— Zajmę się tym jutro — przerwał mu Komow. — Osobiście.
— A może należałoby pochować ich tutaj? — cicho zapytała Majka.
— Nie mam nic przeciwko temu — natychmiast odpowiedział Komow. — Ale jest żelazną reguła, że w takich przypadkach zwłoki odsyła się na Ziemię… Słucham? — odwrócił się do Van der Hoosego.
Van der Hoose, który już otworzył usta, pokręcił głową i powiedział:
— Nic.
— Krótko mówiąc — powiedział Komow — proponuję usunąć tę sprawę z raportu. Zgadzasz się, Jakub?
— Chyba tak — powiedział Van der Hoose. — A ty, Majka?
Majka wahała się i rozumiałem ją. Jakoś to wszystko odbywało się zbyt oficjalnie, zbyt urzędowo. Co prawda sam nie wiem, jak to powinno się odbywać, ale moim zdaniem o takich sprawach nie może decydować głosowanie.
— Świetnie — oznajmił Komow, jak gdyby nigdy nic. — Teraz co się tyczy okoliczności i przyczyn śmierci pilotów. Do wyników sekcji i materiałów fotograficznych nie mam żadnych zastrzeżeń, a naszą opinię proponuję sformułować następująco: „Pozycja, w której znaleziono ciała, świadczy, że śmierć pilotów nastąpiła wskutek uderzenia statku o powierzchnię planety. Mężczyzna umarł wcześniej zdążywszy przed śmiercią zetrzeć dziennik pokładowy. Wydostać się z fotela przy sterach nie był już w stanie. Kobieta, przeciwnie, żyła jeszcze czas jakiś po jego śmierci i próbowała opuścić statek. Jej śmierć nastąpiła w komorze kesonowej”. No a dalej — tak jak w twoim tekście.
— Hm… — powiedział Van der Hoose z ogromnym powątpiewaniem. — Czy to nie brzmi zbyt bezapelacyjnie, jak sądzisz, Giennadij? Przecież jeżeli brać pod uwagę wynik sekcji, przeciwko któremu nie wysuwasz zastrzeżeń, to ta nieszczęsna kobieta po prostu nie była już w stanie doczołgać się do komory kesonowej.
— Niemniej jednak znaleźliśmy ją właśnie tam — chłodno odparował Komow.
— Ale przecież właśnie ta okoliczność… — z przejęciem zaczął Van der Hoose przyciskając dłoń do piersi.
— Posłuchaj, Jakub — powiedział Komow. — Nikt nie wie, do czego jest zdolny człowiek w sytuacji krytycznej. A zwłaszcza kobieta. Przypomnij sobie historię Marii Priestley. Przypomnij sobie historię Kolesniczenko. I w ogóle przypomnij sobie historię.
Zapanowało milczenie. Van der Hoose siedział z nieszczęśliwą miną bezlitośnie szarpiąc swe bokobrody.
— A mnie wcale nie dziwi, że ta kobieta znalazła się w komorze kesonowej — nagle odezwała się Majka. — Nie rozumiem czegoś innego. Dlaczego pilot starł dziennik pokładowy? Przecież była eksplozja, człowiek umiera…
— No, to akurat… — niepewnie powiedział Van der Hoose. — To akurat może się zdarzyć. Agonia, przesuwał rękami po pulpicie, zaczepił o klucz…
— Punkt o dzienniku pokładowym — powiedział Komow — zostanie włączony do rozdziału o faktach szczególnego znaczenia. Ja osobiście myślę, że ta zagadka nigdy nie zostanie wyjaśniona… jeżeli to w ogóle jest zagadka, a nie zwyczajny zbieg okoliczności. Idziemy dalej. — Szybko przejrzał rozrzucone kartki. — Właściwie nie mam więcej uwag. Ziemska mikroflora i mikrofauna najwidoczniej zginęła — w każdym razie nie ma po niej żadnych śladów… Tak… Ich papiery. Czytanie ich to nie nasza sprawa, a poza tym są w takim stanie, że możemy je tylko jeszcze bardziej uszkodzić. Jutro je zakonserwuję i przywiozę na statek… Aha! Popow, tu jest coś niecoś z twojej dziedziny. Czy orientujesz się w aparaturze cybernetycznej statków typu „Pelikan”?
— Tak, oczywiście — powiedziałem, spiesznie odsuwając talerz.
— Bądź tak dobry — Komow rzucił mi kartkę papieru — to jest spis znalezionych na statku maszyn cybernetycznych. Sprawdź, czy wszystko jest na miejscu.
Wziąłem spis. Patrzyli na mnie wyczekująco.
— Tak — powiedziałem — chyba wszystko jest na miejscu. Nawet zwiadowcy-inicjatorzy, a zwykle zawsze któregoś brakuje… A tego nie rozumiem. Co to jest: robot remontowy przerobiony na urządzenie szyjące?
