Arkadij Strugacki - Koniec akcji „Arka”

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Koniec akcji „Arka”» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1974, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Koniec akcji „Arka”: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Koniec akcji „Arka”»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Klasyczne SF opowiadające o próbie kontaktu.
Ziemska cywilizacja odkrywa na jednej z planet, zwanej Pantą, istoty inteligentne słabo — w stosunku do Ziemian — zaawansowane technologicznie. Niestety, gwiazda macierzysta ich układu ma się wkrótce zmienić w supernową. W związku z czym Ziemianie znajdują w innym układzie planetę z pozoru wyglądająca na kompletnie jałową i uznają ją za zdatną do adaptacji dla mieszkańców Panty.
Kryptonimem „Arka” została właśnie nazwana operacja mająca na celu takie przekształcenie owej planety, aby nadawała się do zamieszkania dla istot z Panty, i przeniesienie ich tam przed wybuchem gwiazdy.
W trakcie prac znaleziona zostaje stara ziemska rakieta, a w niej dwa trupy. Ustalone zostają ich personalia i okazuje się, że rakietą podróżowało małżeństwo i że na kilkanaście miesięcy przed katastrofą urodziło im się dziecko (Małysz), którego trupa nigdzie nie ma.
Tymczasem na planecie zaczynają się problemy. Jałowy i pusty z pozoru glob zaczyna budzić wątpliwości naukowców. Już nie wydaje się niezamieszkany…

Koniec akcji „Arka” — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Koniec akcji „Arka”», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Powiedz mi, Popow, czy kiedy zostajesz sam, oddalasz się od statku?

— To znaczy? — zdziwiło mnie jednak nie tyle samo pytanie ile fakt, że Giennadij Komow raczył łaskawie zainteresować się, jak spędzam czas. Mój stosunek do Giennadija Komowa jest dość skomplikowany — nie przepadam za nim.

— To znaczy, czy wybierasz się na jakieś dalsze wycieczki? Na przykład na wzgórza albo nad bagna…

Nienawidzę, jeżeli ktoś w czasie rozmowy patrzy wszędzie tylko nie na człowieka, z którym rozmawia. I jeszcze na dodatek sam ma ciepłą dochę z kapturem, a człowiek stoi w kostiumie gimnastycznym na mrozie. Ale mimo wszystko Giennadij Komow to Giennadij Komow, więc osłaniając dłońmi ramiona i tańcząc w miejscu odpowiedziałem.

— Nie. I tak mi brakuje czasu. Nie mam głowy do wycieczek.

Teraz dopiero był łaskaw zauważyć, że marznę i uprzejmie wskazał mi gałązka właz ze słowami: „Proszę wejść, Popow. Zimno”. Ale w komorze kesonowej znowu mnie zatrzymał.

— A czy roboty schodzą z budowy?

— Roboty? — ciągle nie mogłem zrozumieć, o co mu chodzi. — Nie. A po co?

— Nie, nie wiem… Na przykład po budulec.

Starannie oparł swoją gałązkę o ścianę i zaczął rozpinać dochę. A mnie powoli zalewała krew. Jeżeli jakimś cudem dowiedział się o moich wczorajszych kłopotach, to po pierwsze, to nie jego interes, a po drugie, mógłby o tym powiedzieć wprost. Co to za przesłuchanie, jak pragnę zdrowia…

— Materiałem budowlanym dla systemu cybernetycznego danego typu — powiedziałem możliwie oschle — staje się to, co system ma aktualnie pod ręką. W naszym przypadku piasek.

— I kamienie — dodał niedbale Komow wieszając doche na haczyku.

Tu mnie trafił. Ale to naprawdę nie była jego sprawa i odpowiedziałem z wyzwaniem:

— Tak! Jeśli się trafią kamienie, to i kamienie.

Komow pierwszy raz spojrzał mi w oczy.

