez cały czas tliła się we mnie iskierka nadziei, że moje łgarstwa zostaną przerwane zaraz na początku okrzykiem: „Chwileczkę, Lew? Był u mnie dosłownie wczoraj!” Nikt mi jednak nie przerwał, więc musiałem łgać do końca — z mądrym wyrazem twarzy zreferować swoją pośpiesznie skonstruowaną teorię, że osobowość twórcza formuje się w dzieciństwie, właśnie w dzieciństwie, nie w okresie dojrzewania, nie w młodości i oczywiście nie w wieku dojrzałym, właśnie formuje się, a nie wykluwa lub kiełkuje… A kiedy wreszcie się zatchnąłem, stary milczał jeszcze przez całą minutę, a potem nieoczekiwanie zapytał, co to są właściwie te Głowany.
Zdumiałem się najzupełniej szczerze. Wyglądało na to, że Lew Abałkin nie znalazł wolnej chwili, żeby pochwalić się przed swoim nauczycielem własnymi sukcesami! Doprawdy trzeba być wyjątkowo skrytym odludkiem, żeby nie opowiedzieć Nauczycielowi o swoich sukcesach.
Z ochotą wyjaśniłem, że Głowany to rozumna kynoidalna rasa, która powstała na planecie Saraksz w rezultacie popromiennych mutacji.
— Kynoidalna? Psy?
— Tak. Rozumne istoty psokształtne. Mają ogromne głowy, stąd — Głowany.
— A więc Lew pracuje teraz z psokształtnymi? Osiągnął to, czego chciał?
Читать дальше