— Jakub, wytłumacz mu — zarządził Komow.
Van der Hoose zadarł głowę i wysunął szczękę.
— Rozumiesz, Staszek — powiedział jakby z zadumą. — Tu bardzo trudno coś wyjaśnić. Po prostu robot remontowy został przerobiony na urządzenie szyjące. Urządzenie, które szyje, rozumiesz? Któreś z nich, prawdopodobnie kobieta, miało niezupełnie zwyczajne hobby.
— Aha — powiedziałem i zdziwiłem się. — Ale czy na pewno to był robot remontowy?
— Bez wątpienia — z przekonaniem powiedział Van der Hoose.
— W takim razie na statku był pełny komplet powiedziałem zwracając Komowowi spis. — Zdumiewająco pełny. Zapewne oni ani razu nie lądowali na ciężkich planetach.
— Dziękuję — powiedział Komow. — Kiedy będzie gotowy czystopis ekspertyzy, proszę, żebyś podpisał rozdział o brakach w sprzęcie cybernetycznym.
— Ale przecież nie ma żadnych ubytków — powiedziałem.
Komow nie zwrócił na mnie uwagi, a Van der Hoose wyjaśnił:
— To jest po prostu nazwa rozdziału: „Braki w sprzęcie cybernetycznym”. Podpiszesz, że żadnych braków nie ma.
— Tak — powiedział Komow składając po kolei rozrzucone kartki. — Jakub, proszę, doprowadź to wszystko do porządku, potem podpiszemy się i jeszcze dzisiaj będzie to można nadać. A teraz, jeżeli nikt nie ma nic do dodania, wychodzę.
Nikt nie miał nic do dodania i Komow wyszedł. Van der Hoose wstał z ciężkim westchnieniem, zważył na dłoni stos kartek, odrzucając głowę do tyłu spojrzał na nas i również się oddalił.
— Vander jest wyraźnie niezadowolony — zauważyłem kładąc sobie mięso na talerzu.
— Ja też jestem niezadowolona — powiedziała Majka. — Jakoś nieprzyzwoicie to wszystko wyszło. Nie umiem ci wytłumaczyć, może to naiwne, dziecinne… Ale przecież powinna być… no, chociażby jakaś minuta milczenia, czy co… A tymczasem raz dwa i poszła w ruch maszyna — położenie zwłok, ubytek maszyn, dane topograficzne… Tfu! Jak w szkole na zajęciach praktycznych…
Zgadzałem się z nią w pełni.
— Przecież Komow nie daje nikomu ust otworzyć! — ze złością mówiła dalej Majka. — Wszystko jest dla niego jasne, wszystko jest dla niego oczywiste, a w rzeczywistości wcale to tak nie wygląda. I z meteorem sprawa jest niejasna i przede wszystkim z dziennikiem pokładowym. Zresztą wcale nie wierzę, że dla niego wszystko jest jasne! Moim zdaniem, Komow coś tam kombinuje i Vander też się tego domyśla, tylko nie wie, jak się do niego dobrać… a może uważa, że to nieistotne…
— A może to naprawdę nieistotne… — wymamrotałem niepewnie.
— Ja wcale nie mówię, że istotne! — oświadczyła Majka. — Po prostu nie podoba mi się zachowanie Komowa. Nie rozumiem go. I on sam też mi się nie podoba! Nasłuchałam się o nim zachwytów, a teraz chodzę i liczę dni do końca… Nigdy w życiu nie będę z nim więcej pracować!
— Nie tak już wiele zostało — powiedziałem pokojowo. — Jeszcze tylko dwadzieścia dni…
I z tym żeśmy się rozstali. Majka poszła porządkować swoje kwatermistrzowskie szkice, a ja udałem się na mostek, gdzie oczekiwała mnie malutka niespodzianka. Tom informował, że budowa fundamentów została zakończona, i proponował, żebym przyjął robotę. Narzuciłem, dochę i pobiegłem na plac.
Słońce już zaszło, szybko zapadał zmierzch. Dziwny tu jest zmierzch — ciemnofioletowy jak rozwodniony tusz. Księżyca nie ma, ale za to zorza polarna w dowolnych ilościach, i to jaka! Gigantyczny wodospad różnobarwnego blasku bezszelestnie rozwiewa się nad czarnym oceanem. Strumienie światła zwijają się, rozwijają, falują i drżą, jakby targane wiatrem mienią się biało, zielono, różowo i nagle gasną w ciągu sekundy i tylko przed oczami jeszcze przepływają niewyraźne kolorowe plamy, potem zorza znowu się rozpala i wtedy znikają gwiazdy, znika zmierzch, wszystko wokół nabiera nienaturalnych, ale czystych barw — mgła nad trzęsawiskiem robi się czerwono-granatowa, lodowiec z oddali błyszczy jak bryły bursztynu, a po plaży przebiegają zielonkawe cienie.
Читать дальше