— Boję się, że mnie źle zrozumiałeś, Popow — powiedział nieoczekiwanie łagodnie. — Nie mam zamiaru wtrącać się do twojej pracy. Po prostu mam pewne wątpliwości, więc zwróciłem się do ciebie, ponieważ jesteś jedynym człowiekiem, który może mi pomóc w ich rozwikłaniu.

Cóż, jeżeli ze mną po dobremu, to i ja po dobremu.

— W ogóle to, oczywiście, kamienie są im niepotrzebne — powiedziałem. — Wczoraj system trochę nawalał i roboty rozrzuciły te kamienie po całym placu. Kto może wiedzieć, po co im to było potrzebne. Później, rzecz jasna, wszystko pozbierały.

Komow skinął głową.

— Tak, zauważyłem. A jakiego rodzaju były te zakłócenia?

W dwóch słowach opowiedziałem mu o wczorajszym dniu, pomijając, rzecz jasna, różne intymne szczegóły. Komow słuchał, kiwał głową, a potem zabrał swoją gałązkę, podziękował za objaśnienia i oddalił się. I dopiero w mesie, jedząc kaszę gryczaną z zimnym mlekiem, uprzytomniłem sobie, że w dalszym ciągu nie mam pojęcia, jakiego rodzaju wątpliwości trapią ulubieńca doktora M'Bogi, na ile udało mi się je rozproszyć i czy w ogóle się udało. Przestałem jeść i spojrzałem na Komowa. Nie, chyba się nie udało.

Giennadij Komow z zasady wygląda na człowieka nie z tego świata. Wiecznie czegoś wypatruje za dalekimi horyzontami i rozmyśla nad czymś niezmiernie wzniosłym. Z obłoków schodzi tylko wtedy, kiedy ktoś albo coś, przypadkiem albo umyślnie staje mu na przeszkodzie. Wtedy bez drgnienia powieki, częstokroć absolutnie bez litości usuwa z drogi przeszkodę i z powrotem szybuje na Olimp. Tak w każdym razie o nim opowiadają i zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy człowiek pracuje nad problemami obcoplanetarnych psychologii i w tej dziedzinie odnosi znaczne sukcesy, jeśli tak można powiedzieć walczy na pierwszej linii, siebie nie oszczędza w najmniejszym stopniu i jeżeli jeszcze na domiar wszystkiego jest zaliczany do czołówki „futurmistrzów” planety, to można mu wiele wybaczyć i traktować jego maniery z pewną pobłażliwością. W końcu nie wszyscy mogą być tak sympatyczni jak Gorbowski albo doktor M'Boga.

Ale z drugiej strony, w ciągu ostatnich dni coraz częściej ze zdumieniem i goryczą wspominałem pełne zachwytu opowieści Tatiany, która przepracowała z Komowem cały rok, była, moim zdaniem, w nim zakochana i opowiadała o nim jako o człowieku wyjątkowo towarzyskim, z cudownym poczuciem humoru i tak dalej. Nazywała go wprost duszą towarzystwa. Co to mogło być za towarzystwo, które miało taką duszę, tego nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić.

Tak. A więc Giennadij Komow zawsze sprawiał na mnie wrażenie człowieka nie z tego świata. Ale dzisiaj, przy śniadaniu, Komow przeszedł samego siebie. Swoją porcję obficie posypał solą. Posypie, spróbuje i z roztargnieniem umieści talerz w zsypie. Musztarda myliła mu się z masłem. Nasmaruje słodką grzankę musztardą, spróbuje i z roztargnieniem pośle ją w ślad za talerzykiem. Na pytania Van der Hoosego nie odpowiadał, za to jak pijawka przypiął się do Majki usiłując wydobyć z niej zeznanie, czy w czasie zdjęć przez cały czas chodzą razem z Vanderem, czy też niekiedy się rozstają. A jeszcze od czasu do czasu nerwowo spozierał wokół, a raz nawet zerwał się na równe nogi, wybiegł na korytarz i po kilku minutach wrócił jak gdyby nigdy nic — i znowu zabrał się do smarowania grzanek musztardą, aż w końcu usunąłem tę nieszczęsną musztardę z jego pola widzenia.

Majka też się denerwowała. Odpowiadała krótko, patrzyła w talerz i przez całe śniadanie ani razu się nie uśmiechnęła. Zresztą Majkę akurat rozumiałem bardzo dobrze. Ja bym na jej miejscu tak samo się denerwował przed taką robotą. W końcu Majka to moja rówieśnica i chociaż ma znacznie większe doświadczenie, ale to nie to doświadczenie, które jej dzisiaj będzie potrzebne.

Słowem, Komow wyraźnie się denerwował, denerwowała się Majka i Van der Hoose również patrząc na nich zaczął zdradzać pewne oznaki zaniepokojenia, i stało się dla mnie oczywiste, że zaczynanie rozmowy o moim udziale w dzisiejszej ekspertyzie nie będzie najlepiej przyjęte. Zrozumiałem, że przede mną znowu cały dzień ciszy i pustki, i też zacząłem się denerwować. Atmosfera przy stole stała się po prostu napięta. I wtedy Van der Hoose jako dowódca statku i lekarz postanowił tę atmosferę rozładować. Zadarł głowę, wysunął dolną szczękę i popatrzył na nas długim, zezującym spojrzeniem. Jego bokobrody nastroszyły się imponująco. Na początek opowiedział nam kilka dowcipów z życia astronautów. Dowcipy były stare, brodate, ja zmuszałem się do uśmiechu. Majka w ogóle nie reagowała, a Komow zareagował bardzo dziwnie. Słuchał z wielka uwagą, przy puentach kiwał głową, a potem nagle z zadumą wpatrzył się w Van der Hoosego i powiedział z przekonaniem:

— A wiesz, Jakub, do twoich bokobrodów bardzo dobrze pasowałyby pędzelki na uszach. To było dobrze powiedziane i w innych warunkach, ucieszyłby mnie taki trafny dowcip, ale teraz wydał mi się nietaktowny. Za to sam Van der Hoose był najwidoczniej przeciwnego zdania. Uśmiechnął się zadowolony z siebie, zgiętym palcem jeszcze bardziej napuszył bokobrody — najpierw lewy, a potem prawy — i opowiedział nam następną historyjkę.

Przybywa na pewną cywilizowaną planetę jakiś Ziemianin, nawiązuje kontakt z tubylcami i proponuje im swoje usługi w charakterze najlepszego na Ziemi specjalisty w dziedzinie konstrukcji i eksploatacji wiecznych silników pierwszego rodzaju. Tubylcy oczywiście patrzą w tego posłańca wyższego rozumu jak w tęczę i słuchając jego instrukcji natychmiast biorą się do roboty. Zmontowali pierwszy silnik. Nie pracuje. Ziemianin kręci korbą, łazi wśród pasów, kół zębatych i innych śrubek i klnie, że wszystko jest zrobione nie tak jak trzeba. Technikę, powiada — macie zacofaną, te układy należy przerobić, a te w ogóle wymienić, jak sądzicie? Tubylcy, cóż począć, zabierają się do przeróbek i radykalnego wymieniania. I ledwie skończyli, kiedy przylatuje z Ziemi rakieta pogotowia ratunkowego, sanitariusze łapią wynalazcę, robią mu stosowny zastrzyk, lekarz przeprasza tubylców za wszystkie przykrości, i rakieta startuje. Tubylcy smutni i zawstydzeni, patrząc w ziemię, zaczynają się rozchodzić, kiedy nagle widzą, że silnik zaczął pracować. Tak, przyjaciele moi, silnik zaczął pracować i pracuje do dzisiaj, a minęło już sto pięćdziesiąt lat.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Koniec akcji „Arka”»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Koniec akcji „Arka”» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Koniec akcji „Arka”»

Обсуждение, отзывы о книге «Koniec akcji „Arka”» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x